W kontekście Korei Północnej słyszymy tylko o polityce i wojsku. Przez to patrzymy na Koreańczyków jak na szarą masę, pozbawioną cech indywidualnych. A przecież to są ludzie tacy jak my – mówi zawodowa podróżniczka Karolina Bednarz*, która spędziła niemal dwa miesiące w kraju Kim Dzong Una.
Anna Dryjańska: Pewnie nie jestem pierwszą osobą zadającą ci to pytanie, ale i tak to zrobię: czyś ty zwariowała?
Karolina Bednarz: Nie, nie jesteś pierwszą osobą, moi przyjaciele, rodzice i nauczyciele też mnie o to pytali (śmiech). Nie zwariowałam. Przecież nie pojechałam w ciemno. Choć studiowałam japonistykę, jako dodatkowy przedmiot wybrałam koreanistykę, więc mówię trochę po koreańsku.Zjeździłam Azję wzdłuż i wszerz. Wszystko dokładnie przemyślałam i zaplanowałam. Byłam dobrze przygotowana do podróży.
Jak się planuje wyjazd do Korei Północnej?
Nie chciałam jechać na typową, kilkudniową wycieczkę turystyczną. Znajoma z Oksfordu powiedziała mi, że słyszała o Polce, która odbyła kiedyś staż w Ambasadzie. Postanowiłam spróbować szczęścia i złożyłam podanie. Bardzo się ucieszyłam, gdy się okazało, że mnie przyjęto.
Dyplomaci pomogli mi uzyskać wizy, odpowiadali na wszystkie pytania. A miałam ich mnóstwo: czy jest bezpiecznie, jakie są ceny, co miałabym tam robić. Pracownicy Ambasady obiecali, że pomogą mi w tym, bym mogła wyjechać poza stolicę (Pjongjang), zwiedzić inne miejsca w Korei Północnej. Poruszanie się po Korei Północnej jest bowiem ograniczone zarówno dla Koreańczyków, jak i cudzoziemców.
Wymiana wiadomości z Ambasadą bardzo mnie uspokoiła. Okazało się, że będę mieszkać na terenie placówki, czyli w bardzo bezpiecznym miejscu.
Rozumiem jednak odruchowy niepokój tych, którzy słysząc o mojej podróży osadzają to jedynie w kontekście przekazów medialnych.
A jakie są przekazy medialne?
Często nieprawdziwe. Oczywiście, Korea Północna to reżim polityczny, w którym nie ma wolności słowa, ale bardzo zdziwiło mnie to, że mogłam w miarę normalnie funkcjonować.
Swobodnie przemieszczałam się po Pjongjangu, spacerowałam, chodziłam po sklepach i knajpkach. Nie ma ich wiele, ale można było wejść z ulicy i coś kupić albo zjeść. Zwiedzałam i próbowałam różnych rzeczy. Na przykład kilka razy przejechałam się metrem.
Jak funkcjonuje północnokoreański transport publiczny?
Są autobusy i trolejbusy, jest metro, ale często występują przerwy w dostawie prądu, więc nie jest niczym dziwnym, że do pracy czy szkoły maszeruje się godzinę lub dwie na piechotę. Zresztą mało kogo stać nawet na rower. Tak samo dzieje się poza miastem - ludzie idą wzdłuż drogi do pracy. Niektórzy Koreańczycy noszą ze sobą latarki, by na wypadek wieczornej przerwy w dostawie prądu mieć przy sobie światło.
Jak reagowali na ciebie współpasażerowie metra?
Byli bardzo zdziwieni moją obecnością, ich pierwszą reakcją była chęć wyrzucenia mnie z pojazdu.
Dlaczego?
Bo wzięli mnie za turystkę, a turyści nie mogą jeździć metrem po Pjongjangu, chyba że podczas specjalnych wycieczek. Myśleli, że jadę nielegalnie, tymczasem, jako że pracowałam w Ambasadzie, mogłam swobodnie poruszać się po stolicy. Nie byłam formalnie dyplomatką, ale spływał na mnie dyplomatyczny splendor (śmiech).
Zwiedzałam więc ile mogłam, zrobiłam mnóstwo zdjęć. W Pjongjangu nikt mi nigdy nie zabronił fotografowania. Z drugiej strony nie celowałam aparatem w maszerujących żołnierzy. To była kwestia zachowania zdrowego rozsądku, przecież w większości państw nie można robić zdjęć wojsku. Ale poza tym z fotografowaniem nie miałam żadnych problemów.
Jak to? Przecież niedawno cały polski internet ekscytował się ukradkowymi zdjęciami przemyconymi tuż pod nosem Kim Dzong Una!
Bzdura. Ja mam takich zdjęć setki. I nikt mi nie przeszkadzał w ich robieniu. Pan, który rzekomo przemycił zdjęcia, ma duże umiejętności marketingowe.
Ja też miałam stereotypowy obraz Korei, więc gdy tam pojechałam to ze zdziwieniem odkryłam, że większość ludzi w stolicy żyje w miarę normalnie. W Pjongjangu nie mieszkają jednak przypadkowi ludzie – prawo do mieszkania w stolicy to przywilej. Mimo to ludzie żyją skromnie, noszą się biednie, ale po pracy niektórzy idą na piwo, robią zakupy, targują się… Z zachwytem oglądali pokaz fajerwerków, który uświetnił rocznicę odzyskania niepodległości.
Jak się zachowywali?
Tak jak my. Wyciągnęli komórkę i nagrywali wszystko. Zdziwiłam się tym, bo to było takie… europejskie. Przynajmniej ja miałam takie skojarzenia.
Co jeszcze cię zaskoczyło w Korei Północnej?
Zaskoczyła mnie dysproporcja cen żywności i usług. Na targu niewiele myśląc kupiłam kilogram marchewki. Zapłaciłam za nią odpowiednik 1 euro. Dopiero gdy kupowałam bilet na metro za równowartość 0,001 euro zorientowałam się, jak droga jest żywność w Korei. Bardzo drogie są owoce. Mała paczka kiwi kosztowała kilkanaście euro. Kupowałam je więc bardzo rzadko. Przeciętnego Koreańczyka nigdy nie będzie na nie stać.
Ile zarabiają Koreańczycy?
Nie wiadomo. Korea Północna nie udostępnia danych statystycznych.
Widziałaś obozy pracy?
Na własne oczy? Nie. Nikt też ze mną o tym nie rozmawiał. Jedyną wiedzę na ten temat czerpię z prac naukowych i reportaży.
A czy byłaś świadkinią tego, jak aparat państwa stosował przemoc wobec mieszkańców Korei?
Nie, a spędziłam poza Ambasadą bardzo dużo czasu. Praktycznie cały czas poza snem i pracą poświęciłam na zwiedzanie. Nie widziałam, by ktoś kogoś aresztował, skuł, czy bił. Chcę podkreślić, że odwiedziłam nie tylko te najbardziej znane miejsca, ale również wchodziłam na podwórka, w boczne uliczki. Nigdy nie widziałam jakichś scen odbiegających od tego, co się dzieje w innych państwach, na przykład w Chinach. Ale może miałam po prostu farta?
Czyli na twoich oczach nie działo się nic niepokojącego?
Zgadza się. Widziałam ludzi, którzy pracowali w czynie społecznym. Po swojej zwykłej pracy są zawożeni do fabryki, gdzie mają coś produkować, lub na trawnik, który mają przystrzyc. Wiele z nich pracuje do późnych godzin nocnych i wracają do domów całkowicie wykończeni…
Kilka lat temu w mediach widziałam zdjęcia kobiet uczestniczących w czynie społecznym, które przycinały trawę małymi nożykami. Podpis pod zdjęciem głosił, że w Korei jest taki głód, że kobiety zbierają trawę po to, by ją zjeść. Tymczasem są to po prostu czynności porządkowe. Przynajmniej w Pjongjangu.
Dlaczego Koreańczycy nie używają do tego kosiarki?
To biedny kraj. W czasie swojego pobytu widziałam tylko jedna kosiarkę i to w dzielnicy zamieszkanej przez dyplomatów. W każdym razie robienie z tego afery, że są tak głodni, że wycinają trawę, to manipulacja, bo to jest prymitywny sposób utrzymania czystości w mieście.
Nie wiem jak to wygląda na wsiach, ale w miastach jest to po prostu sposób na dbanie o trawniki za pomocą ludzi i środków, które są do dyspozycji. I bzdury o tym, że kobiety z Pjongjangu pod osłoną nocy zbierają trawę na zupę dla swoich dzieci, potem krążą w internecie jako fakty. Zresztą co tu mówić o internecie skoro nawet w Korei Południowej krążą niestworzone historie.
Co masz na myśli?
Gdy kilkanaście miesięcy wcześniej byłam w Korei Południowej, to ludzie opowiadali mi, że Korea Północna prowadzi tak rabunkową gospodarkę, że wycięła już u siebie wszystkie drzewa. Rzekomo mieszkańcy Korei mieli je wszystkie zjeść lub wykorzystać jako opał. Faktycznie przez pewien czas był z tym problem w Korei Północnej, lecz nie można powiedzieć, że nie ma tu w ogóle drzew!
Przyjechałam do Korei Północnej i co się okazało? Odwiedziłam stolicę i wiele innych miejsc - nie tylko są drzewa, ale są też całe lasy, zalesione góry, zapierająca dech w piersiach przyroda.
No właśnie! I wtedy zaczęłam się zastanawiać o co chodzi. Czy to ja mam Photoshop w oczach, czy to jakaś ustawka czy może nie wszystko jest takie biało-czarne, jak się przedstawia?
A propos niestworzonych historii... Czy to prawda, że w północnokoreańskich salonach fryzjerskich jest tylko kilka kobiecych i męskich fryzur do wyboru?
Nieprawda. Zresztą wybrałam się do fryzjera w Pjongjangu, aby to sprawdzić. Nie było żadnego katalogu z dozwolonymi fryzurami, o którym trąbiły kiedyś media. Fryzjerka posadziła mnie na fotelu i zapytała, czego sobie życzę. Było normalnie, jak wszędzie. Poprosiłam o skrócenie grzywki.
Fryzjerka miała problem, bo chyba pierwszy raz zetknęła się z kręconymi włosami i ścinała je coraz krócej, a one mimo to nie chciały się równo ułożyć. Koreańskie włosy są z reguły proste i sztywne, a moje żyją swoim życiem. Fryzjerka skracała je i skracała, więc w pewnym momencie musiałam jej powiedzieć "stop" (śmiech).
Jak myślisz, skąd się biorą niestworzone opowieści o Korei Północnej?
Mam wrażenie, że kiedy mówimy o reżimach totalitarnych, to traktujemy ludzi, którzy tam żyją, jak jedną, szarą masę. Zapominamy o tym, że to także ludzie, którzy tak jak my śmieją się, płaczą, zakochują, odkochują, zdradzają. Patrzymy na nich przez pryzmat dyktatury politycznej, jak na jedną rzekę ludzi sterowaną przez wodza. Tak „obrobionym” przez nas ludziom znacznie łatwiej przypisywać absurdalne zachowania. Zresztą nie dotyczy to tylko Korei Północnej, ale również Chin czy Kuby, choć w nieco mniejszym stopniu.
Użyję teraz słowa, którego nie lubię, czyli „egzotyczna”. Chcemy, żeby Korea była egzotyczna, niezrozumiała, dziwna. Dodajmy do tego ustrój polityczny, który nie odpowiada demokratycznym standardom i otrzymujemy mieszankę wybuchową. Sama łapię się na tym, że nie wiem wystarczająco dużo o Korei Północnej. Jednak trudno mieć gruntowną wiedzę o państwie, w którym nie ma wolnych mediów, jest tylko jedna stacja telewizyjna i jedna czy dwie gazety, a ogromny wpływ na rzeczywistość ma Biuro Propagandy. Trudno analizować sytuację w Korei Północnej bez polityki, ale warto nieraz spróbować.
W Polsce kojarzymy chyba najbardziej prezenterkę wiadomości w jasnoróżowym stroju ludowym.
O tak, to celebrytka (śmiech). Z tego co słyszałam, jakiś czas temu odeszła z telewizji i Koreańczycy bardzo to opłakiwali.
Czyli w Korei też są celebrytki?
Pewnie, że tak! Inny przykład to girlsband „Moranbong”, można posłuchać ich muzyki na YouTube. Nagrania z ich koncertów lecą w kółko w każdej knajpie. Utwory "Morangbong" są puszczane nawet z głośników propagandowych na mieście. W Pjongjangu często ich piosenki budziły mnie o siódmej rano.
A o czym śpiewają?
„Razem do boju…” i tak dalej. Piosenki propagandowe ku chwale partii. Co gorsza zauważyłam, że po pewnym czasie, gdy słyszałam te utwory już po raz n-ty, to sama zaczynałam je odruchowo nucić! Tak działa propaganda. Każdy zna te piosenki. To szlagiery które zna każdy – i cudzoziemcy i Koreańczycy.
Miałam zresztą wrażenie, że Koreańczycy traktują te piosenki z przymrużeniem oka, a nie patriotycznym nadęciem. W przestrzeni publicznej jest tyle rozplakatowanych propagandowych haseł, że Koreańczycy już chyba nie zwracają na nie uwagi. To ja jako cudzoziemka chciałam wszystko przeczytać, zanotować i obfotografować.
Co głoszą propagandowe plakaty?
Np. „Nasza partia naszą matką”, „razem z partią do boju”, „chwała socjalistycznej cywilizacji” - dużo górnolotnych słów, mało treści.
Dla Koreańczyków są jak powietrze? Nie dostrzegają ich?
Nie wiem, czy ich nie widzą, czy nie chcą widzieć, nie miałam okazji porozmawiać z ludźmi na ulicy. To mnie bolało.
Dlaczego nie mogłaś z nikim porozmawiać?
Dlatego, że jakbym zaczepiła Koreańczyka na ulicy, to potem musiałby spotkać się z przedstawicielem partii i zdać relację z naszej rozmowy. Zresztą, byłam tam widoczna z odległości kilometra.
Co ludzie robili na twój widok?
Na wszelki wypadek odwracali wzrok. Byli też jednak tacy, którzy ostentacyjnie się na mnie gapili.
Ludzie patrzyli w innym kierunku, żeby ci nie przyszło do głowy, by się do nich odezwać?
Tak. Miałam czasami ochotę o coś spytać, ale świadomość, że za te kilka zdań kłopoty będę miała ja, ta osoba do której się odezwę i Ambasada, powstrzymała mnie od tego. Z zasady nie angażowałam się tam w polityczne dyskusje, nie patrzyłam na politykę, po prostu obserwowałam codzienność Koreańczyków. Starałam się co nie co o Korei zrozumieć. W mediach słyszymy cały czas o partii i wojsku w Korei, ale bardzo mało o ludziach.
To się teraz powoli zaczyna zmieniać, bo partia coraz częściej pozwala WHO, ONZ i innym międzynarodowym organizacjom na świadczenie pomocy, więc kontakt międzyludzki się zwiększa. Są coraz bardziej otwarci na pomoc humanitarną. Więc to nie jest tak, że nikt z zewnątrz nie może przyjechać do Korei i że to totalnie zamknięte państwo.
Korea Północna się otwiera?
Tak, bardzo powoli, ale się otwiera. Można to zauważyć na przykład na ulicach - pojawiły się kioski, w których można kupić wodę, naleśnika, ciasteczko. W przejściach podziemnych kobiety sprzedają np. kolby kukurydzy. Nie nazwałabym tego kapitalizmem w zachodnim wydaniu, ale coś drgnęło.
Często nie są oznakowane, mają przyciemnione okna. Kilka odwiedziłam dzięki wskazówkom pracowników Ambasady, na kilka innych trafiłam wchodząc z ulicy na chybił trafił.
Podręczniki i książki użytkowe, np. kucharskie, ogrodnicze itd. Nie widziałam tam literatury, poza dziełami autorstwa Kim Ir Sena czy Kim Dzong Ila.
Czy społeczeństwo północnokoreańskie ma wyrobiony stosunek do Polski? Jeśli tak, to jaki?
Polska ma bardzo dobry wizerunek w Korei Północnej. Do dziś ludzie pamiętają o tym, że Polska w latach 50-tych przyjęła sieroty po wojnie koreańskiej, uczą się o tym w szkołach. To było kilka tysięcy osieroconych dzieci. Przyjechały do Polski w strasznym stanie - straumatyzowane, wygłodzone, brudne. Opowiada o tym m.in. książka „Skrzydła anioła”.
Po kilku latach polskiej opieki koreańskie dzieci wróciły do kraju. Większość z nich mówiła już bardzo dobrze po polsku. W Korei nadal jest podobno trochę ludzi, którzy potrafią mówić po polsku. Na uniwersytecie w Pjongjangu jest nawet wydział polonistyki, na którym studiuje kilkoro studentów.
Czy polskie pochodzenie działało na twoją korzyść w życiu codziennym?
Tak. Gdy chciano mnie skądś wyprosić, to mówiłam że jestem Polką i wtedy często pozwalano mi zostać. Polska jest jednym z nielicznych państw, na którego nazwę Koreańczycy reagują pozytywnie. Inna sprawa, że mogą być nieświadomi tego, że w 1989 roku w Polsce doszło do transformacji ustrojowej. Ale na przykład na targach międzynarodowych, gdzie Polska miała oficjalne stoisko, byli bardzo zainteresowani naszym krajem.
Co mówili?
Z dużym zainteresowaniem oglądali zdjęcia Warszawy i Krakowa, podobały im się. Bardzo zaciekawił ich plakat z grafenem. Pytali, gdzie można to kupić! Chętnie oglądali gadżety związane z Chopinem, brali smycze z napisem „Polska” i polskie baloniki. Bardzo cieszyli się z takich drobiazgów. Musieliśmy wręcz limitować dostęp do pamiątek, by jedna osoba nie brała kilkunastu sztuk.
Przychodzili też Koreańczycy mówiący po polsku, uśmiechali się, wymienialiśmy kilka słów, ale nie chcieli powiedzieć, gdzie się nauczyli mówić po polsku. Radość z polskiej zakładki czy długopisu była wielka. Aż musiałam się wtedy uśmiechnąć.
Czy Koreanki i Koreańczycy odpowiadali na twój uśmiech?
Tak.
A kogo Koreańczycy nie lubią najbardziej?
Oficjalnie? Japończyków. Jest to w pewnym stopniu zrozumiałe, gdyż do końca II wojny światowej Korea była kolonią japońską i Japończycy zrobili w Korei wiele strasznych rzeczy – tortury, kobiety zmuszane do prostytucji, niewolnicza praca… Dlatego dzień kapitulacji Japonii jest wielkim świętem dla Koreańczyków. Niestety o tych wszystkich rzeczach nie uczymy się w szkole.
Czy Korea Północna ma "wentyle"?
Tak, są „wentyle”, takie jak chiński market w środku stolicy, gdzie można zaopatrzyć się w towary z Chin. Koreańczycy mają telefony komórkowe, co prawda nie mogą łączyć się z zagranicą, ale znacznie łatwiej im porozumiewać się w kraju. Elity jeżdżą chińskimi samochodami, które są symbolami statusu, bo północnokoreańską marką jest Pyeongwa Motors.
Koreańczycy pracują w Polsce - w stoczniach, gospodarstwach rolnych. Koreańczycy pracują w Chinach, Mongolii, na granicy z Koreą Południową - są tanią siłą roboczą. Widzą, co jest na zewnątrz, przecież nikt nie zabrania im patrzeć i myśleć.
Samoloty kilka razy dziennie lądują i startują z Pjongjangu. Na ich pokładzie są cudzoziemcy i Koreańczycy.
Chcesz powiedzieć, że można sobie tak po prostu wsiąść w samolot?
Nie, oczywiście że nie, trzeba mieć paszport, wizę i pozwolenie, ale koreańska elita ma kontakt z zagranicą. Sytuacja trochę podobna do tej z PRL-u. Koreańczycy wyjeżdżający za granicę wracają z torbami wypełnionymi towarami. Na terenach przygranicznych pracują "mrówki”, które transportują produkty do Korei.
Jak wygląda kwestia równości płci w Korei Północnej, czyli gender?
Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, że kobiety i mężczyźni razem pracują - zarówno w fabryce, jak i w polu. Miałam złudzenie równości. Ale mimo oficjalnej propagandy, tradycyjne wpływy filozofii konfucjańskiej, która nisko stawia kobiety, są nadal silne. Istnieje wyraźny płciowy podział pracy - na przykład tylko kobiety są kelnerami, tylko kobiety sprzedają na targu i w sklepach.
Kobiety rzadko nosiły te przypinki z Kimem, które świadczyły o najwyższej pozycji społecznej. Takie przypinki nosili z reguły tylko mężczyźni. Chociaż na szczycie partii znajduje się też kilka kobiet z rodziny Kima.
Z kolei do funkcji dotychczas zarezerwowanej dla kobiet, czyli policjantki kierującej ruchem, zostali teraz dopuszczeni mężczyźni. Tyle że oni, w przeciwieństwie do kobiet, nie są kwalifikowani na podstawie oszałamiającej prezencji.
Czyli szklany sufit istnieje też w Korei Północnej?
Tak jak wszędzie.
Widziałaś w Korei Północnej mężczyznę z dłuższymi włosami?
Nie. Ale nie wiem czy to kwestia jakiegoś zakazu czy norm kulturowych.
A kobiety z krótkimi włosami?
Tak, zwłaszcza kobiety dojrzałe wybierają krótką czuprynę. Pewnie ze względów praktycznych.
Farbują?
Rzadko, ale coraz częściej. Na razie są to oczywiście kobiety należące do elity kraju.
Czy widziałaś pary chodzące za rękę, wymieniające pocałunki?
Nie. Raczej rozmowy, wspólne prowadzenie roweru, ale bez okazywania czułości w miejscu publicznym. Ale podobne normy obserwowałam w Japonii. Pewnie po prostu Koreańczycy okazują uczucia prywatnie. Przecież ludzie są podobni wszędzie.
A jak wyglądają prawa reprodukcyjne kobiet w Korei?
Nie mam zielonego pojęcia. Ale domyślam się, że nie mają realnego dostępu do antykoncepcji, bo nie ma zbyt wielu aptek i to z pewnością byłoby bardzo drogie.
Kto nosi siatki z zakupami?
Kobiety.
A kto zajmuje się dziećmi?
Też kobiety.
A co robią starsi ludzie?
Częstym widokiem na ulicach są grupy starszych kobiet, siedzących po 15-20, które rozmawiają siedząc w kucki.
O czym?
Na przykład komentują wygląd i zachowanie przechodzących ludzi.
O Tobie też rozmawiały?
Jasne, zwłaszcza że nie miały pojęcia, że jako tako rozumiem koreański (śmiech). Już z daleka słyszałam „patrz, obca!”, pokazywały mnie palcami. Dzieci wołały do mnie „hello!”, były bardzo podekscytowane widokiem cudzoziemki. Ale nikt ich nie dyscyplinował. Dzieci są dziećmi wszędzie.
Czy zaobserwowałaś przemiany płci społeczno-kulturowej w Korei Północnej?
Tak. Od kilku lat w przestrzeni publicznej promowana jest postać Kim Dzong Suk - matki Kim Dzong Ila, żony Kim Ir Sena. Jeszcze niedawno nie mówiono o Kim Dzong Suk, która zmarła w 1949 roku. Panowie byli otoczeni kultem od początku, a teraz dołącza się do nich postać kobiecą. Oczywiście pokazywana jest tylko jako wzorowa żona i matka, czyli przez pryzmat tradycyjnych ról. Robi się taka trójca - Kim Ir Sen, Kim Dzong Il i Kim Dzong Suk. Taka Matka Koreanka. Natomiast o zwykłych kobietach w Korei wiadomo niewiele.
A co z Ri Sol-ju, żoną obecnego przywódcy, Kim Dzong Una? Odzywa się w przestrzeni publicznej?
Ubiera się bardzo elegancko, nosi kolekcje Diora, cały czas chodzi na obcasach. Koreanki na miarę swoich skromnych możliwości próbują ją naśladować. Nawet kobiece kalosze mają teraz obcasy. Natomiast nie słyszałam, by Ri Sol-ju zabierała głos w przestrzeni publicznej na jakikolwiek temat.
Czy widziałaś na ulicy uśmiechniętych lub śmiejących się ludzi?
Na co dzień wydawali mi się zmęczeni i znużeni. Ale pierwszego dnia, podczas świętowania rocznicy japońskiej kapitulacji uświadomiłam sobie, że też potrafią się śmiać. Ludzie pili piwo, robili sobie zdjęcia, stroili głupie miny - zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Ludzie są po prostu ludźmi. Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż nam się wydaje.
Karolina Bednarz - zawodowa podróżniczka. Ukończyła japonistykę (z koreanistyką) na Oksfordzie, aktualnie uczy się w Polskiej Szkole Reportażu. Zjeździła wzdłuż i wszerz Azję Wschodnią, wyprawiła się też m.in. do Australii i Maroka. Prowadzi bloga podróżniczego pod adresem wKrainieTajfunow.plCzytaj więcej