Stodoła to oficjalne określenie posiadłości ministra środowiska. Posiadłości, z której nikomu od lat się nie tłumaczy, ale chwali się nią dziennikarzom i kolegom z rządu. Ma też swoje lasy i łąki - znów oficjalnie tańsze niż w rzeczywistości.
"(…) Elegancka hacjenda w Tucznie, w ogrodzie ludowe smętki, piękne poddasze" – tak wygląda dom
Jana Szyszki, opowiada "Newsweekowi" uczestnik dziennikarskich szkoleń ministra. Bogactwo, w jakim żyje, było zaskakujące. "Już w Warszawie chciałem sprawdzić, ile warta jest taka posiadłość. Okazało się, że tego domu nie ma w jego oświadczeniach majątkowych" – mówi.
Szyszko z Tucznem związany jest od lat 80., nawet po wyjeździe do Warszawy o nim nie zapomniał. Ba, rozpoczął dzierżawę terenów byłego PGR, później kupił je od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. W jego mniemaniu to nieużytki, bo 170 ha zajmują
lasy i łąki, no i dom. Dawny budynek poczty, murowany. Szyszko zyskał jeszcze działkę, praktycznie za bezcen. W oświadczeniu majątkowym zwyczajnie je przemilcza. Twierdzi za to, że ma nic niewartą stodołę. 300-metrową, z zabytkowej czerwonej cegły.
A do czego przyznaje się szef resortu środowiska? Do domu po rodzicach (o wartości 350 tys. złotych), łąk i lasów - każdy hektar kosztował go 100 złotych, a nie 5 - 7 tys, jak innych. – Ma na to sposób. Ma las w pięciu czy sześciu działkach i daczę na dwóch innych. Myśli pan, że podaje ich wartość? Nie, wpisuje, kiedy i od kogo co kupił, a na dokładkę podaje ceny sprzed denominacji – opowiada anonimowy rozmówca. "To powoduje, że na pierwszy rzut oka nikt nie jest w stanie stwierdzić, czy Szyszko ma dużo ziemi, czy mało, czy kupił drogo, czy tanio. Wpisuje cenę działek, na których ma dom, a ceny domu już nie" – wyjaśnia.
Łatwo ocenić, że dla Szyszki Tuczno to miejsce na ziemi. A pracownicy tamtejszego nadleśnictwa są jak rodzina. Przyjaciel polityka Jan Krzyszkowski, mimo odwołania za rządów
PO, radził sobie świetnie. Szyszko zrobił z niego swojego asystenta, którym był do śmierci. O samym ministrze można dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy. "W ostatnich latach Janek zafiksował się na tym, że lasy pochłaniają dwutlenek węgla" – ujawnia pracownik naukowy SGGW, uczelni reklamującej stację badawczą ministra, o której praktycznie nic nie wiadomo. Na dodatkowym pochłanianiu CO2 przez lasy można by zarobić. "(…) Aby zrównoważyć roczne emisje jednej elektrowni, trzeba by posadzić ponad 1,2 miliona hektarów lasu sosnowego, czyli zalesić kilka procent kraju. I go nie ciąć" – cytuje "Newsweek". A
Puszcza już jest cięta.