To było czerwcowe popołudnie. 91-letni ojciec pisarza Tomasza Matkowskiego był już bardzo chory. Choć w głowie syna cały czas jeszcze tliła się nadzieja, że może to jeszcze nie czas na odejście ojca, to zdawał sobie sprawę, że szansa na poprawę jego zdrowia jest niewielka. Jednak nie spodziewał się, że będzie musiał walczyć, aby jego ojciec nie odchodził w niewyobrażalnych cierpieniach.
Cała historia miała miejsce w 2013 r., bynajmniej nie w małym powiatowym szpitalu, gdzie z braku pieniędzy, personelu i sprzętu „diabeł mówi dobranoc”, ale w jednym ze znanych szpitali lewobrzeżnej Warszawy.
Dwie godziny pertraktacji
Pan Tomasz poszedł, jak zwykle, odwiedzić swojego ciężko chorego ojca w szpitalu. Widok, jaki zastał po wejściu na salę chorych prawie ściął go z nóg. Zobaczył ojca, który jęczy z bólu i nie jest w stanie nawiązać jakiegokolwiek kontaktu z otoczeniem.
Nie wiedział co robić. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nikt nie próbuje opanować i uśmierzyć bólu, który doprowadził starszego pana do braku świadomości.
– Natychmiast poszedłem szukać lekarza. Jednak lekarz dyżurny nie wykazał zainteresowania stanem zdrowia mojego ojca. Przez dwie godziny przekonywał mnie, że ludzie są sami sobie winni, że chorują. Tłumaczył, że jego ojciec też cierpiał przed śmiercią, więc mój także może cierpieć. A tak właściwie to cierpienia może zakończyć tylko Pan Bóg. Dodatkowo przekonywał mnie, że leki przeciwbólowe mają wiele skutków ubocznych i mogą doprowadzić (mojego umierającego ojca) nawet do śmierci. Powiedział też, że mój tata ma sepsę, więc nic mu nie pomoże i umrze w ciągu kilku godzin. Mówiłem, że może w takim razie powinien podać mu morfinę, żeby przez te kilka godzin nie cierpiał, bo w tej sytuacji kwestia skutków ubocznych, czy nawet ryzyko wcześniejszego zgonu jest jakby drugorzędne – opowiada Tomasz Matkowski.
Wtedy, jak mówi, lekarz wcześniej zachowujący się swobodnie, wstał, zaczął wymachiwać rękami i niczym prorok wyrecytował, że byłaby to straszna zbrodnia, bo to Pan Bóg wie kiedy powołać do siebie duszę ludzką a lekarze nie mają prawa podejmować takich decyzji.
Dodaje, że wówczas zrozumiał, że lekarz przez dwie godziny zwodził go, próbował się go pozbyć, wynajdywał mu różne zajęcia np. jechanie na drugi koniec Warszawy po materac przeciwodleżynowy. Jednak naprawdę jest fanatykiem religijnym, który w imię swoich chorych przekonań rozmyślnie i z premedytacją nie chce uśmierzyć bólu konającemu człowiekowi.
Puściły nerwy
W takiej sytuacji nawet święty nie wytrzymałby nerwowo. Nie wytrzymał też nasz rozmówca i chwycił lekarza za poły fartucha. Lekarz, jak opowiada Pan Tomasz, nie został mu dłużny i próbował odgryź mu kciuk. Cała sprawa mogłaby wydać się wręcz komiczna, gdyby nie fakt, że kilka metrów dalej na szpitalnym łóżku leżał człowiek, który niewyobrażalnie cierpiał bo lekarz uważał, że cierpienie uszlachetnia i przybliża człowieka do Królestwa Niebieskiego.
Pan Tomasz opowiada, że nie mógł uwolnić palca z zaciśniętych szczęk lekarza dyżurnego.
