
Jarosław Pieczonka, pseudonim Miami. W PRL wstąpił do wojska, gdzie zwerbował go kontrwywiad wojskowy. Po przełomie skierowano go do Policji, gdzie jako Agent-śpioch zbierał informacje o układach i łamaniu prawa przez jego stróżów. Równolegle bezwzględnie tropił przestępców z trójmiejskiego półświatka.
REKLAMA
Prawo i Sprawiedliwość zrobi porządek w służbach? A może już robi?
Nie wiem czy już robi, ale trzymam za nich kciuki. Na razie są zmiany personalne, mam nadzieję, że one wyjdą na dobre.
Ale przez dwa miesiące policja nie miała szefa.
To decyzja zależna od polityków i nie chcę jej komentować. Ale mam nadzieję, że moja książka pokaże, jak wielka prywata była w służbach, większość tych ludzi traktowała to jako zwykłą pracę. Całe szczęście są też ludzie, którzy traktują to jako służbę. Służbę krajowi.
Aby walczyć z układem złożyłem do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez szefów trzech służb w Gdańsku: Centralnego Biura Śledczego, ABW i Centralnego Biura Antykorupcyjnego, innych funkcjonariuszy CBŚ, w tym trzech, którzy założyli jedną z największych grup lichwiarskich w Gdańsku.
Kiedy jeden z funkcjonariuszy CBŚ się o tym zawiadomieniu powiedział, położył się do psychiatryka, bo chciał uniknąć odpowiedzialności. Jeszcze za poprzedniej władzy jednego z tych funkcjonariuszy przeniesiono po cichu do Centralnego Biura Śledczego Policji do Warszawy, gdzie jest naczelnikiem wydziału, a jeden został naczelnikiem w Gdańsku.
Życie stworzyło scenariusz do drugiej części filmu. Tyle, że oni nie ustalali jak zniszczyć firmę przy dziku, tylko w saunie.
Dużo jest podobnych przypadków?
Kiedy w czasie przełomu moi przełożeni z kontrwywiadu polecili mi, żebym poszedł jako agent-śpioch do policji, takich spraw było mnóstwo. Ale mnie nie interesowali konkretni ludzie, tylko mechanizmy. Jeśli pojawiali się ludzie, którzy popełniali przestępstwa, to również byli objęci moim zainteresowaniem.
A zebranie informacji o nich musi trwać latami. W końcu zebrałem materiał, ale złożenie zawiadomienia do ABW wiązało się z ujawnieniem się. Ale było warto, bo mogłem ujawnić wiele mechanizmów. Jeden z nich to legalizowanie nielegalnych działań operacyjnych.
To była taka spółdzielnia, w którą zaangażowani byli nie tylko szefowie służb z Trójmiasta, ale też z innych delegatur. Po moim zawiadomieniu i przekazaniu sprawy do Prokuratury Generalnej, jej szef przekazał sprawę do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. M.in. po moim zawiadomieniu odwołano szefa CBŚ w Gdańsku i szefa ABW w Gdańsku.
Ręka rękę myje.
Nielegalne działania operacyjne zlecali innym jednostkom, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Ale nie przewidzieli tego, że kontrwywiad nad wszystkim czuwa. Bo nie chodziło o zatrzymanie Kowalskiego czy Iksińskiego, ale o mechanizm i strukturę: od służb po skarbówkę, prokuraturę i sąd.
Nowa ekipa nie ma zbyt dobrego zdania o dawnym kontrwywiadzie wojskowym, który przeistoczył się w Wojskowe Służby Informacyjne.
W każdej służbie są różne typy ludzi, zarówno w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, jak i później w WSI. Nie chcę gloryfikować WSI, ale jestem namacalnym dowodem na to, że ta służba doprowadziła do rozpracowania i ujawnienia układu, który działał latami.
Przez lata gromadziłem informacje i czekałem, aż zostanę uruchomiony, bo taka jest rola śpiocha. Kiedy złożyłem zawiadomienie, nastąpił kontratak służb. Uruchomili właściwie wszystkie środki, którymi dysponowali: agenturę, obserwację, PR-owców, którzy próbowali ze mnie zrobić psychicznie chorego, narkomana i kloszarda.
Musiałem się też wyprowadzić z domu na pięć lat, bo zwerbowali dwóch moich sąsiadów, którzy udostępnili im mieszkania. Dzięki temu mogli zamontować technikę, czyli urządzenia podsłuchowe.
