– Bardzo prawdopodobne, bardzo prawdopodobne... - mówi marszałek Senatu Stanisław Karczewski. – Jest aż nadto powodów – oznajmia Jacek Sasin. – Ten człowiek powinien ponieść najwyższą karę – apeluje Ewa Stankiewicz. Wszystko wskazuje na to, że do próby postawienia Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu brakuje już tylko zgody samego Jarosława Kaczyńskiego. Jak PiS spróbuje zniszczyć byłego premiera i jakie będą tego konsekwencje?
"Żadnej zemsty, oprócz tej na Tusku"
– Żadnej zemsty, żadnych negatywnych emocji, żadnych osobistych rozgrywek czy osobistego odgrywania się – mówił Jarosław Kaczyński w pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach parlamentarnych.
Od 25 października minęło niespełna pół roku, ale prezes Kaczyński zdążył diametralne zmienić zdanie. – Polacy zbyt łatwo przebaczali. Tak, przebaczanie jest potrzebne, ale po przyznaniu się do winy i wymierzeniu kary – oznajmił podczas 6. rocznicy katastrofy smoleńskiej. I wymienił nazwisko tylko jednego winnego. Należało oczywiście do znienawidzonego przez niego Donalda Tuska.
Sam prezes PiS o postawieniu w stan oskarżenia i skazaniu byłego premiera, a obecnie przewodniczącego Rady Europejskiej, jeszcze otwarcie nie wspomina. Coraz chętniej robią to jednak za niego politycy i sympatycy partii rządzącej. Już pod koniec ubiegłego tygodnia były szef Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin mówił na antenie Superstacji, że obecna władza dostrzega coraz więcej powodów, by Donalda Tuska postawić przed Trybunałem Stanu w związku z katastrofą smoleńską.
– Tu należy się najwyższa kara, ten człowiek powinien ponieść najwyższą karę, specjalnie przywróconą do prawodawstwa polskiego w tej sprawie. Mówię tutaj o Donaldzie Tusku – wtórowała mu dyrektor artystyczna Telewizji Republika i prezeska Stowarzyszenia Solidarni 2010 Ewa Stankiewicz. W światku PiS to również nie byle kto, bo w końcu to jej organizacja najsilniej działała na rzecz rozpętania awantur na Krakowskim Przedmieściu i rozpowszechnienia spiskowych teorii o zamachu.
Cyrk potrzebny od zaraz
O tym, że w PiS na serio zamarzyli, by można było mówić o Donaldzie Tusku per "skazany", świadczą jednak przede wszystkim poniedziałkowe słowa marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Na antenie Radia ZET jeden z najbardziej wpływowych ludzi w PiS poinformował, że postawienie byłego premiera przed Trybunałem Stanu jest już "bardzo prawdopodobne".
PiS taki proces bardzo przydałby się z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, Jarosław Kaczyński doczekałby się może choć maleńkiego katharsis z traumy po stracie brata. Po drugie, postępowanie w sprawie Donalda Tuska odciągnęłoby uwagę opinii publicznej od innych działań partii rządzącej. Obecna "europejska fucha" byłego premiera jest w tym przypadku dodatkowym atutem, bo zamieszanie przyciągnie uwagę nie tylko mediów polskich, ale i zagranicznych. Może skończy się więc mielenie w nich tematu Trybunału Konstytucyjnego i innych autorytarnych działań rządu w Warszawie.
Poza tym, doprowadzenie do skazania Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu mogłoby pozwolić prezesowi Kaczyńskiemu spać o wiele spokojniej. Bez powracającego koszmaru o tym, że po skończeniu przygody z Unią Europejską były premier wróci do Polski, by powtórnie odebrać PiS władzę.
Bo skazaniec nikomu nie zagrozi
Wyrok Trybunału Stanu powinien rozwiązać ten problem. W katalogu kar, które może orzec znajdują się, bowiem m.in. utrata czynnego i biernego prawa wyborczego i zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk lub pełnienia funkcji związanych ze szczególną odpowiedzialnością w organach państwowych i organizacjach społecznych.
To jednak tylko kary za odpowiedzialność konstytucyjną. Prawicy marzy się tymczasem skazanie Donalda Tuska za przestępstwo związane z zajmowanym w przeszłości stanowiskiem i orzeczenie wobec niego kary przewidzianej w kodeksie karnym, czyli na przykład wieloletniego pozbawienia wolności.
