Zaczęło się niepozornie. Rankiem 28 czerwca robotnicy poznańskiej Fabryki Cegielskiego, którzy już wcześniej bezskutecznie apelowali o poprawę swego losu, zaprzestali pracy. W zamian za to rozpoczęli protest, który niebawem przerodził się w wielki społeczny bunt przeciw komunistycznej władzy. Skończyło się na regularnej walce na ulicach miasta, kilkuset rannych i kilkudziesięciu zabitych. Jak te tragiczne chwile zapamiętali świadkowie zdarzeń sprzed 60 lat?
Edmund Taszer, robotnik, przewodniczący delegacji Wydziału W-3
W czwartek 28 czerwca około godziny 6.00 przybyła do mego mieszkania grupa robotników z W-3, nalegając, abym natychmiast przybył do fabryki, gdyż pragnie ze mną rozmawiać nocna zmiana. Po przybyciu do fabryki stwierdziłem, że robotnicy akordowi zainspirowali przerwę w pracy na pierwszej zmianie; wzywali oni jednocześnie pozostałą część załogi do niepodejmowania pracy.
Na mównicy z podłączonym mikrofonem znajdował się Stanisław Matyja, który zadał mi kilka pytań na temat nie pracującej załogi. Po moich wyjaśnieniach związanych z prowadzonymi rozmowami, załoga stwierdziła, że przybyła do Poznania delegacja niewłaściwie potraktowała naszych przedstawicieli w rozmowach; mówiono, że grają na zwłokę. W czasie masówki padło hasło: „Nie chcą rozmawiać z naszymi delegatami — to niech rozmawiają z całą załogą — wychodzimy!”. Mimo nawoływań do poczekania na wyniki dalszych rozmów, stało się inaczej, załoga wyszła — tak jak była — na ulicę.
Stanisław Matyja, stolarz w wagonowni Wydziału W-3, nieformalny przywódca strajków
Buczek zabuczał, to było już dziesięć po 6.00, i żeśmy wyszli. Naprzeciwko głównej bramy były prywatne mieszkania. Ci ludzie zobaczyli, co się dzieje, ze łzami w oczach mężczyźni wdziewali marynarki: „zaraz dołączamy do was!”. I później od razu wzięła się taka grupka młodzieży: „idziemy na Młyńską, bo delegacja Cegielskiego nie wróciła z Warszawy”. Po jakiejś godzinie czasu, widzę, więźniowie w pasiastych ubraniach już chodzą po ulicach. To znaczy, że więzienie było rozbite.
(...)
Grupa ludzi wpadła do Komitetu Wojewódzkiego (...), po chwili otworzyły się okna i wołano: „Patrzcie, jak oni tu żyją!”. Pokazywano zastawy i potrawy, szynki, wódkę i inne przysmaki. Ludzi to podnieciło, bo walczyli o chleb, o sprawiedliwe normy, o ludzkie traktowanie, a tu władza niby ludowa używa sobie wszystkiego.
Genowefa Czerniaga, studentka Uniwersytetu Adama Mickiewicza
Pamiętnego dnia 28 czerwca ok. godz. 10 stałam w bardzo długiej kolejce przed sklepem spożywczym przy ul. Półwiejskiej (wówczas Feliksa Dzierżyńskiego). Ludzie oczekiwali na dostawę masła. (...) Był to ładny, słoneczny, ciepły dzień. Nagle usłyszeliśmy nadciągające od strony Wildy dziwne głosy, śpiew pieśni religijnych. Wkrótce ukazał pochód złożony z dużej liczby ludzi, przeważnie mężczyzn. Byli to manifestanci – robotnicy z Zakładów im. J. Stalina.
Czołówka tego pochodu niosła duży transparent z napisem „Chcemy chleba i wolności”. Pochód przemaszerował w powadze i spokoju. Ludzie z kolejki wyrażali solidarność z manifestującymi poprzez okrzyki.
Leonia Bielawska, przypadkowy świadek krwawych wydarzeń
Szli w roboczych kombinezonach, w obuwiu o drewnianych podeszwach, nieśli polskie flagi i krzyczeli: „Wolności i chleba!”. Teraz już wiedziałyśmy, że to nie zabawa, nie radosny pochód, ale pochód ludzi zmęczonych, zdesperowanych. To był niesamowity widok. Pamiętam, że serca nam się ścisnęły. Stałyśmy jak zahipnotyzowane.