To jak to jest z tymi wszystkimi służbami w Polsce, one ze sobą walczą, czy ze sobą współpracują?
Na pewno one nie współpracowały. Uważam, że to niezdrowe, że ABW zdominowała wszystkie służby i cały kraj. Powprowadzała swoich funkcjonariuszy do wszystkich innych służb, nawet wojskowych.
Przez to, jak tylko układ zobaczył, że jakiś funkcjonariusz chce z nim walczyć, chce go rozbijać, natychmiast taką osobę niszczył. Dyskryminowano ich, dokuczano, przenoszono do innego miejsca. Sposobów jest wiele.
Dotychczas nie było w naszym kraju osłony kontrwywiadowczej, bo wszystko zdominowała ABW. A stało się tak po to, by móc pomagać określonym biznesmenom lub szkodzić ich konkurencji. Oni sobie wynajmowali służby do ochraniania swoich firm albo niszczenia konkurencji.
A moim zdaniem służby powinny ze sobą konkurować. Tak jest na całym świecie. Bo to jest naturalne, taka konkurencja jest zdrowa, motywuje do pracy.
Z tego co pan opowiada to wygląda tak, że służby zajmują się głównie szukaniem na siebie haków.
Haków szuka się na tych, którzy chcą coś zrobić, by rozbić ten układ. Oczekiwanie jest takie: jak zobaczę, że ktoś kradnie, to mam udawać, że tego nie widziałem. Inaczej słyszy się: “Sprzeniewierzyłeś się służbie”, “To wewnętrzna sprawa”, “Zdradziłeś nas”. A ujawnienie złodziejstwa to przecież służenie krajowi.
Co pan sądzi o ustawie antyterrorystycznej? Ona jeszcze bardziej zwiększa rolę ABW w systemie służb.
To bardzo dobra ustawa. Daje służbom uprawnienia do działania w konkretnych sytuacjach. One muszą mieć jak walczyć z terroryzmem. ABW musi mieć większe uprawnienia niż policja, bo działa na wyższym poziomie operacyjnym.
Cała pana książka to opis patologii w policji i służbach. Teraz będą miały jeszcze większe możliwości do prowadzenia swoich gierek i ciemnych interesów.
Mam nadzieję, że powstaną mechanizmy kontrolne. Człowiek zawsze jest najsłabszym ogniwem. A książka pokazuje, że potrzebne są mechanizmy kontrolne, by te czarne owce nie miały jak działać. Bo do tej pory tego mechanizm nie ma.
Teraz ludzie krzyczą o zagrożeniu demokracji. A za poprzedniej władzy… Zaznaczam, że nigdy nie byłem ani nie jestem związany z żadną opcją polityczną. Za poprzedniej władzy ujawnienie tych patologii, które opisuję w książce byłoby niemożliwe. Więc o jakim zagrożeniu demokracji my teraz mówimy?!
Dobrze, że to Mariusz Kamiński jest koordynatorem ds. służb specjalnych?
Za poprzednich rządów PiS facet miał po prostu przerąbane, bo chciał walczyć ze złodziejstwem i ten układ się na niego rzucił. Zaczęli robić z niego wariata i psychopatę.
Żeby było jasne – jestem za tym, żeby bogaci ludzie mogli zarabiać pieniądze, nawet żeby mieli ochronę państwa. Ale nie może być tak, że oni sobie ustawiają prezydentów i premierów. Bo oni tego biznesu nie robią dla państwa, dla nas, tylko dla siebie.
Kamiński chciał to przeciąć, więc został zaatakowany, ale wykazał się odpornością psychiczną. Oczywiście, popełnił błędy, ale one wynikały z braku rozpoznania. Kierunki operacji były dobre, tylko wykonanie słabe.
No właśnie, CBA łapało płotki.
No ale czego się spodziewać, skoro minister spraw wewnętrznych zamiast ich wspierać, wyciągał informacje i ostrzegał przed akcjami służb. Gdyby był solidna ekipa, to by rozwalili ten układ. A Kamiński był sam.
Myślę, że przez te osiem lat w opozycji on się nauczył. Miał dużo czasu, żeby wiele rzeczy przemyśleć. Także w kwestii doboru ludzi. Nie ma go za dużo w mediach, więc sądzę, że oni po prostu robią swoje. Jak już będzie się czym pochwalić, to wtedy to zrobią. Trzymam za niego kciuki.
