Przyjmując wysoką europejską funkcję, były premier zastawił pułapkę na przeciwników przejmujących władzę. To w ich rękach leży bowiem decyzja w sprawie tego, czy z Brukseli wróci on już za kilkanaście miesięcy, czy dopiero na początku 2020 roku. W PiS w tej sprawie nerwowo zmieniają zdanie z dnia na dzień. Ta nerwowość nie może dziwić, bo niezależnie od tego, czy poprą kandydaturę Donalda Tuska czy się jej sprzeciwią, sami sobie bardzo mocno zaszkodzą.
Kiedy jesienią 2014 roku potwierdziły się wieloletnie spekulacje na temat tego, że to Donald Tusk przejmie od Hermana van Rompuya stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, z ulgą odetchnęli wszyscy konkurenci ówczesnego premiera. Zakładano bowiem, że Tusk znika z polskiej polityki na 5 lat. Czyli na dwie dwuipółletnie kadencje. Wszyscy byli przekonani, że będzie z nim tak samo, jak z jego poprzednikiem, w przypadku którego przedłużenie pierwszej kadencji było jedynie formalnością.
Tylko, że ten święty spokój od Donalda Tuska mogła zapewnić właściwie tylko wygrana Platformy Obywatelskiej w ostatnich wyborach parlamentarnych. Kłopotów z najbardziej wpływowym i wciąż bardzo popularnym politykiem Prawo i Sprawiedliwość mogło uniknąć jeszcze blokując wojnę polsko-polską. Ale na to nie było szans.
"Poprzeć, czy powiesić – oto jest pytanie"
W efekcie PiS znalazł się w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Obawę przed jej rozstrzygnięciem dobitnie potwierdzają ostatnie dni. W poniedziałkowy poranek jedną z najczęściej powtarzanych informacji były słowa europosła PiS Ryszarda Czarneckiego, który oznajmił, że jego formacja poprze Donalda Tuska w głosowaniu nad przedłużeniem kadencji przewodniczącego RE, które będzie miało miejsce wiosną przyszłego roku.
– Dziś jest za wcześnie, by deklarować poparcie rządu dla drugiej kadencji Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej – zaledwie kilka godzin później w ten sposób słowom europosła Czarneckiego zaprzeczył minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. – Wybory na następną kadencję będą gdzieś chyba za rok, więc jeszcze wiele może się zdarzyć – podkreślił.
Dlaczego PiS nie potrafi podjąć tej decyzji? Bo wybierając się do Brukseli, Donald Tusk zastawił na przejmujących władze przeciwników pułapkę.
Tylko złe wyjścia
Jeżeli Polska sprzeciwi się jego kandydaturze podczas głosowania na Radzie Europejskiej, rząd w Warszawie zapłaci za to wysoką cenę. Po pierwsze, na arenie europejskiej. Za to, że z małostkowych powodów nie poparł przedstawiciela swojego kraju w walce o najwyższe funkcje.
Po drugie, ogromne straty poniesie w oczach wyborców. Tuska nie da się zastąpić innym Polakiem. Jeżeli PiS nie poprze twórcy Platformy Obywatelskiej, to fotel przewodniczącego RE zostanie Polsce odebrany. Tego nie zrozumie nawet część elektoratu Jarosława Kaczyńskiego.
Jest jednak i trzecia, chyba najważniejsza kwestia... Kończąc misję w Brukseli już po pierwszej kadencji, Donald Tusk tylko szybciej wróci do polskiej polityki. Co oznacza dla PiS pojawienie się za sprawą jednej osoby tylu problemów, co Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru i Mateusz Kijowski generują dziś razem wzięci. W PiS właściwie nie ukrywają, że powrotu Tuska obawiają się najbardziej.
Gdyby wrócił z Brukseli dopiero w 2020 roku, byłby problemem jedynie dla Andrzeja Dudy, który prawdopodobnie musiałby zmierzyć się z nim w wyborach prezydenckich. Jeżeli wróci za rok, namiesza mocno już w maratonie wyborów samorządowych, do Parlamentu Europejskiego, no i parlamentarnych.