Tłum zatrzymał się przed zamkiem. Podjechał, a może już tam wcześniej stał, wielki samochód, taka platforma. Na tej platformie stało kilku ludzi i przemawiało przez tuby. Potem podjechał samochód z głośnikami, z których nadawane były komunikaty. (...) Zaczęto śpiewać „Rotę”, potem „Boże coś Polskę”. Stałyśmy na tym murku. Śpiewałyśmy razem ze wszystkimi. Łzy lały się ludziom po twarzach. My też płakałyśmy i śpiewałyśmy z całego serca. To była jakaś euforia.
Dobiegłyśmy do zachodniego wejścia na dworzec kolejowy. Hol, poczekalnie, perony pełne były ludzi. Z megafonów podawano komunikaty i zarządzenia, aby przebywać w zamkniętych pomieszczeniach, gdyż prowadzony jest ostrzał stacji kolejowej. Brzmiało to strasznie. Jedni płakali, krzyczeli, inni zachowywali się spokojnie, dyskutowali, mówili, że popierają manifestujących, cieszyli się.
Danuta Gdowska, uczestniczka protestów
W pewnym momencie stojąc na chodniku Mostu Dworcowego, w ten czerwcowy czwartek 1956 r., usłyszałam nagle: „Dziewczyna, chodź z nami!” i gdy dwie młode robotnice z „Cegielskiego” wzięły mnie pod rękę, poszłam z nimi z entuzjazmem i już za chwilę krzyczałam z przejęciem na całe gardło: „Precz z komuną!” i podobne hasła.
Pamięć nasuwa mi też takie zdarzenia, jak niszczenie gablot ulicznych z podobiznami Stalina. A wyglądało to tak: Zatrzymaliśmy się, a młodzi mężczyźni wskakiwali na słupki, na których mocowana była dużych rozmiarów rama gabloty. Przy wtórze zachęcających okrzyków doprowadzali mężczyźni do poluzowania tych słupków i przewrócenia ich. Wtedy z pasją wskakiwali na szybę, która tłukła się i niszczyła twarz ciemiężyciela. Wszystko to oczywiście przy ogromnym aplauzie.
Janusz Marczewski, pracownik referatu dróg gminnych Wydziału Komunikacji Drogowej Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Kościanie
Nieustannie słychać było strzały z broni maszynowej. Byłem świadkiem wzajemnego ostrzeliwania się osób z budynku ZUS i stojącego po drugiej stronie ul. Dąbrowskiego budynku mieszkalnego. Nie wiem, skąd padły strzały.
W pewnym momencie znalazłem się obok rannego, młodego człowieka, który dostał postrzał w głowę. W tym czasie żył; chyba jakaś dziewczyna podała mi rolkę ligniny, którą za jej wskazaniem przyłożyłem do rany, i wspólnie, z innymi osobami, załadowaliśmy rannego na samochód ciężarowy – na skrzynię ładunkową. Chyba był to „lublin”. Zapewne pojechał do szpitala, lecz niestety, nie wiem nic poza tym na temat tego rannego. Czy przeżył?
Andrzej A. Szumiński, uczeń Technikum Mechanicznego w Poznaniu
Czołgi wyruszyły w kierunku gmachu UB. Na pomoc uwięzionym funkcjonariuszom UB przybyły wojskowe wozy pancerne, które strzegły głównego wejścia do gmachu urzędu UB. Ulicą Poznańską podeszliśmy do ul. Kochanowskiego, na czele tłumu była tramwajarka z poplamioną flagą narodową. Po zbliżeniu się do budynku wzniesiono okrzyki: „Wojsko z narodem!” – po chwili zaczęto strzelać do tłumu. Na wylocie ul. Kochanowskiego, przy ul. Poznańskiej, stoi budynek, do którego przez bramę chciało się schować przed kulami może sto albo i więcej osób – nam się udało. Wielu zostało rannych, w tym mój kolega z ławy szkolnej Andrzej S.