CBA miało być tą lepszą służbą, złożoną z lepszych ludzi, którzy będą odporni na propozycje układu. A w książce opisuje pan oficera CBA z Gdańska, który związał się z “dziewczyną z miasta”, czyli ze świata przestępczego, która podarowała mu kradziony samochód.
Ta sprawa to kuriozum. Szef CBA moim zdaniem wiedział o wszystkim. Ta kobieta była podstawiona szefowi CBA z Gdańsku, który wcześniej był szefem CBŚ w Gdańsku, przez rosyjski wywiad, a on jej mówił wszystko, ona nim kierowała. Nie chciałem tej sprawy wyciągać na światło dzienne, bo uważałem, że służby powinny prać własne brudy u siebie.
Pojechałem więc do Warszawy na przyjęcie pożegnalne jednego z kolegów. Wiedziałem, że szef CBA tam będzie. Kiedy mnie zobaczył pokazał swój cięty dowcip i spytał “Co Miami, wypuścili cię już z Wronek?”. Tłumaczę mu, że przyjechałem, bo chcę mu przekazać informacje.
A on mi na to, że jak mam problem z tym S., to powinienem jemu powiedzieć. – Słuchaj, nie przyjechałem 400 kilometrów do Warszawy, żebyś mnie teraz odsyłał do niego – mówię. On kompletnie mnie zlekceważył. Kompletnie. Uważam, że powinien mnie przynajmniej wysłuchać. Ta sytuacja świadczy o jego profesjonalizmie.
Ale te nieprawidłowości zaczęły się jeszcze kiedy szefem CBA był Mariusz Kamiński.
Ale te nieprawidłowości zaczęły się jeszcze kiedy szefem CBA był Mariusz Kamiński.
Tak.
Jak wygląda inwigilacja naszych służb przez obce wywiady? Pewnie głównie przez Rosjan?
Jak widać szefowie służb nie reagowali. Ale sami byli po drugiej stronie. Ci funkcjonariusze mieli kontakty z Rosjanami na średnim poziomie. Polacy nie mieli dostępu rosyjskich służb z najwyższej półki. Współpraca polegała na tym, że pozyskiwali informacje ze służb do celów prywatnych, a Rosjanie też wykorzystywali je do prywatnych nielegalnych biznesów.
Jak widać szefowie służb nie reagowali. Ale sami byli po drugiej stronie. Ci funkcjonariusze mieli kontakty z Rosjanami na średnim poziomie. Polacy nie mieli dostępu rosyjskich służb z najwyższej półki. Współpraca polegała na tym, że pozyskiwali informacje ze służb do celów prywatnych, a Rosjanie też wykorzystywali je do prywatnych nielegalnych biznesów.
Czyli pan mówi, że szef tej służby pracował dla rosyjskich służb?
Tego nie mogę powiedzieć. Ale on o wszystkim wiedział, nie wykluczam nawet, że ją poznał dzięki szefowi CBA z Gdańska. Ta dziewczyna była tak zdolna, że mogła tym S. zakręcić. Ta kobieta była w moim zainteresowaniu.
Z mojego doświadczenia kontrwywiadowczego i informacji, wiele symptomów wskazywało na to, że jest bardzo dobrze wyszkolona. Jej sposób działania wyglądał na szkolenie przez służby wszystkie. Znam też taki przypadek, że oficer CBŚ zaprzyjaźnił się z rosyjskim szpiegiem. Ba, udostępnił mu kontakty w CBŚ i ABW.
A jeśli chodzi o Rosjan, to pokazałem im gest Kozakiewicza, żeby nie myśleli sobie, że ta ich ochrona Putina jest taka super. Kiedy był w Polsce w 2009 roku zdobyłem kserokopię jego paszportu. I oni chyba nadal o tym nie wiedzą.
Może wyśle pan im kopię książki do ambasady?
(śmiech) Pomyślimy o tym.
Nie ma już Jana Kulczyka, inny potężny niegdyś biznesmen jest dzisiaj cieniem samego siebie…
Nie uważam tak.
Dlaczego nie?
Jego wpływy zmalały, ale on nadal działa przez swoich pośredników. Wiele może wskazywać na to, że szef jednej ze służb i S. pracowali dla niego. On nadal robi swoje interesy, ale w cieniu.
Pracował pan dla niego, kiedy wybuchła afera taśmowa i powstało słynne nagranie z Mariotta?
Tak. Kontrwywiad wojskowy zlecił mi robienie ochrony kontrwywiadowczej pod przykryciem. Moja praca polegała m.in. na tym, że ostrzegałem tego biznesmena przed nielegalnymi działaniami policji i służb.
To dlaczego go pan nie ochronił?
Próbowałem mu wskazać dobrą drogę, żeby zaczął pracować dla dobra kraju, żeby przejęły go pod opiekę służby. Ale nie słuchał, jego mottem była tylko prywata. Wykorzystywał swoje kontakty w służbach do własnych interesów, ale nie wiedział, że ja o tym wiem i zbieram informacje o nim.
Z którą ze służb pan się utożsamia?
Zawsze najważniejszy był kontrwywiad. Nie miałem tam lekko, ale to on mnie do wszystkiego przygotował. W policji też miałem do czynienia z bardzo dobrymi funkcjonariuszami, od których wiele mogłem się nauczyć.
Ale policjanci nie zdają sobie sprawy z tego, jak doskonale przygotowani są ludzie z kontrwywiadu wojskowego. To byli fachowcy, patrioci. No i z tego “złego WSI” wyszedł taki Miami, który rozpracował cały ten układ i złożył zawiadomienie do prokuratury. Do pracy w kontrwywiadzie byłem przygotowywany przez trzy lata. To świadczy o profesjonalizmie tej służby.
W książce pisze pan, że w kontrwywiadzie nie mogliście przeklinać, nawet wam premię obcinali, a w książce obficie rzuca pan mięsem. Może jednak bardziej jest pan policjantem?
W Policji jest inaczej, przeklinanie jest naturalne. Gdybym tego nie robił, wyglądałbym nienaturalnie, a przyjęcie języka danego środowiska to także element przykrywki.
Po odejściu z Policji miałem problem z pozbyciem się tego buractwa, tego gangsterskiego slangu. Teraz próbuję z tym walczyć, bo mi to przeszkadza. Próbuję się oduczyć i chyba nieźle mi wychodzi.
Tak. Rozmawiamy ponad 40 minut i chyba ani razu pan nie przeklął. Dlaczego po 1989 roku nie pojechał pan za granicę?
Moi szefowie wiedzieli, że ktoś może mnie sprzedać. Dlatego uznali, że nigdzie nie pojadę. Ale szkoda było im tracić tak wyszkolonego oficera, więc jeszcze mnie doszkolili i wysłali do Policji. Ale warunek był jeden: jesteś zdany na siebie, nikt ci nie pomaga, zobaczymy jak sobie poradzisz.
Teraz pracuje pan przy ochronie statków przed piratami z Somalii. Na czym to polega?
W portach piraci nas obserwują, robią zdjęcia, czasami podstawiają dziewczyny w lokalach i próbują robić prowokacje, wywołać awanturę. W czasie tranzytu wymieniałem doświadczenia z moimi brytyjskimi dowódcami, którzy służyli w służbach specjalnych i siłach specjalnych.
Sprawdzali mnie pod względem psycho-fizycznym. Jedno z takich ćwiczeń trwało dwa tygodnie, w czasie których mój dowódca próbowali mnie i mojego kolegę doprowadzić do wybuchu złości. Nie mówili, że będą nas sprawdzać, ale zorientowałem się, że to test i wszedłem w tę grę.
Po każdym tranzycie dostawałem pisemną opinię od dowódcy, jest w niej opisany cały mój profil, zdolność kontaktowania się z ludźmi czy umiejętność posługiwania się bronią. W czasie tranzytów byli też Ukraińcy i Rosjanie, ale Brytyjczycy mieli problem z dotarciem do nich. Pytali, jak to możliwe, że mam z nimi takie dobre relacje. A ja znam rosyjski i to mi pomagało.
W ostatnim “Pitbullu” Patryka Vegi główny bohater ma ksywkę “Miami” i pewnie niektórzy sądzą, że to pan.
To “Miami” z Warszawy, nawet go poznałem. Próbowałem tłumaczyć, że to nie ja, ale nie chcą mi wierzyć i doszukują się podobieństw z gdańskim środowiskiem. Ale ludzie lubią sobie dopisywać takie historie, chociaż ten film nie ma nic wspólnego ze mną i z moją pracą.
"Służby specjalne. Podwójna przykrywka" Patryka Vegi, Wydawnictwo Otwarte. Premiera 27 kwietnia 2016 roku
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
