Rząd jest coraz bliżej wprowadzenia w życie ustawy antyterrorystycznej, nad którą wspólnie pracują minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak oraz koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński. Nie wiedzieć czemu, w doniesieniach na ten temat polskie media skupiły się przede wszystkim na fakcie, iż nowe prawo zmusi do okazywania dowodu tożsamości przy zakupie tzw. telefonów na karę. To przecież błahostka przy tym, co nowa ustawa antyterrorystyczna naprawdę może w Polsce zmienić.
Skonsolidowane normy dotyczące przeciwdziałania terroryzmowi i opisujące, jak państwo ma funkcjonować, gdy pojawi się zagrożenie zamachem są potrzebne. Od lat eksperci zajmujący się bezpieczeństwem publicznym wskazują, że polskie służby w razie zamachów nie działyby tak szybko i sprawnie, jak te, którym przyszło się zmagać z maskarami w Paryżu i Brukseli. Bo brakuje choćby klarownych reguł odpowiedzialności za dany obszar działań.
Brawo za potrzebne zmiany
To można nadrobić polską "ułańską fantazją". Jednak o wiele większy kłopot jest na przykład z tym, że dziś polski snajper oglądający w celowniku rzeź dokonywaną przez terrorystę nie może od razu skutecznie zneutralizować sprawcy, tylko co najwyżej "wyrządzić mu jak najmniejszą szkodę". Dzięki ustawie Błaszczaka i Kamińskiego jeden rozkaz dowódcy będzie wystarczył, by snajper oddał strzał najskuteczniejszy. I nie musiał się z tego tłumaczyć.
Inaczej niż w wielu państwach na Zachodzie, w przypadku zamachu terrorystycznego w Polsce nie łatwo szybko zaangażować do działań wojsko. W tym naszej światowej chluby, czyli wojsk specjalnych. Po rozpętaniu się wojny hybrydowej na Wschodzie, już poprzednia ekipa rządząca zaczęła tę sytuację zmieniać, ale nowe prawo ma ostatecznie doprecyzować, reguły użycia najlepszych oddziałów Wojska Polskiego do działań antyterrorystycznych w kraju.
Warty pochwał jest też przedstawiony przez Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego pomysł, by w ustawie antyterrorystycznej zawrzeć normy nadające Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji uprawnienia do wydania decyzji o natychmiastowym wydaleniu z Polski cudzoziemców stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Umożliwienie wydalonym odwoływania się dopiero po przekroczeniu granicy również powinno ułatwić prewencję antyterrorystyczną. To rozwiązanie kontrowersyjne z punktu widzenia praw człowieka, ale będące koniecznością w dzisiejszych czasach.
Koniecznością jest też powierzenie odpowiedzialności za walkę z terroryzmem przede wszystkim jednej służbie. Kiedy projekt ustawy stworzony przez Błaszczaka i Kamińskiego wejdzie w życie, rola ta przypadnie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A szczególnie jej Centrum Antyterrorystycznemu, które istnieje od dawna, ale daleko mu do formy, jaką prezentują podobne jednostki na Zachodzie. A przydzielona przede wszystkim jednej służbie odpowiedzialność za prewencję to na przykład klucz do sukcesu w Niemczech, gdzie terrorystyczne komórki pojawiają się licznie, ale notorycznie są rozbijane przez Federalny Urząd Ochrony Konstytucji nim zdążą na dobre przygotować się do zamachów.
Nikogo dziwić, ani oburzać nie powinno też to, że służbom umożliwione zostanie prowadzenie rewizji, przeszukań i zatrzymań przez całą dobę. Bo o ile w przypadku większości zwyczajnych przestępstw obecna zasada, iż działań takich nie prowadzi się między 22:00 a 6:00 jest akceptowalnym przejawem humanitaryzmu, to w przypadku wojny z terrorem taka zwłoka może okazać się tragiczna w skutkach.
Wszyscy o pre-paid, a tymczasem...