Karą orzeczoną przez TS może być również utrata zajmowanego aktualnie stanowiska, ale w przypadku Donalda Tuska w ten sposób nie da się z automatu pozbawić go funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej. Mniej lub bardziej surowy wyrok na jego koncie teoretycznie mógłby jednak stanowić "przeszkodę lub poważne uchybienie", o którym wspomina art. 15 Traktatu o Unii Europejskiej, nadający Radzie Europejskiej prawo do pozbawienia jej przewodniczącego mandatu.
Narzędzia do takiego upokorzenia Donalda Tuska teoretycznie są. PiS wraz ze swoimi przystawkami i Kukiz'15 mają łącznie 276 głosów w Sejmie. Czyli dokładnie tyle, ile potrzeba do postawienia prezesa Rady Ministrów przed TS. Wnioskować o to może prezydent lub grupa 115 posłów, więc z tym problemu nie będzie. Nadzieje, że członkowie Trybunału obejdą się z Donaldem Tuskiem po myśli PiS, również nie są bezpodstawne. W kadencji 2015-2019 zasiada w nim wiele oddanych tzw. dobrej zmianie osób.
W praktyce może się jednak okazać, że PiS weźmie do ręki broń, którą samemu bardzo dotkliwie się zrani... Bo pierwsza okazja do spektakularnej klęski pojawi się już przy sejmowym głosowaniu w sprawie Trybunału Stanu dla Donalda Tuska.
Wszytko przez to, że Polską nie rządzi wyłącznie PiS, a koalicja, w której są jeszcze "ziobryści" i ludzie Jarosława Gowina. I głosów tych ostatnich może zabraknąć do niezbędnej większości. Ba, wystarczy sprzeciw samego lidera Polski Razem, by cały misterny plan się zawalił. A Jarosław Gowin jasno mówi dziś, że "nie widzi powodów, żeby stawiać Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu".
No, ale może prawica skłoni do poparcia jej wniosku kilku ludowców. Być może do próby zniszczenia Donalda Tuska dołoży się ze swoją .Nowoczesną Ryszard Petru, który również oskarżał byłego premiera o "ucieczkę z Polski".
Expectation vs reality
Na tym problemy się jednak nie skończą, bo nawet jeśli postępowanie przed Trybunałem Stanu będzie szło bez problemów, to nikt nie ma pewności, że przewodniczący RE będzie zainteresowany osobistym udziałem w nim. A obserwując to wszystko z Brukseli Donald Tusk dostałby idealną okazję do pokazania słabości PiS, które mogłoby wyżywać się na nim co najwyżej zaocznie.
Nawet jeżeli do skazania przewodniczącego RE doszłoby przed upływem jego pierwszej kadencji, doprowadzenie do wspomnianego wcześniej pozbawienia Donalda Tuska mandatu przez Radę również byłoby bardzo trudne. Wymagałoby bowiem decyzji podjętej większością kwalifikowaną. PiS nie posiada w Europie wystarczająco wielu sojuszników, by taką większość zorganizować. Jeżeli na najważniejszych graczach w UE wyrok polskiego Trybunału Stanu nie zrobi wrażenia, na nic zda się wsparcie orbanowskich Węgier, a nawet całej Grupy Wyszehradzkiej.
W efekcie konflikt z Zachodem tylko by się zaostrzył. Unia Europejska dostałaby kolejne dowody na reżimowy charakter rządów w Warszawie, a Donald Tusk i jego ludzie mogliby zacząć tworzenie swego rodzaju "rządu na emigracji". Znacznie bardziej wpływowego od faktycznej władzy, a więc zdolnego do generowania PiS nowych kłopotów. No i gotowego do powrotu nad Wisłę w odpowiednim momencie.
Jeszcze gorzej dla PiS może skończyć się jednak sytuacja, w której Donald Tusk wróciłby z Brukseli, by w ojczyźnie zmierzyć się ze stawianymi mu zarzutami. Ekipa Jarosław Kaczyńskiego ze stawianiem Tuska przed TS zwleka, bo zdaje się liczyć, że taki powrót nastąpi, gdy polski rząd nie poprze kandydatury Tuska na drugą kadencję w Radzie Europejskiej.
Jednak wówczas ten rozstawiony przez PiS cyrk zamieniłby się w one man show Donalda Tuska, który zyskałby okazję do zostania mesjaszem opozycji. Cierpiącym za miliony coraz bardziej wkurzonych na partię rządzącą Polaków.