Jedną czwartą pieniędzy swoich klientów stracił w maju fundusz inwestycyjny Investors FIZ. Zarząd tłumaczy się, skąd kłopoty i chce odbudować pozycję na rynku. To nie pierwszy przypadek, w którym zarządzający się przeliczyli, a rynek poszedł w zupełnie przeciwnym kierunku.
Kilka tygodni temu z Investors TFI odszedł ostatni z jego założycieli, jednocześnie twórca i pierwszy zarządzający pechowego funduszu Grzegorz Mielcarek. Zdaniem Anny Zalewskiej, starszego analityka Analiz Online tak duża strata w przypadku funduszu, który powinien zarabiać w każdych warunkach rynkowych, jest trudna do zaakceptowania. - Tym bardziej, że to nie pierwszy ich słaby miesiąc. Strata za ostatni rok wynosi już blisko 60 proc. Zarząd tłumaczy, że majowy wynik wziął się z przebudowy portfela, która oznaczała zamknięcie części pozycji ze stratą, wierząc, iż działania te wpłyną pozytywnie na wyniki w przyszłości - dodaje Zalewska.
Dobre złego początki?
Investors TFI to była firma z duszą. - Grzegorz Mielcarek razem z Sebastianem Buczkiem nauczyli mnie wszystkiego o rynku akcji - mówi mi znajoma dziennikarka. - Pamiętam, jak kilku chłopaków odeszło z dużych funduszy, między innymi z Arki BZ WBK zaraz po tym, jak Arka zarobiła dla swoich klientów chyba 170 procent w rok. Odeszli, bo chcieli założyć coś swojego, stworzyć autorskie fundusze, które zarabiałyby zawsze, miały duże pole manewru. W Investorsach panował dobry klimat, na początku to był kilkuosobowy zespół, wydawał się bardzo zgrany - dodaje.
I faktycznie „Investorsi” dobrze zarabiali dla swoich klientów. We wrześniu 2005 roku jednostka uczestnictwa w funduszu kosztowała 1000 złotych, po roku zyskała ponad 50 procent. W listopadzie 2007 roku Investors FIZ wyceniany był już na prawie 3 tys. złotych. Fundusz nie poradził sobie jednak z kryzysem i wahaniami rynku. W maju wartość spadła do 1120 złotych. Według dziennikarza "Gazety Wyborczej", Macieja Samcika los prezesa Mielcarka powinien być przestrogą dla innych zarządzających, „którzy lekceważą sygnały dawane przez rynek i ślepo realizują swoje pomysły, nie licząc się z ryzykiem.”
Ofiary własnego sukcesu
Zdaniem moich rozmówców, którzy chcieli pozostać anonimowi, Investors TFI jest ofiarą własnego sukcesu z początku działalności, kiedy udało im się wstrzelić w końcówkę hossy na giełdzie. - Nie jest prawdą, że inwestowaliśmy na ślepo, nie biorąc pod uwagę ryzyka - mówi naTemat Grzegorz Mielcarek, były już prezes Investors TFI. - Na rynkach finansowych mają ostatnio miejsce wydarzenia bez precedensu we współczesnej historii i to one miały wpływ na wyniki Investor FIZ. Faktyczna niewypłacalność Grecji oraz zagrożenie niewypłacalnością Hiszpanii, Portugalii czy Włoch spowodowały znaczące perturbacje na rynkach finansowych oraz głębokie przeceny zarówno na większości rynków akcji państw europejskich, jak i na giełdach krajów rozwijających się, w tym również na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie - wyjaśnia Grzegorz Mielcarek. Mielcarek jest doktorem nauk ekonomicznych, posiada licencję maklera papierów wartościowych i doradcy inwestycyjnego.
Należy też dodać, że Mielcarek nie zarządza stratnym funduszem od dłuższego czasu. Od kilku miesięcy zajmował się tym Maciej Wojtal. Mielcarek skupił się między innymi na funduszu inwestującym w złoto (na którym zarobił 65 proc.). Jak udało nam się dowiedzieć, Grzegorz Mielcarek nie odszedł ze spółki ze względu na słabe wyniki, swoją decyzję miał podjąć już dłuższy czas temu. Nie zmienia to faktu, że jako prezes to na sobie skupił krytykę poczynań towarzystwa.
Investors TFI nie jest jednak jedyną spółką, która musiała tłumaczyć się ze swoich poczynań.
Fundusze na dobre i na złe?
Maciej Kwiatkowski jest założycielem i prezesem Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Opera. Pracował w Kredyt Banku, CAIB, BRE, a także w Skarbcu. W styczniu 2009 roku jako prezes Opera TFI napisał w liście do swoich klientów: „Zachowaliśmy się w minionym roku jak skończone barany. W tej chwili niczego bardziej nie żałuję niż utworzenia Opery 4 lata temu.”
W ostatnim kwartale 2008 roku Opera FIZ stracił prawie połowę wartości, zachował się znacznie gorzej niż i tak sporo tracący indeks WIG20. Zdaniem prezesa przyczynami porażki były błędy w zarządzaniu - eksperci towarzystwa obstawiali dalsze spadki na giełdach po październikowym krachu, nie bronili i nie ciągnęli kursów akcji średnich spółek, nie zauważyli gwałtownej zmiany zachowania polskiej waluty, kompletnie za to zawiódł tzw. hedging, czyli zabezpieczanie pozycji, granie na spadki.
„Jestem wyzywany przez niektórych z Państwa od baranów i bufonów. Co do baranów, jak napisałem wyżej, zgoda, co tu dużo mówić, z faktami się nie dyskutuje - zachowywaliśmy się w minionym roku jak kompletne barany” - dodał prezes pod koniec listu.
Biuro obok starej firmy
- Sebastian Buczek, jako młody człowiek był w ING absolutną szychą. Ma niesamowitą wiedzę o rynku. Odszedł z ING i dosłownie obok otworzył swoją firmę, z dużym zresztą sukcesem - mówi jedna z dziennikarek ekonomicznych. Buczek założył Quercus TFI, mimo, że na początku miał wątpliwości, czy projekt się powiedzie. Po kilku latach wprowadził swoją spółkę na NewConnect, gdzie systematycznie rosła, przeniósł ją też na główny rynek warszawskiej giełdy. Jego fundusz Agresywny od początku istnienia zarobił 22 procent, choć w ostatnim roku stracił 16, a w ciągu ostatniego miesiąca 6 procent.
Ostatnie lata nie były łatwe dla funduszy inwestycyjnych. Wieczne perturbacje, wahania, niepewność, panika i ucieczki do „bezpiecznych” aktywów sprawiały, że zarządzający mieli pełne ręce roboty, by ochronić pieniądze swoich klientów. Nie wszystkim się to udało, nie pomagali też uciekający z funduszy klienci, ale czy nie powinno się więcej wymagać od osób, które obiecują nam zyski, nawet w trudnych czasach?