Sprzeciwu Polaków nie powinien budzić też najgorętszy, jak się okazało, temat związany z pracami nad ustawą antyterrorystyczną, czyli rejestrowanie posiadaczy kart numerów telefonów w systemie pre-paid. Od lat to przecież standard w wielu krajach Europy i świata.
Polskie media uczepiły się akurat tego tematu, zakładając, iż jest on najbliższy przeciętnemu Kowalskiemu. Tyle, że karty pre-paid straciły na popularności, gdy operatorzy przestali oferować je w ciekawych promocjach z nowymi telefonami. Wielu Polaków, którzy mieli numery "na kartę" dawno dobrowolnie je zarejestrowało, przenosząc usługę do innej sieci, by dostać tam ofertę z nowym aparatem. A kto ma powody bać się inwigilacji, ten powinien sięgnąć raczej po opisywaną wielokrotnie w naTemat aplikację Signal niż wykosztowywać się na kupowanie nowych kart SIM.
Po co więc państwu wiedza o tym, kto taką kartę kupił? Po pierwsze, terroryści to tylko ludzie i często popełniają błędy. Zwykle są ogarnięci jakąś szaloną ideą, a to tylko popełnienie błędu ułatwia. I takim błędem może stać się właśnie zakup karty SIM z podaniem swoich danych. Kiedy dany numer pojawi się w działaniach śledczych, lub zostanie wykorzystany do przeprowadzenia zamachu (np. w detonatorze wykorzystującym sygnał komórkowy), namierzenie sprawcy będzie łatwiejsze.
A jeśli nawet terroryści wykorzystają do zakupu karty podrobione dokumenty lub podstawione osoby, to i tak nieco ułatwia to pracę śledczym. Zawsze otrzymują bowiem odrobinę więcej dowodów i świadków.
Zastanawiające jest jednak to, że poświęcając tyle uwagi zmianom w dostępie do kart pre-paid, pominięto w ostatnich dniach te części nowej ustawy, które powinny budzić najwięcej obaw i o które najgłośniej powinniśmy pytać nim niepostrzeżenie wejdą w życie.
Tym razem Zachód będzie musiał zrozumieć
Przede wszystkim chodzi tu o prawdopodobne mocne ograniczenia w organizowaniu zgromadzeń publicznych. Rządzący tłumaczą oczywiście, że chodzi o to, by skutecznie zakazywać gromadzenia się tłumów sytuacji poważnego zagrożenia. I gdyby tylko obecna ekipa rządząca nie zasłynęła z instrumentalnego wykorzystywania prawa, także w tym przypadku korzyści mogłyby skutecznie zagłuszać obawy.
Problem tylko w tym, że od miesięcy na ulicach polskich miast co chwila odbywają się masowe antyrządowe protesty i nic nie wskazuje na to, by szybko miały się one zakończyć. Ba, idzie ocieplenie i opozycji łatwiej będzie wyprowadzić tłumy na ulice niż zimą. Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda i Beata Szydło, jak mantrę powtarzają, że świetnie świadczy to o kondycji polskiej demokracji, że przeciwnicy rządu nieskrępowanie mogą wykrzyczeć, co sądzą o rządzących. Ale nikt nie uwierzył chyba w to, że władzy to się podoba i nie wolałaby ona, by Komitet Obrony Demokracji, czy Platforma Obywatelska i inne ugrupowania opozycyjne nie zniknęły z ulic.
I wytężona praca Mariusza Błaszczaka i Mariusza Kamińskiego może przynieść takie efekty, które pozwolą upiec Prawu i Sprawiedliwości dwie pieczenie na jednym ogniu. Rząd nadal będzie mógł wmawiać światu, że demokracja w Polsce ma się dobrze i opozycja nie jest tłamszona, a zarazem zakazać wielkich manifestacji pod pretekstem pojawiającego się akurat zagrożenia. Przed którym obawy akurat Zachód powinien rozumieć najlepiej.
