– Byłam fundamentalistką katolicką. Wiem z doświadczenia, jakie metody stosują biskupi i księża, jak głośno i mocno ingerują w politykę, prawo i przestrzeń publiczną. Dlaczego my, kobiety, mamy tego nie robić? – pyta Anna Zawadzka, której protest przeciwko poparciu biskupów dla zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, odbił się szerokim echem w mediach.
Anna Dryjańska: Dlaczego poszłaś wczoraj do kościoła św. Anny? Po to, żeby demonstracyjnie wyjść?
Anna Zawadzka: Poparcie biskupów dla antykobiecej ustawy było kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Tak, przyszłam po to, by zaprotestować przeciwko oświadczeniu politycznemu biskupów i żeby potem wyjść z kościoła.
Dlaczego zaprotestowałaś przeciwko wtrącaniu się biskupów w politykę akurat wczoraj?
Wczoraj nastąpiło złamanie tabu, w innych obrządkach nabożeństwo polega na wspólnym spotkaniu, dyskusji, rozmowie, a u nas jest to egzekwowanie posłuszeństwa, ja jestem kapłanem, a wy macie słuchać. Ludziom nie wolno się odezwać. To oburzające.
Moje znajome, które co niedziela chodzą do kościoła, wczoraj w ramach protestu po prostu nie poszły do świątyni. Czy taka forma protestu nie byłaby lepsza?
A ja poszłam. Zrobiłam to, co podyktowało mi sumienie. One zrobiły to, co powiedziało im ich sumienie. Poszłam do kościoła, bo jestem oburzona. Kościół rzymskokatolicki, jako organizacja podległa Watykanowi, nie ma prawa wtrącać się do Polski. A jednak ciągle się wtrąca.
Trudno ci było przeprowadzić ten protest?
Łatwo. Niestety można tylko wyjść ze świątyni, ale nie można już wyjść z Kościoła.
Co masz na myśli?
Jestem katoliczką w statystykach, ale tak naprawdę jestem ateistką, która nie może wyjść z Kościoła katolickiego. Mam na myśli wypisanie się z tej organizacji, czyli apostazję.
Wczoraj w tym kościele ochrzczono troje bezwolnych dzieci, przyniesionych do świątyni na rękach rodziców. Gdy te dzieci dorosną i stwierdzą, że nie zgadzają się z doktryną Watykanu, będą miały kłopoty z wypisaniem się z Kościoła rzymskokatolickiego.
To nie przypadek, że do tej wspólnoty wyznaniowej przyjmowane są nieświadome niemowlęta. Potem biskupi mają podkładkę do swojej propagandy, jakoby 95 proc. Polek i Polaków było katolikami, gdy w rzeczywistości są to martwe dusze, ludzie którzy nie odwiedzają świątyni i nie uczestniczą w obrzędach religijnych.
Tą propagandą powszechnej przynależności do Kościoła, biskupi uzasadniają swoją ingerencję w politykę i biorą grube pieniądze z budżetu Polski i w ramach dotacji Unii Europejskiej.
Od dziecka byłaś ateistką?
Ależ skąd! Byłam gorliwą, zindoktrynowaną katoliczką, zajadłą przeciwniczką aborcji. Słuchałam księży we wszystkim, byłam totalnie zmanipulowana psychologicznie. Byłam bielanką, najaktywniejszą katoliczką, kiedyś przypadł mi nawet "zaszczyt" ucałowania pierścienia biskupa.
Kiedy po raz pierwszy poczułaś, że coś ci w Kościele nie pasuje?
Miałam 8 lat. Pierwszym momentem była spowiedź, która była dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. W końcu dziecko ma wtedy opowiadać swoje najintymniejsze sprawy obcemu mężczyźnie. To rodzaj przemocy psychicznej, który służy wyrabianiu nawyku posłuszeństwa wobec księży.
Ale nadal byłaś katoliczką i uczestniczyłaś w praktykach religijnych?
Oczywiście. Bezdyskusyjnie wierzyłam w to co księża mówią, z dumą uczestniczyłam w katechezie. Ale gdy miałam 12-13 lat patrzyłam na to, jak ksiądz dobiera się do dziewczynek, molestuje seksualnie, straszy je swoim kijem, którego obleśnie nazwał "wacusiem", zabiera je do innego pokoju i się z nimi zamyka.
Nie zaprotestowałyście?
Nie. Przecież byłyśmy dziećmi. Nikomu nie przyszło do głowy, by się poskarżyć rodzicom. W końcu to był ksiądz!
Jak wyglądało twoje wychowanie do fundamentalizmu religijnego?
Ksiądz pozwalał mi czytać tylko gazety i książki katolickie.
Co to znaczy "pozwalał"? Musiałaś go słuchać?
Byłam zmanipulowanym psychicznie dzieckiem. Jako ofiara katolickiej indoktrynacji, nie byłam w stanie sięgnąć po inną gazetę, nawet gdybym miała pewność, że ksiądz nigdy by się nie dowiedział. Z gazet czytałam tylko "Rycerza Niepokalanej". Jeździłam na wycieczki kościelne. Gdyby była u nas oaza, to bym się zapisała.
Kiedy po raz pierwszy otwarcie sprzeciwiłaś się księdzu?
W latach 90-tych. W pracy maturalnej z katechezy napisałam, że jestem za antykoncepcją, skoro aborcja jest według Kościoła takim złem. Ksiądz spotkał się ze mną i powiedział, że muszę zmienić pogląd, że muszę napisać, że antykoncepcja jest równie zła co aborcja, jeśli chcę zdać egzamin.
Ja powiedziałam, że nie zmienię zdania, choć ksiądz naciskał. Byłam jedyną osobą w szkole, której nie zaliczono egzaminu. Był tylko jeden słuszny model: "antykoncepcja i aborcja są wielkim złem", coś w stylu "Słowacki wielkim poetą był". Ten kto nie napisał że antykoncepcja i aborcja są wielkim złem, nie mógł zdać egzaminu maturalnego z religii. Tak nam to przedstawiano.
Wtedy zostałaś ateistką?
Nie. Oburzałam się na działania kościelne, ale chciałam reformować Kościół od środka. Moje poglądy powoli ewoluowały. Totalną ateistką stałam się po podróży do Azji. Zobaczyłam, jak bardzo różne religie są do siebie podobne - mają podobne rekwizyty, ciuchy, świeczki, kadzidełka i przekonanie, że „moja religia jest najlepsza”. Stwierdziłam, że religia to megabajka. Nagle poczułam się wolna.
Jeden z prawicowych publicystów sugeruje, że ty i inne kobiety wyrażając w kościele sprzeciw wobec polityki biskupów, jesteście gorsze niż ZOMO.
Nie jesteśmy ZOMO, bo zomowcy wychodzili na ulicę by bić ludzi, rzucać gazem. My, kobiety, nie dokonałyśmy aktu agresji - my tylko wyraziłyśmy swoją opinię. Gdyby Kościół rzymskokatolicki nie egzekwował swojej doktryny za pomocą prawa i polityki, to przysięgam, nie obchodziłoby mnie co sobie wymyślają i w co wierzą.
Co chciałabyś powiedzieć kobietom, często katoliczkom, które sprzeciwiają się totalnemu zakazowi przerywania ciąży?
Powiedziałabym im: nigdy nie bójcie się zrobić tego co uważacie za słuszne.