– Nastąpił jednak zwrot akcji. Nie wiedziałem o tym, że kilka metrów od miejsca, w którym wcześniej prosiłem lekarza dyżurnego o leki dla ojca, a później doszło do szarpaniny, odpoczywał przełożony lekarza dyżurnego. Ten lekarz pojawił się w trakcie szarpaniny. Zaczął krzyczeć. Lekarz dyżurny przestał wtedy odgryzać mi kciuk. Jednak interweniujący lekarz stanął w obronie lekarza dyżurnego. Zaczęli obaj na mnie krzyczeć, wyrzucili z pokoju lekarskiego. Przełożony lekarza dyżurnego groził, że będę odpowiadał za napaść na funkcjonariusza publicznego. Wtedy wróciłem do sali taty. Komórką nagrałem film, na którym widać jak tata się męczy i zadzwoniłem na policję. Zgłosiłem, że zostałem pogryziony – mówi Tomasz Matkowski.
Policjanci interweniują
Lekarze, jak wspomina pan Tomasz, też zadzwonili na policję i powiedzieli, że syn pacjenta dokonał bandyckiego napadu na lekarza. Przyjechała policja.
– Policjanci wykazali ogromny spokój w tej sprawie i wiele empatii. Dali nam dwie możliwości: albo zabierają lekarza i mnie na komendę, gdzie złożymy wyjaśnienia i sprawa powoli będzie wyjaśniana albo pogodzimy się w ich obecności a oni uznają, że sprawy nie było. Policjanci dali mi do zrozumienia, że lepiej się pogodzić, bo na komendzie może być kolejka do przesłuchań i w efekcie wrócę do ojca dopiero na drugi dzień. Lekarze byli natomiast oburzeni, że policjanci chcą zabrać lekarza dyżurnego na komendę. Tymczasem policjanci wyjaśnili, że jest on sprawcą ugryzienia, że widzieli moją rękę, krew się lała, widać było obrażenia. Wtedy przełożony lekarza dyżurnego zmienił front. Zaczął mówić mi prawie po imieniu, namawiał, żeby się pogodzić. Jednak warunkiem zgody było to, że mam przeprosić lekarza dyżurnego – mówi pan Tomasz.
Syn, umierającego, starszego pana był w stanie zrobić wszystko, żeby tylko uzyskać pomoc dla swojego ojca. Powiedział więc, że przeprosi. Jednak postawił warunek – przełożony lekarza ma uśmierzyć ból jego ojcu. Lekarz przystał na to, a pan Matkowski przeprosił. Przełożony lekarza dyżurnego podłączył kroplówkę z dolarganem i starszy człowiek po jakiś czasie przestał cierpieć.
– W sumie od momentu, kiedy przyszedłem do taty, do momentu kiedy podano mu środek przeciwbólowy minęło ponad 4 godziny… Trzy dni później tata zmarł. Ciężki ból wyniszcza organizm i może przyczynić się do zgonu. Serce nie wytrzymuje męczarni.
Walka o sprawiedliwość
Tomasz Matkowski opowiada tę historię m.in. dlatego, że takie sytuacje nadal się zdarzają, a lekarze pozbawieni empatii są bezkarni. Tak przynajmniej stało się w przypadku jego ojca. Jak na razie batalie sądowe, które prowadził nie skończyły się żadnymi konsekwencjami dla lekarza. Natomiast on sam musiał stawać przed wymiarem sprawiedliwości jako domniemany bandyta, który ośmielił się wtargnąć do gabinetu lekarskiego i bić dyżurnego lekarza.
Po całym zdarzeniu, nasz rozmówca złożył skargę na lekarza dyżurnego do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie. Przypomnijmy, że Rzecznik jest organem warszawskiego samorządu lekarskiego. Można porównać go do prokuratora w sprawach dotyczących lekarzy.
Rzecznik zajął się sprawą i oczywiście przesłuchał lekarza, naszego rozmówcę i świadków. Lekarz dyżurny zeznał Rzecznikowi, że ojciec pana Matkowskiego nie zgłaszał dolegliwości bólowych a pan Matkowski chciał prawdopodobnie doprowadzić do tego, by lekarz dokonał eutanazji. Poza tym, pan Tomasz miał rzekomo dokonać napadu i pobić lekarza. Zaprzeczył, że sam dotkliwie pogryzł syna pacjenta.
