Opozycja prawie powstrzymała wybór kandydata PiS na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. W przyszłości może im się udać. Ale to tylko na chwilę zatrzyma czołg. We wszystkim chodzi raczej o udowodnienie, że Kaczyński nie panuje nad sytuacją w 100 procentach.
Po czwartkowym głosowaniu nad wyborem prof. Zbigniewa Jędrzejewskiego do Trybunału Konstytucyjnego uwaga opinii publicznej skupiła się na głosowaniu "na dwie ręce". Była już posłanka Kukiz '15 Małgorzata Zwiercan wyręczyła Kornela Morawieckiego (o postawie posła w tej sprawie więcej piszemy tutaj).
PiS o włos
Jednak o mały włos, a mielibyśmy jeszcze większą sensację. Klub Prawa i Sprawiedliwości ma dzisiaj 234 posłów, do tego głosuje z nimi dwóch niezrzeszonych. To minimalna większość, wszyscy muszą być maksymalnie zdyscyplinowani. Dlatego głosowania często odbywają się popołudniami, a część ministrów odwołuje zagraniczne podróże, kiedy debaty się przeciągają.
Tym razem ktoś nie dopilnował listy obecności. Najbliższy współpracownik Jarosława Kaczyńskiego Joachim Brudziński i minister transportu byli w Szczecinie. Na sali brakowało też m.in. Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk i Przemysława Czarneckiego. W sumie brakowało 10 osób.
Nieobecni
Opozycja upatrzyła w tym swoją szansę. Nie na przegłosowanie PiS, ale na zerwanie quorum. Gdyby na sali było mniej niż 230, głosowanie nie mogłoby się odbyć. Dlatego posłowie Platformy, Nowoczesnej i PSL wyciągnęli karty do głosowania. Dołączyła do nich część posłów Kukiz '15. Gdyby dołączyli wszyscy, quorum by nie było.
Ostatecznie opozycji się nie udało, a wobec krzyków jej posłów, którzy zwracali uwagę na łamanie prawa, marszałek Kuchciński ogłosił przerwę. W tym czasie poszedł na naradę z udziałem Prezesa i szefa klubu PiS. Co znamienne, nie było tam premier Szydło. Ale to już chyba nikogo nie dziwi.
Drażnienie niedźwiedzia
Partia rządząca na początku kadencji przegrała już głosowanie, ale na komisji, nie na sali plenarnej. Sytuację musiał ratować prokurator Piotrowicz, który zarządził reasumpcję głosowania, chociaż nie było do tego podstaw. Wydawało się, że po tym incydencie PiS będzie bardziej uważnie pilnowało swoich posłów.
Ale zerwanie quorum jedynie opóźniłoby to, co nieuniknione. Marszałek mógłby ogłosić przerwę nawet na kilka godziny, czy wręcz dni. W tym czasie brakujący posłowie przyjechaliby do Sejmu i rządzący przegłosowaliby swojego kandydata. Tak, jak przegłosowują wszystkie ustawy. Opozycja może nieco podrażnić Prezesa, ale nawet go nie draśnie.