Jarosław Kaczyński od zawsze postrzegany jest jako człowiek o niezwykle dobrych manierach. Inteligenckie pochodzenie, wychowanie na Żoliborzu, ezopowy język, a nawet jego permanentne trwanie w kawalerskim stanie, składają się na obraz dżentelmena w starym, dobrym stylu. Tyle, że to obraz fałszywy, co Jarosław Kaczyński właśnie po raz kolejny udowodnił.
– Wiedziałem tylko, że jest taki student Rzepliński i że mówiono o nim w akademikach bardzo niepochlebnie – tak Jarosław Kaczyński rozsiewa plotki o prezesie Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeju Rzeplińskim. To oczywiście kolejna odsłona wojny Prawa i Sprawiedliwości z TK, w której atrakcyjnym orężem okazuje się fakt, iż Kaczyński i Rzepliński na jednym roku studiowali prawo.
Tyle że to polityczna broń, która przystawałaby może trybunowi ludowemu pokroju Andrzeja Leppera, czy Pawła Kukiza. Politykowi pretendującemu do roli pierwszego dżentelmena Rzeczpospolitej sięgać po taką tanią obyczajową sensację oprawioną w niedomówienia na pewno nie wypada.
Jarosław Kaczyński w ten sposób chciał zapewne kolejny raz podkreślić, że był lepszy od swoich rówieśników i zamiast imprezować w akademikach, kulturalnie wracał do rodzinnego domu na Żoliborzu. Sięgając po 45-letnie plotki sam zadenuncjował się jednak jako osoba o kiepskich manierach.
2. Dżentelmen zachowuje się parlamentarnie
Każdemu czasem puszczają nerwy, ale w towarzystwie należy nad budzącymi się w nas demonami panować. No, a przynajmniej, gdy dalej chce się uchodzić za człowieka dobrze wychowanego. Jedno słowo za dużo i cały wypracowywany latami wizerunek sypie się, obnażając prawdziwą naturę.
Tak stało się z Jarosławem Kaczyńskim w grudniu, gdy prezes Prawa i Sprawiedliwości w wulgarny sposób uciszał opozycję. Jej przedstawiciele również nie zachowywali się najlepiej, bo uporczywie zagłuszali przemówienie premier Beaty Szydło. Kto chciał jednak twierdzić, że prezes Kaczyński jest lepszy od Schetyny, Petru i spółki, temu on sam ten argument odebrał.
– Zamknij się! – oto, jak zareagował Kaczyński. Co więcej, wszystko wskazywało na to, iż słowa te były skierowane do kobiety. Głos w tamtym momencie zabierała bowiem posłanka PO Krystyna Skowrońska.
3. Dżentelmen jest dyplomatą
Jego nieumiejętność powściągnięcia się w obrażaniu kobiet już kiedyś ujrzała światło dzienne. I mogła słono kosztować wizerunek Polski na świecie. ""Nie sądzę, żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności. Nie będę jednak tego przeświadczenia rozwijał. Zostawiam to politologom i historykom" – napisał Jarosław Kaczyński w książce-manifeście "Polska naszych marzeń o Angeli Merkel".
Miało być po "dżentelmeńsku", czyli językiem pełnym niedomówień, które każdy inteligent potrafi sobie rozszyfrować. W Berlinie takich inteligentów nie zabrakło i łatwo przetłumaczyli oni tę opinię o kanclerz Niemiec jako sugestię, iż jeden z najważniejszych polityków w Polsce zarzuca Angeli Merkel objęcie władzy dzięki współpracy z NRD-owską Stasi.
Gdy przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku prezes PiS ostatni raz gościł w programie Tomasza Lisa, miał szansę się z tego wyplątać, ale z niej nie skorzystał. – Czy pan nie zna polskiego? – odburknął, gdy dziennikarz zapytał go o podstawy do rozsiewania niedomówień na temat przywódczyni Niemiec.