Rzecznik przesłuchiwał też pielęgniarkę z oddziału, gdzie leżał ojciec pana Matkowskiego, która o zdarzeniu niewiele wiedziała. Pamięta jednak, że nasz rozmówca przychodził do niej z prośbą o zaopatrzenie rany na kciuku…
Sąd lekarski po zapoznaniu się z materiałem dowodowym zebranym przez Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej stwierdził, że m.in. z powodu braku obiektywnych świadków zdarzenia, nie jest w stanie rozstrzygnąć sprawy i umarza ją. Matkowski odwoływał się do Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, jednak ten utrzymał w mocy decyzję organu niższej instancji.
Zaniepokojenie budzi fakt, że zarówno opisywany lekarz dyżurny jak i niektóre osoby z kierownictwa szpitala udzielały się czynnie w pracach samorządu lekarskiego. Choć oczywiście, obiektywnie rzecz ujmując, nie musiało mieć to wpływu na przebieg dochodzenia.
W międzyczasie szpital, w którym doszło do opisywanego zdarzenia, rozpoczął batalię sądową z panem Tomaszem, zarzucając mu pobicie lekarza. Natomiast pan Tomasz zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa, polegającego na braku należytej opieki lekarzy nad jego ojcem.
Jak wynika z akt sprawy, musiał mierzyć się np. z oskarżeniami lekarza dyżurnego, który informował sąd, że pan Tomasz zaniedbywał ojca a także czyhał na spadek po nim. Co oczywiście nie miało żadnego pokrycia w faktach. Zresztą ojciec pana Tomasza nie był człowiekiem zamożnym.
Sprawa dotycząca rzekomego braku opieki nad ojcem pana Tomasza, jak i sprawa zgłoszona przez szpital, dotycząca rzekomej napaści na lekarza - zostały umorzone.
Zapytaliśmy o sprawę Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie. Prosiliśmy o informację dotyczącą powodu umorzenia przed korporacyjnym wymiarem sprawiedliwości.
Dr Janina Barbachowska, pełniąca obowiązki Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Warszawie, poinformowała naTemat, że w postępowaniu w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej lekarzy obowiązuje tajemnica prawnie chroniona (tajemnica lekarska). W związku z tym wszelkie informacje w interesującej nas sprawie możemy uzyskać od rodziny pacjenta bądź we właściwej prokuraturze, która również zajmowała się tą sprawą.
Syn nie zapomni
Od feralnego czerwcowego popołudnia, kiedy to starszy, cierpiący człowiek nie otrzymał należytej pomocy a jego syn stracił zimną krew, minęło prawie trzy lata. Tomasz Matkowski jednak nie zapomniał. Zapewnia, że nie złoży broni i choćby w Strasburgu będzie szukał sprawiedliwości. Zdecydował też, że kolejna jego książka będzie dotyczyła właśnie wydarzeń związanych z walką o leczenie przeciwbólowe dla ojca.
Nasz rozmówca zdecydował się o wszystkim nam opowiedzieć dlatego, że uważa iż takie sprawy należy nagłaśniać. Chciałby, żeby nikt więcej nie musiał niepotrzebnie cierpieć, tak jak jego tata. Wie jednak, że nadal w XXI wieku dochodzi do takich sytuacji, bo mimo że wielu lekarzy to świetni fachowcy i porządni ludzie to zdarzają się też „nawiedzeni lekarze dyżurni”.
Pan Tomasz jest przekonany, że miał do czynienia z lekarzem niezrównoważonym, skrzywionym religijnie i światopoglądowo. Jednak żadna ideologia, religia czy przekonania nie mogą być wytłumaczeniem dla ignorowanie cierpienia człowieka. Jeśli takim sprawom, jak ta opisywana przez naszego rozmówcę, będzie się „ukręcać łeb” to akcje czy certyfikaty świadczące o leczeniu bólu w polskich szpitalach nie będą miały żadnego znaczenia.
Nie wiedziałem co mam zrobić w tej sytuacji, mój ojciec bardzo cierpiał a tylko lekarz dyżurny mógł mu pomóc. Pielęgniarki powiedziały mi, że bez decyzji lekarza nie mogą podać nawet pół tabletki leku przeciwbólowego. Jedna z pielęgniarek powiedziała mi wprost, że od tego lekarza dyżurnego nie doproszę się leków przeciwbólowych dla ojca.