Jerzy Grabus, przewodnik na Międzynarodowych Targach Poznańskich
Kilku chłopców zaczęło się wspinać po schodkach na dach, ponieważ powiedziałem im, żeby sprawdzili, czy z dachu można prowadzić ostrzał w kierunku ubowców. Wtem z jednego pokoju po prawej stronie korytarza wyszedł jakiś mężczyzna w cywilnym ubraniu i powolnym, skradającym się krokiem, by nie robić hałasu, zaczął przesuwać się w głąb budynku. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle jasnej ściany w głębi korytarza. Jak błyskawica przemknęła mi myśl, że może to być jeden z tych ubowców, którzy strzelali do niewinnych ludzi. Widziałem przecież wielu zabitych, ich ofiary. Niektórym z rannych udzielałem pomocy.
Szybko podniosłem karabin i opierając się o słup, wymierzyłem. Muszka zatrzymała się na karku sylwetki. Palec wskazujący dotknął spustu. – Mam strzelać człowiekowi w plecy? – zawahałem się na moment. To wystarczyło. Tajemnicza postać zniknęła w jednym z bocznych pomieszczeń, nie zdając sobie sprawy z tego, że przez chwilę stanowiła cel dla czatującego strzelca. Opuściłem broń. Całe to wydarzenie trwało zaledwie kilka sekund, ale zapisało się dokładnie w mej pamięci, nic nie tracąc ze swej ostrości mimo upływu lat.
Janusz Rau, pracownik Poznańskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa nr 1
Mówiło się wtedy dużo o psychozie tłumu, kiedy człowiek nie zważa na nic i jak w amoku idzie pod kule. W pewnym momencie przyszło jednak opamiętanie – człowieku, gdzie ty się pchasz, tylu obok ciebie zginęło lub zostało rannych. Przecież masz w domu na utrzymaniu trzymiesięczną córeczkę i młodą żonę. Jak zginiesz, co z nimi będzie? Wtedy wycofałem się i udałem do domu na ul. Łukaszewicza. Było to około godz. 14.
Janina Pańczak, mieszkanka Poznania
Strasznie się bałam, ale zarazem byłam ciekawa. Na ulicy leżeli ranni. Kobieta ze skróconą nogą i pokrwawieni ludzie. Chwilę później mężczyzna stojący w szeregach powstańczych został raniony w nogę. Legł na ziemię. Lekarze z karetki pogotowia szybko otoczyli rannego. Właśnie wtedy zobaczyłam tłum dochodzący ze strony Kaponiery. Na czele pochodu maszerował chłopiec z biało-czerwoną flagą, miał ok. 10 lat. Tłum za nim to byli ludzie z Zakładu im. Hipolita Cegielskiego. Szeregi z ul. Kochanowskiego dołączyły do robotników. Razem dotarli do UB, na ul. Słowackiego.
Strażnicy więzienia poddali się. Więźniowie zaczęli wychodzić z budynku i dołączać do szeregów powstańczych. Robotnicy dali im broń. Pochód, teraz większy i silniejszy, szedł w stronę Kaponiery. Ogromny huk i odgłosy pocisków dudniły mi w uszach. Komuniści strzelali w budynki i powietrze. Nagle usłyszałam gdzieś w tłumie, że chłopiec z biało-czerwoną flagą nie żyje.
Michał Babicz, pracownik Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Obuwiem w Poznaniu
Na domu partii wisiał transparent „Pokoje do wynajęcia”. Pewien młody człowiek dostał się na gzyms IV piętra domu partii, przesuwał się w kierunku północnym i wybijał szyby w oknach. Widziałem spoliczkowanego oficera milicji, któremu spadła czapka. Podniósł ją potulnie i włożył na głowę. Ktoś rzucił hasło: „Idziemy na Młyńską uwolnić naszych braci!”. I tłum ruszył w tamtym kierunku. Widziałem, jak z okien Sądu Rejonowego przy ul. Młyńskiej wypadały akta.
Uzmysłowiłem sobie cel mego wyjścia z biura i wróciłem do pracy. Po powrocie do domu oznajmiłem żonie, że dołączam się do tego tłumu, może na coś się przydam. Żona z teściową zastąpiły mi drogę i słownie potępiły mój zamiar. Synek Adaś miał wówczas 8 miesięcy. Usłuchałem żony i teściowej i nigdzie nie poszedłem.