Tamta wpadka niczego Jarosława Kaczyńskiego nie nauczyła. Czemu dał dowód, gdy kilka dni temu jego autorytarne zapędy skrytykował były wieloletni prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton. – Polska i Węgry uznały, że demokracja jest zbyt problematyczna i chcą dyktatury w putinowskim stylu – ocenił. – Jeśli ktoś twierdzi, że w Polsce nie ma demokracji, to znaczy, że jest w stanie, który trzeba zbadać metodami medycznymi... – odparował mu Kaczyński.
4. Dżentelmen szanuje przeciwnika
W tej kwestii zacząć należy od tego, że Jarosław Kaczyński za największego przeciwnika, a wręcz wroga uważa media. Szczególnie te, które nie są kapitałowo uzależnione od powiązanych z jego partią SKOK-ów i innych spółek stanowiących biznesowe zaplecze PiS. No cóż, to jego ocena...
Jednak prawdziwi dżentelmeni potrafią z klasą odnosić nawet do wrogów. Jarosława Kaczyńskiego na to nigdy nie było stać. Wspomniany już powyżej wywiad z Tomaszem Lisem był tylko jednym dowodem na to, jak grubiański jest prezes PiS w kontakcie z dziennikarzami, którzy mogą zadać mu trudne pytanie. – Należy pan do pewnej formacji, bardzo często w Polsce spotykanej, która nam szkodzi. Szkodzi Polsce – usłyszał Lis po pytaniu o dowody na niejasne kulisy obsadzenia Angeli Merkel na fotelu kanclerskim.
W mediach dobrze pamiętamy jednak jeszcze inny popis prezesa Kaczyńskiego. – Pan robi nie to, co do Pana należy – stwierdził Jarosław Kaczyński, gdy kilka lat temu Jakub Sobieniowski z TVN na jednej z konferencji dopytywał o wątpliwości przy obsadzaniu państwowych posad ludźmi prawicy. – Są dziennikarze i są funkcjonariusze – dodał kpiącym tonem. – Nie widzę akurat powodu, by z Panem rozmawiać – oznajmił, gdy Sobieniowski poprosił o podanie powodu, dla którego został nazwany "funkcjonariuszem".
5. Dżentelmen potrafi przegrywać
A Jarosław Kaczyński przegranych nigdy z klasą nie potrafił przyjmować. Kiedy przez prawie 9 lat jego formacja seryjnie przegrywała z Platformą Obywatelską wszystkie kolejne wybory, lider PiS chętnie rozpuszczał plotki o rzekomych fałszerstwach. Nigdy, nawet po ponownym przejściu władzy, PiS nie podało jednak choćby najmniejszego dowodu na to, że przegrywało ze względu na manipulacje poprzedniej władzy.
To jedno. Jeszcze większym cieniem na dżentelmeńskim wizerunku Jarosława Kaczyńskiego kładzie się jednak jego zachowanie po wyborach prezydenckich z 2010 roku. Po zaciętej kampanii wyborczej, która musiała wystartować w okresie wielkiej żałoby po ofiarach katastrofy smoleńskiej, Jarosław Kaczyński walkę o fotel prezydencki przegrał z Bronisławem Komorowskim zaledwie o 6 pp.
Była to więc podstawa do przyjęcia przegranej z podniesioną głową. Prezes PiS wolał jednak zachować się niezwykle małostkowo. W roli pokonanego nie chciał pojawiać się na zaprzysiężeniu Bronisława Komorowskiego w Sejmie, choć był wówczas liderem opozycji. Nie zdobył się nawet na to, by o afroncie wobec niedawnego kontrkandydata poinformować osobiście. – Jarosław Kaczyński nie zjawi się w Sejmie – poinformował wówczas Mariusz Błaszczak.
"Dżentelmen" z Żoliborza przez kolejne 5 lat miał też problem z zaakceptowaniem faktu, że nie został głową państwa. Przez pierwsze miesiące po przegranej w wyborach prezydenckich w wielu wywiadach Jarosław Kaczyński rozpowiadał, że "Komorowski został wybrany przez nieporozumienie". W pewnym momencie miał już nawet problem, by głowę państwa związaną z Platformą Obywatelską nazywać inaczej niż "ten pan z wąsami"...