Konstanty Radziwiłł, minister zdrowia w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, chce wprowadzić receptę na antykoncepcję awaryjną, która musi być zażyta jak najszybciej po niezabezpieczonym stosunku seksualnym (np. w wypadku pęknięcia prezerwatywy czy gwałtu). Oto kilka listów od kobiet, które pokazują, dlaczego jest to bardzo zły pomysł. Nadal czekamy na Wasze historie - piszcie na anna.dryjanska@natemat.pl
Antykoncepcję awaryjną brałam kilka razy w życiu, gdy równolegle z moją "zwykłą" antykoncepcją musiałam zażywać antybiotyki, które osłabiają skuteczność klasycznych pigułek. Przyjmowałam ją też z powodu pękniętej prezerwatywy.
Ciekawsze jest jednak to, że na drugim roku studiów pomagałam koledze, którego 17-letnia wówczas dziewczyna nie mogła iść po receptę bez zgody rodziców. Oni opłacili wizytę lekarza (60 PLN) i tabletkę (80 PLN), ja podszyłam się pod kobietę potrzebującą recepty. W tamtych, studenckich czasach, 140 zł to była dla nas kwota niebotyczna.
Zofia
To było w 2008 roku, miałam wtedy 18 lat. Z ówczesnym chłopakiem spotkałam się od 2 lat i planowaliśmy wspólną przyszłość, ale ważny był dla nas również rozwój osobisty. Oboje przygotowywaliśmy się do matury, chcieliśmy pójść na studia.
Zawsze bardzo uważaliśmy w łóżku, nigdy nie kochaliśmy się bez prezerwatywy. Niestety, tego pechowego dnia zabezpieczenie zawiodło - prezerwatywa pękła podczas stosunku. Wówczas awaryjna antykoncepcja była w pewnym sensie tabu. Była uważana za coś wstydliwego, wręcz złego.
Nie mieliśmy jednak wyjścia. Znaleźliśmy ginekologa, który mógł mnie przyjąć prywatnie (to była sobota). To było dla mnie najbardziej upokarzające doświadczenie w życiu. Lekarz był ekstremalnie niemiły i traktował mnie bardzo protekcjonalnie. Skomentował nawet to, że miałam wydepilowane miejsca intymne. Badanie było bolesne, a lekarz złośliwy. Potraktował mnie jak niesforne dziecko, a byłam przecież dorosła...
Zacisnęłam jednak zęby i ostatecznie dostałam to, po co przyszłam. Receptę zrealizowałam od razu i czekałam niecierpliwie do najbliższej miesiączki. Z tym chłopakiem byliśmy razem jeszcze przez rok. Potem nasze drogi się rozeszły, teraz oboje jesteśmy w szczęśliwych związkach, ja za chwilę zakładam rodzinę. Zdobyłam wyższe wykształcenie, obecnie piszę pracę doktorską, przygotowuję się do ślubu i wspólnie z przyszłym mężem planujemy potomstwo.
Z uwagi na to, jak społeczeństwo postrzega osoby korzystające z antykoncepcji awaryjnej, nikomu nigdy o tym nie mówiłam.
Ola
Ja miałam 19 lat, on 21. Spotykaliśmy się od jakiegoś czasu. Antykoncepcja tradycyjna zawiodła, więc postanowiliśmy skorzystać z awaryjnej, wtedy jeszcze na receptę. Nie chcieliśmy wówczas ciąży, nie byliśmy gotowi na nie psychicznie, finansowo i w ogóle. To była sobota, on miał załatwić receptę. Jedna pani ginekolog odmówiła, bo chciała mnie zbadać przed wypisaniem recepty (po co?), druga odmówiła a przy okazji uświadomiła nas, że zabijamy dziecko (jakie dziecko? niepoczęte???), że to nieetyczne i wbrew woli Bożej. Trzeci ginekolog natomiast zainkasował 100 lub 200 zł i zaocznie wpisał receptę. Po prawie 10 latach od tego incydentu wciąż jesteśmy razem z moim partnerem, mamy rocznego synka - zaplanowanego i chcianego.
Sara
Ledwo skończyłam 18 lat, byłam w liceum. Zabezpieczaliśmy się zawsze, seks bez prezerwatywy był nie do pomyślenia - przecież mam szkołę do skończenia, studia, pracę... Jedna wadliwa "guma" miała to wszystko przekreślić w głupi niedzielny poranek?
24h to najwyższa skuteczność [działania antykoncepcji awaryjnej - red.], więc w poniedziałek o 8:00 pobiegłam do lekarza. – Trzeba było się zabezpieczać – powiedział opryskliwie. – Nie wiem na ile jest pani wobec mnie uczciwa – brzmiało jeszcze gorzej. W końcu jednak dał się ubłagać i łaskawie wypisał mi receptę na antykoncepcję.
Aptekarki były podobnie "sympatyczne". W jednej z aptek przypadkiem "nie ma, możemy ściągnąć za 3 dni". W drugiej "takich rzeczy nie sprzedają". W trzeciej aptece spojrzałam na farmaceutkę błagalnym wzrokiem licealnego szczeniaka. – Zabezpieczaliśmy się, to był wypadek, niech mnie pani nie odsyła do kolejnej apteki – pokornie prosiłam aptekarkę.
Poczuła dla mnie litość? A może wykazała się zrozumieniem? Grunt, że sprzedała mi antykoncepcję, niestety czas najwyższej skuteczności pigułki już minął przez jej poprzedników. Razem z partnerem trzymaliśmy kciuki, by antykoncepcja awaryjna zadziałała...
Nie byliśmy wtedy gotowi na dziecko ani psychicznie, ani materialnie. Ciąża powinna być świadomą decyzją, a nie niechcianym żartem losu.
Małgorzata - kupiła antykoncepcję awaryjną bez recepty
W zeszłym roku miałam potrzebę skorzystać z antykoncepcji awaryjnej. Spotykałam się dość krótko z nowym kolegą. Romantyczny wieczór pod gwiazdami skończył się zsuniętą prezerwatywą i moim niewyobrażalnym stresem, bo byłam chyba w połowie cyklu, więc zajście w niechcianą ciążę było bardzo prawdopodobne.
Na drugi dzień powiedziałam chłopakowi o swoich wątpliwościach i obawach. Zachował się bardzo odpowiedzialnie, bo poszedł razem ze mną do apteki i kupiliśmy tabletkę "po". W aptece wymieniłam jej nazwę i pani farmaceutka bez problemu mi ją sprzedała, czym mile mnie zaskoczyła, gdyż mieszkam w małym mieście. Gdyby antykoncepcja awaryjna była na receptę, to cała sprawa potrwałaby dłużej, a pigułka mogłaby już nie zadziałać. Poza tym prywatna wizyta lekarska to dodatkowe koszty.
Emilia - mieszka za granicą, kupiła antykoncepcję awaryjną bez recepty
Na stałe mieszkam z mężem i dwójką synów za granicą (pogranicze Holandii i Niemiec). Noc z mężem i pęknięta prezerwatywa - zero strachu i nerwów. Mąż rano zabrał starszego do przedszkola, a ja z młodszym na rower i do Holandii. W tutejszej drogerii kupiłam antykoncepcję awaryjną.
Już w sklepie dostałam wodę do popicia pigułki, bym mogła zażyć ją jak najszybciej. Krótka rozmowa z ekspedientką, że tak czasem bywa - normalna rzecz! Cena 14.95 euro, koszt psychiczny żaden, komfort i zrozumienie ogromne. Ot, takie życie normalnej kobiety w Holandii. O syndromie niepoczętego zarodka nikt tu nie słyszał.