Dla opozycji świetnym momentem na przypomnienie światu o masowym sprzeciwie narodu przeciwko polityce PiS mogłyby być manifestacje zorganizowane w okresie, gdy w Polsce odbywać będą się szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży. Tego, że kamery stacji z całego świata równie często będą relacjonowały te wydarzenia, jak i protesty w obronie demokracji, wyraźnie obawia się Jarosław Kaczyński. To dlatego zaproponował niedawno współczesne Treuga Dei do czasu, aż z Polski odleci papież Franciszek.
Opozycja tę propozycję wyśmiała, ale co nie uda się po prośbie, może udać się po groźbie. Ustawę antyterrorystyczną w działaniu po raz pierwszy możemy zobaczyć więc wówczas, gdy w związku z podwyższonym ryzykiem ataku na gości z NATO i pielgrzymów ciągnących na ŚDM rząd będzie "zmuszony" zakazać organizowania zgromadzeń publicznych.
Terroryści z KOD i Platformy?
Takie okazje to jednak wykorzystanie nowych możliwości jedynie w najłagodniejszy sposób. Sporo znaków zapytania należy bowiem postawić przy tym, jak ustawa antyterrorystyczna definiować będzie samych terrorystów. Wszystko wskazuje na to, iż w tym względzie nowe prawo posiłkować będzie się odniesieniem do art. 115 kodeksu karnego. Przestępstwo terrorystyczne zdefiniowano w nim jako poważne zastraszenie wielu osób, zmuszenie organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej lub innego państwa albo organu organizacji międzynarodowej do podjęcia lub zaniechania określonych czynności, czy też wywołanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej.
Czyż ze słów polityków PiS o tym protestach opozycji nie da się wyczytać, iż uważają oni, że KOD, PO i cała reszta tzw. "gorszego sortu" nie dopuszczają się wszystkich tych czynów...? Jeśli tę opinię podzielą szefowie służb (czyli wiceszef PiS i wiceszef klubu parlamentarnego PiS), oraz prokuratura (nadzorowana przez szefa koalicyjnej Solidarnej Polski), to dzięki ustawie antyterrorystycznej doświadczeniami wielu osób angażujących się w działalność opozycyjną mogą stać się nocne naloty i przesłuchania, a nawet 14-dniowy areszt dla podejrzewanych o stwarzanie zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa bez postawienia zarzutów.
A także głęboka inwigilacja, którą prawo pisane przez Błaszczaka i Kamińskiego usankcjonują jeszcze bardziej niż zmieniona niedawno ustawa o policji. Teraz ABW otrzyma prawo do praktycznie natychmiastowego wglądu we wszystkie najważniejsze dane osób przewijających się w działaniach antyterrorystycznych, jakie tylko znajdują się w różnego rodzaju bazach i rejestrach.
Do utrudnienia życia opozycji skutecznie wykorzystana może zostać także ta część ustawy, która pozwoli na rozprawianie się z... dronami. Przez prawdziwych terrorystów mogą być one wykorzystywane do zdalnego odpalania ładunków wybuchowych, czy nawet bezpośredniego ataku na jakiś obiekt lub ludzi. Stanową też poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa lotów. Prawo do ich zestrzelenia (a w praktyce raczej przechwycenia innym dronem, ptakiem lub specjalnymi siatkami) służbom bardzo się przyda. Ale istnieje obawa, że przyda się też do celów politycznych. By wreszcie nie można było robić nagrań demaskujących manipulację MSWiA w sprawie liczebności protestów opozycji.
Broń dla odpowiedzialnych
To, do czego w rzeczywistości służyć będzie nowa ustawa antyterrorystyczna będzie więc zależało prawdopodobnie tylko i wyłącznie od tego, czy mając do dyspozycji tak potężne narzędzie władza będzie w stanie korzystać z niego z pamięcią o moralnych hamulcach. No i komu powierzy bezpośrednią odpowiedzialność za korzystanie z tego narzędzia. - Jeżeli w wyniku przyjęcia tej ustawy sprawami bezpieczeństwa będą zajmować się takie osoby jak ci, którzy przygotowali przejazd prezydenta Dudy, to ja się boję i tych ludzi, i tego prawa, które przygotuje im PiS... - świetnie podsumował w jednym z wywiadów lider Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna.