Polska dyplomacja jaka jest, każdy widzi. Co dnia pogłębia się konflikt z Zachodem, a alternatywnych sojuszów nie widać. W największej mierze to efekt nieudolności ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, którego nerwowe ruchu i wpadki tylko przyciągają uwagę do kontrowersyjnych działań rządu. Najwyższy czas, by fachu szefa dyplomacji Polak zaczął uczyć się od swojego o prawie 30 lat młodszego kolegi z europejskich szczytów, austriackiego ministra spraw zagranicznych Sebastiana Kurza.
Dlaczego akurat 29-letniego Austriaka warto stawiać za wzór szefa dyplomacji? Przede wszystkim dlatego, że jego państwo podejmuje ostatnimi czasy równie niepopularne w Unii Europejskiej działania, co polski rząd, ale zamiast być wypychane na margines, zyskuje coraz silniejszą pozycję.
Jak już pisaliśmy w naTemat przed kilkoma tygodniami, Austriacy mocno sprzeciwili się zbytniemu otwarciu europejskich granic na uchodźców i imigrantów, oraz wypowiedzieli wojnę radykalnym imamom i postanowili przejąć kontrolę nad tym, co dzieje się w meczetach. Poza tym, wpół socjaldemokratyczny rząd w Wiedniu dość wyraźnie zaczął stawiać na promowanie konserwatywnych wartości.
Ale larum nikt wobec Austriaków nie podnosi. Bynajmniej nie dlatego, że mieli tak silną pozycję. Owszem, Wiedeń tradycyjnie występował na dyplomatycznej mapie Europy i świata jako ważny punkt, ale od lat robiła się to rola coraz bardziej kurtuazyjna. Kiedy w 2013 roku 27-letni wówczas Sebastian Kurz obejmował stanowisko szefa dyplomacji, określenie jego zadania jako "podniesienie kraju z kolan" byłoby znacznie bardziej trafne niż wyzwanie, przed którym stoi dziś w Polsce minister Waszczykowski.
Przed dekady Austria wycofywała się w polityce międzynarodowej tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Kolejne rządy zakładały, że to recepta na sukces i święty spokój. A gdy wreszcie trzeba było zabrać jakiś głos, w Wiedniu uznawano zwykle, że najlepiej będzie powtórzyć to, co mówią Niemcy.
Zmiana nastąpiła dopiero, gdy do władzy doszedł kanclerz Werner Faymann, który w swoim drugim rządzie sprawy europejskie i odpowiedzialność za wizerunek Austrii na świecie powierzył dotychczasowemu sekretarzowi stanu ds. integracji. Przekonanie o konieczności lepszego zaznaczenia austriackiego głosu na arenie międzynarodowej jest jedną z najważniejszych spraw, które łączą socjaldemokratycznego kanclerza z młodym gwiazdorem chadecji.
Idealnym momentem na to okazał się kryzys migracyjny, w którym Austria stanowczo odmówiła popierania w ciemno tego, o czym zdecydowano w Berlinie lub Brukseli. Odpowiedzialny za wizerunek państwa minister zadbała jednak o to, by wiedeński sprzeciw był wyważony, a trudne rozmowy z Donaldem Tuskiem i Angelą Merkel nie wywołały kryzysu.
To on wziął też na siebie wytłumaczenie światu - w tym jego muzułmańskiej części - powodów, dla których od niedawna w Austrii nielegalne jest głoszenie Islamu w wersji innej niż niemieckojęzyczna i zaaprobowana przez państwo, a radykalni duchowni finansowani przez obce państwa otrzymują spod Alp bilet w jedną stronę.
Ostatnie decyzje Wiednia brzmią jak przepis na utratę ważnych sojuszników, rozpętanie burzy o łamanie praw człowieka i ściągnięcie na kraj zagrożenia terrorystycznego. Jak na razie sytuacja opanowana przez Sebastiana Kurza wygląda jednak diametralnie inaczej.
Choć Angela Merkel nie jest zadowolona z austriackiej polityki, 29-latek jest stałym gościem w niemieckich mediach. W których chyba trochę z zazdrością patrzą na to, że u marginalizowanych sąsiadów pojawia się młody lider z prawdziwego zdarzenia. Taki, którego w Berlinie na razie próżno szukać. Status gwiazdy uzyskał też na Bałkanach, gdzie po zamknięciu austriackich granic Kurza okrzyknięto w gazetach "zbawicielem Europy".
A społeczność muzułmańska? Bardziej niż radykalizowaniem się i szukaniem zemsty za kłopoty imamów zainteresowana jest milionami euro, które odpowiedzialny także za integrację minister wpompowuje w pomoc dla ich bliskich, którzy dopiero dotarli do Austrii.
Koledzy po ministerialnym fachu, którym uprawianie dyplomacji nie idzie tak dobrze, od Sebastiana Kurza mogą uczyć się jeszcze jednego. Jest on bardzo młody, z racji wieku brakuje mu więc politycznej rutyny, a do tego walczy o coraz większe wpływy w swojej partii. W takiej sytuacji łatwo powiedzieć tu i ówdzie o kilka słów za dużo... Ale Kurzowi się to nie zdarza. Zbyt wielkich wpadek nie zaliczał od początku kariery, a teraz widać, że coraz większy atut robi sobie z tego, iż waży słowa.
Sebastian Kurz udowadnia dziś, że w Europie można skutecznie iść pod prąd tego, co narzucają najważniejsi unijni gracze i nie przypłacać tego dyplomatycznymi kryzysami. Ale usłyszycie o nim jeszcze wiele razy nie tylko dlatego.
Historia tego 29-letniego polityka przypomina bowiem, że resort spraw zagranicznych to świetne miejsce do zbicia kapitału potrzebnego do przejęcia władzy. To Sebastian Kurz jest dziś przymierzany do odzyskania fotela kanclerskiego dla ÖVP i roli tego, kto zatrzyma zyskujących ostatnio popularność nacjonalistów z FPÖ. Choć poglądami mocno się oni różnią, Austria dzięki Sebastianowi Kurzowi ma szansę wyrobić sobie w przyszłości tak fantastyczną markę, jak ta, którą Kanadzie zapewnia dziś Justin Trudeau.