W PiS jest spory front, który prezesowi Kaczyńskiemu podpowiada jednak, że Tuska trzeba pozbawić "europejskiej fuchy", ściągnąć do kraju i spróbować skompromitować stawiając go przed Trybunałem Stanu. To dla polityków PiS wizja kusząca, ale o skutkach ubocznych w postaci uczynienia z Donalda Tuska mesjasza opozycji cierpiącego za miliony już w naTemat wspominaliśmy.
Problemy lepiej trzymać daleko, ale...
Dlatego nie brakuje w partii rządzącej i głosów polityków takich, jak Ryszard Czarnecki, którzy kłopoty wolą trzymać daleko od siebie. I pamiętają, jak presja ze strony kierowanej przez Donalda Tuska opozycji już raz była jednym z czynników, przez które PiS przedwcześnie straciło władzę. Gdyby pojawił się on w Polsce już w 2017 roku, kto wie, czy i tym razem nie skończyłoby się podobnie, jak w 2007.
Zatem PiS musi poprzeć Donalda Tuska. Tylko, że to będzie decyzja nie mniej kosztowna niż wszystkie wymienione powyżej. Co prawda wówczas Jarosław Kaczyński, Beata Szydło i Andrzej Duda ocalą twarz na europejskich salonach, ale piekło czeka ich we własnym domu. "SZOK! PiS zamierza poprzeć Tuska?!" – to nagłówek jednego tabloidów sympatyzujących z "dobrą zmianą", pod którym kryją się tylko wspomniane wcześniej słowa Ryszarda Czarneckiego. Gdyby poparcie dla Tuska stało się faktem, podobnego "szoku" doznałoby nie tylko więcej redakcji, ale i najtwardszy elektorat.
Na tym problemy się jednak nie skończą. Skoro PiS Donalda Tuska ostatecznie poprze, nic nie warte będą hasła, że to "najgorszy premier III RP" i "zdrajca", któremu należy się Trybunał Stanu i trzeba dla niego przywrócić karę śmierci. PiS nie pozwoliłoby przecież, by ktoś taki był kierował Unią Europejską i reprezentował Polskę? A jeśli Tusk rzeczywiście taki jest, ale PiS go poparło? To znaczy, że tacy sam z nich "zdrajcy"... Politycy PiS z walki z PO i Tuskiem uczynili sens swojego istnienia w polityce i teraz sami mogą oszaleć szukając dobrego wyjścia z tej sytuacji.
"Zakiwani" przez dobrego gracza
Unijna pozycja Donalda Tuska zamyka jednak jeszcze jedno z opcji. Nawet jeśli Jarosław Kaczyński zdecyduje się na poparcie dla przedłużenia kadencji obecnego szefa RE, nie gwarantuje to, że przez kolejne ponad dwa lata Donald Tusk będzie równie zdystansowany do wydarzeń w Polsce, jak obecnie.
Art. 15 ust. 6 Traktatu o Unii Europejskiej przewodniczącego Rady Europejskiej ogranicza bowiem jedynie w kwestii łączenia tego stanowiska z krajową funkcją publiczną. Donald Tusk nie mógł więc pozostać premierem, ale o pozostanie na czele Platformy Obywatelskiej mógł się właściwie pokusić. Europejskie prawo wprost mu tego nie zabraniało, od polskiej polityki odciął się całkowicie ze względu na dobry polityczny obyczaj.
Jednak "dobra zmiana" w Polsce jakby tylko zachęcała Donalda Tuska, by te dobre obyczaje porzucić. Na to idealnym czasem będzie właśnie druga kadencja w Brukseli. W trakcie pierwszej musi on powściągać się i dbać o to, by wiosną 2017 roku poparli go nie tylko reprezentujący Polskę politycy PiS, ale także przywódcy pozostałych państw członkowskich. Więcej niż dwóch kadencji TUE jednak nie przewiduje. Przez ostatnie dwa i pół roku w roli przewodniczącego RE Tusk będzie miał więc wolną rękę, by częściej i ostrzej zabierać głos w sprawie Polski i znowu odgrywać w nadwiślańskiej polityce kluczową rolę.
Zatem jakąkolwiek strategię PiS w tej sprawie przyjmie, to i tak ostatecznie z Donaldem Tuskiem przegra. Znowu...