Wystarczająco dobry wybór, czyli jaki? I dlaczego ma być właściwy, jeśli gdzieś jest (albo powinno być) coś lepszego? Nawet gdy mówimy sobie: „klamka zapadła”, z tyłu głowy kołacze myśl: „nie wiem, czy podjąłem dobrą decyzję i czy wszystkim się ona spodoba”. Agnieszka Jucewicz poświęciła tego typu dylematom całą książkę. Rozmawiając z psychologami, szukała (zaskakujących) odpowiedzi.
Coś dla siebie
Gdy Mark Zuckerberg pokazał zawartość swojej szafy, świat przybił mu piątkę. Lajkujący zdjęcie szarych t-shirtów musieli dzielić się na tych, którzy myślą jak on, bądź tych, którzy chcą iść jego śladami. Pytanie ostatnich brzmiałoby: „Jeśli miliarder potrafi się ograniczać, dlaczego ja nie mogę?”. Według Barry’ego Schwartza, amerykańskiego profesora psychologii, nie mogą, bo są maksymalistami. Zuckerberg ma problem z głowy – jest satysfakcjonalistą. Cechuje go to, że zamiast uprawiać kilkugodzinne rajdy po sklepach, woli wziąć z półki 20 koszulek w podobnym odcieniu.
Być może nie wie, czym jest strach przed „byle czym”. To on sprawia – całkiem często, jak tłumaczy Schwartz – że wybieramy bezpieczny wariant: grę na zwłokę. Dlatego np. młodzi, wykształceni ludzie parzą kawę w Starbucksie. Oczywiście, są wśród nich urodzeni bariści, ale większość przytłoczona ilością możliwości po prostu w tej kawiarni czeka. Wydaje się im, że prędzej czy później wpadną na to, czego rzeczywiście chcą.
Kłopot z wyborem to uniwersalny problem, nie dotyczy tylko młodych. „Ci, którzy już podjęli decyzję, często przeżywają żal za tym, z czego zrezygnowali” – pisze Agnieszka Jucewicz w „Wybieraj wystarczająco dobrze”. A potem porównują się z innymi, którzy mogli podjąć lepsze decyzje. Takie wrażenie łatwo odnieść, gdy przewija się facebookową tablicę.
Kim jesteś?
„Pokutuje przeświadczenie, że można wyżej, dalej, ci, którzy nie dają rady – widocznie niewystarczająco się starają” – konstatuje autorka książki. Poczucie bycia wybrakowanym rzutuje na każdą sferę życia. Wykonywana praca musi być najlepsza, najlepsza musi być też druga połówka. Lawina ruszyła. „Naj” dotyczy mieszkania, samochodu, ubioru, wina i... dżemu.
Nienazwana potrzeba gniecie od środka – bardziej, kiedy wybór jest nieograniczony. A można pomyśleć, że owa nieograniczoność wszystko upraszcza. Tymczasem, czerpiąc z niej, przestajemy zadawać sobie kluczowe pytania, w tym to: „kim jestem?”. Mechanizm reakcji polega na punktowaniu ról społecznych i zawodowych czy określaniu swojej płci. Stwierdzenie, że jest się sobą, nie musi kończyć sprawy. „To pokazuje, że my się definiujemy przez role, sytuacje, oczekiwania” – mówi coach Anna Srebrna.
Wnioski ekspertki prowadzą do kolejnych. Niewiedza o sobie samym szykuje teren dla cudzych idei. Przykładem, na jaki powołuje się psycholog Zofia Milska-Wrzosińska, jest taktyka PiS. Koi głęboko ukryte lęki, dzieląc: to jest dobre, to jest złe. Daje poczucie bezpieczeństwa, wymagając też absolutnej lojalności. Opornymi wobec takich żądań są... pesymiści.
Just (don't) do it
Czarnowidztwo nie jest takie złe – uważa Milska-Wrzosińska. Przekonuje nawet, że optymizm nie uodporni na trudne doświadczenie. Nie zagwarantuje, że nad głową zaświeci słońce, a choroba cudownie odpuści. W tym sensie lepiej dzielić włos na czworo.
Postawa skrajnie pesymistyczna wiąże się z bezradnością, poczuciem, że ktoś inny pociąga za sznurki. Człowiek postrzega się w kategoriach marionetki popychanej przez los to tu, to tam. W razie porażki tą myślą łatwo sobie ulży, a innemu bezradnemu powie: „ja mam gorzej niż ty”. Obu daleko do rezylientnych, czyli odpornych.
Dobra wiadomość jest taka, że rezyliencja nie jest kwestią genów, lecz cechą, którą można wzmacniać. Dr Magdalena Kaczmarek sięga do wyników badań nad zespołem stresu pourazowego. Wskazały, że – wbrew pozorom – 90 proc. osób nie musi się z nim zgadzać. Wierzą w swoją sprawczość i silne wsparcie z zewnątrz. „Koniec końców człowiek jest świadomy i potrafi z refleksją odnieść się do własnego doświadczenia i wznieść się ponad nie” – ocenia Kaczmarek. To jest miara odporności psychicznej, ale też dojrzałości.
Zastanawia, jakie to ma znaczenie, skoro i tak możliwość wyboru paraliżuje wszystkich? Mniej lub bardziej, ale jednak. To nie jest kwestia woli, polemizuje Alan Bernstein. Amerykański psychoterapueta uważa, że opór bierze się z takich mechanizmów jak strach przed zdaniem rodziny. „Wielu ludzi woli męczyć się z czymś, co dobrze zna, niż ruszyć w nieznane” – stwierdza. Boją się łatki nieudacznika, „przegrywa”, lekkoducha.
Rozwiązaniem, które proponuje Bernstein, jest „odangażowywanie się”. Polega ono na uwalnianiu umysłu od oddania czemuś lub komuś. Wysiłek jest tu decydującą kwestią. Żal po latach – jedną z alternatyw. Klamrą niech będzie: byle żyć w zgodzie z sobą i bez poczucia winy. Wystarczająco dobrze równa się w sam raz.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
Kiedyś mogliśmy porównywać się z sąsiadem, z kolegą z pracy czy ze studiów, dziś porównujemy się z całym światem. I coraz więcej ludzi gorzej to znosi. Cała ta technologia czyni to nasze życie bardziej skomplikowanym i mniej satysfakcjonującym.
Zofia Milska-Wrzosińska
Myślenie o sobie: nie mam wartości, nie uda mi się, wszyscy mnie odrzucą – na pewno nie sprzyja dobremu życiu. Ale ma funkcje obronne – wielokrotnie zawiedziona nadzieja powoduje wielkie cierpienie, więc lepiej ją zagłuszyć i nie wierzyć, że cokolwiek dobrego mnie czeka.
Alan Bernestein w rozmowie z Agnieszką Jucewicz
Sztuka świadomego wychodzenia z sytuacji, które nam nie służą, jest czymś, czego trzeba się nauczyć. Ważne zmiany wymagają zachodu (...). Warto też zdać sobie sprawę, że nie jest tak, iż to my mamy kontrolę nad wszystkim. Nasz umysł stosuje wiele sztuczek, by zachować status quo .