Ryszard Łuczak, uczeń Liceum Pedagogicznego w Poznaniu
Szliśmy obok Międzynarodowych Targów Poznańskich. Zagraniczni goście robili nam zdjęcia i uśmiechali się przyjaźnie. Piękna wiosenna pogoda dodawała manifestantom dodatkowych sił, były śpiewy, okrzyki, a w oczach łzy. Na pl. Stalina, naprzeciw zamku, dokąd doszliśmy, stał człowiek przy człowieku... Wydawało się, że cały Poznań tutaj się umówił!
Po pewnym czasie z dużą grupą ludzi znalazłem się na ul. Dąbrowskiego. Tam, przy ogromnych wiwatach i okrzykach, spadła na bruk aparatura zagłuszająca, znajdująca się na dachu i w budynku ubezpieczalni społecznej. Kilka etapów walk na ul. Kochanowskiego trudno opisać skrótowo, gdyż z godziny na godzinę sytuacja zmieniała się, od strumieni wody, pojedynczych strzałów, butelek z benzyną i eskalacji napięcia, aż do przyjazdu czołgów i działań manifestantów w celu opanowania gmachu Urzędu Bezpieczeństwa.
Egon Naganowski, pisarz, redaktor Polskiego Radia, ranny w czasie protestów
Niesiony siłą napierających ludzi znalazłem się na I piętrze (gmachu KW PZPR - red.), gdzie po kolei otwierano drzwi i stwierdziwszy, że nigdzie nikogo nie ma, zamykano je spokojnie, niczego nie demolując. Dopiero z wyższych pięter, dokąd już nie zaszedłem, poleciały potem na ulice portrety i poszarpane czerwone chorągwie oraz kawałki sukna.
(...)
Na ulicy Dąbrowskiego stał tramwaj oblepiony ludźmi. Od niego prawie całą szerokość ulicy Kochanowskiego zajmował tłum aż po dom nr 4, gdzie ludzie (w tym dzieci z chorągiewkami i tramwajarze) utworzyli jakby żywą barierę, okalającą bok gmachu Urzędu Bezpieczeństwa, z którego przez krótka chwilę lały się na demonstrantów strumienie wody. Na wprost frontonu gmachu UB, na przeciwległym chodniku, stały trzy młode tramwajarki, trzymające poziomo przed sobą flagę-wstęgę o barwach narodowych. Ponadto środkowa trzymała uniesioną i nieco postrzępioną chorągiew, przypuszczalnie podziurawioną przez kule.
Raz po raz rozlegały się bowiem odgłosy wystrzałów, a ludzie krzyczeli: „To UB zaczęło strzelać! (...) Strzelają do naszych!” itp. [...] Faza druga, dramatyczna, zaczęła się z chwilą, gdy jedna z tramwajarek widocznie została trafiona i skuliła się, a druga, przytrzymująca ją przy płocie, zaraz też lekko obwisła nad tamtą, trzecia zaś uskoczyła.
(...)
Zaprowadzono mnie do pokoju, gdzie zadziwiająco szybko zjawiły się dwie dziewczyny, które przedstawiły się jako „powstańcza służba sanitarna” (zupełnie jakby przyfrunęły z dni Powstania Warszawskiego), ściągnęły mi marynarkę i założyły prowizoryczny opatrunek, a potem dwaj mężczyźni zanieśli mnie [...] na róg Mickiewicza, zatrzymali karetkę pogotowia, którą pojechałem do pobliskiego Szpitala im. Raszei.
Cytaty zaczerpnięto z:
"Widziałem Powstanie. Czerwiec 1956". Wspomnienia uczestników powstania poznańskiego w czerwcu 1956 roku, nadesłane na konkurs "Przewodnika Katolickiego"
"Poznański Czerwiec 1956", pod red. J. Maciejewskiego i Z. Trojanowicz
E. Makowski, "Poznański Czerwiec 1956 – pierwszy bunt społeczeństwa w PRL"
"Wydarzenia czerwcowe w Poznaniu 1956" , pod red. E. Makowskiego