O tym, że Jarosław Kaczyński realizuje nad Wisłą plan uzyskania wszechwładzy skopiowany od premiera Węgier Viktora Orbana powszechnie wiadomo. Prezes PiS nigdy nie krył nawet głębokiej fascynacji Węgrem. Wbrew wszelkim pozorom jest jednak jeszcze jeden polityk, z doświadczeń którego obecny przywódca Polski czerpie garściami. W przeciwieństwie do przyjaźni z Orbanem, tą sojuszniczą relacją nie może się jednak zbytnio chwalić, bo wielu wyborców tego partnera PiS nazwałoby "ciapatym" czy "muslimem". Tymczasem Polska skrojona na potrzeby Kaczyńskiego równie wiele mieć będzie z Orbana, co z Erdogana.
Najpierw Budapeszt, potem Ankara...
– Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt – oznajmił Jarosław Kaczyński, gdy w 2011 roku. I te słowa przypominane są ostatnimi czasy non-stop, bo i zaczerpniętych z orbanowskich Węgier wzorców upartyjniania państwa nie brakuje od czasu, gdy Prawo i Sprawiedliwość powróciło do władzy.
Jak Fidesz na Węgrzech, PiS wytoczył wojnę sądownictwu konstytucyjnemu, przejął kontrolę nad mediami, uczynił z instytucji państwowych i przedsiębiorstw z udziałem Skarbu Państwa zasób synekur dla działaczy i zabiera się za kopiowanie kolejnych rozwiązań. Takich, jak zmiana ordynacji wyborczej na utrudniającą odebranie władzy partii rządzącej. Czego zupełnie nie udało się Jarosławowi Kaczyńskiemu uczynić podobnie do Viktora Orbana, to wywinąć się z kłopotów z Komisją Europejską.
Nie jest jednak tak, że Jarosław Kaczyński metodę "kopiuj-wklej" stosuje tylko z orbanowskich metod na skuteczne utrzymywanie się przy władzy przez lata i systematyczne jej zwiększanie. Równie mocno zwierzchnik prezydenta Dudy i premier Szydło zdaje się być zapatrzony w Recepa Tayyipa Erdogana, który objąwszy władzę nad Turcją w 2003 roku nie oddał jej do dziś. I krok po kroku zmienił państwo według swoich upodobań.
Ale jak to? Z "ciapatym"?!
Wzorowaniu się na Węgrach w partii rządzącej nawet nikt nie zaprzecza. O czerpaniu inspiracji od władzy w Turcji w dzisiejszych czasach na prawicy jednak lepiej milczeć. Co nie dziwi, gdy dla znacznej części elektoratu PiS każdy muzułmanin to ucieleśnienie zła. A przynajmniej "ciapaty" lub "brudas", czyli ktoś niezasługujący na szacunek tylko ze względu na ciemniejszą karnację.
Prawda o realpolitik jest tymczasem taka, że te "turasy", "muslimy", ciapacie", etc. to znacznie bliżsi sojusznicy Prawa i Sprawiedliwości niż orbanowski Fidesz, a tym bardziej reszta europejskiej chadecji. Jak już wspominaliśmy w naTemat, w świecie międzynarodowej polityki PiS to jedena z trzech najważniejszych części Sojusz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (Alliance of European Conservatives and Reformists). Obok brytyjskiej Partii Konserwatywnej i rządzącej Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP).
Gdy przed ubiegłorocznym maratonem kampanii wyborczych Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla sympatyzującego z jego formacją tygodnika "wSieci" oznajmił, że "trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja" były to być może słowa znacznie ważniejsze niż dawna zapowiedź uczynienia z Warszawy drugiego Budapesztu. Przyjaźń między PiS i AKP ma bowiem znacznie dłuższą historię niż fascynacja Fideszem.
Gdy erdoganowska Turcja na poważnie myślała jeszcze o unijnych aspiracjach, jeden z najsilniejszych głosów poparcia dobiegał z nad Wisły, gdzie rządziło wówczas PiS i prezydent Lech Kaczyński. - Nasze przekonanie, że Turcja powinna być w Unii Europejskiej jest przekonaniem głęboko przemyślanym - mówił brat Jarosława Kaczyńskiego w 2007 roku. I ostro krytykował kraje tzw. starej UE, które robiły wówczas wszystko, by Turków wspólnoty nie dopuścić. - W historii bardzo często się zdarza, że to nie większość ma rację - grzmiał Kaczyński po jednym ze spotkań z przyjaciółmi z Ankary.
"Wartości" ponad wszystko
Kaczyńskiego z Erdoganem łączy szczególnie świadomość siły instrumentalnego wykorzystywanie w polityce religii i bliżej nie okreśłonych "tradycyjnych wartości". Tak samo, jak PiS dochodziło do przejęcia całkowitej władzy w Polsce, tak samo wcześniej AKP utwierdzało się na czele tureckiego państwa silnie łącząc politykę z religią. I potępiając "liberalne" rozdział spraw państwowych i wyznaniowych. Tak samo, jak Erdogan, Kaczyński postawił też na flirt z religijnymi radykałami. Obaj politycy uwielbiają też podkreślać, że ich kraj jest w ponad 90 proc. zamieszkały przed głęboko wierzących. Różnica tylko taka, że AKP instrumentalnie wykorzystuje islam, a PiS katolicyzm.
To świetnie pozwala też na "wymianę elit", której Recep Tayyip Erdogan już dokonał, a którą Jarosław Kaczyński zapowiedział. We wspominanym wywiadzie, w którym przyznał się do tureckich fascynacji, oznajmił przecież, iż "najpierw zmiana władzy, a potem przebudowa polskich elit", by o Polsce mówiono na świecie, że jest tak samo "poważnym państwem", jak Turcja. Idąc za tymi wzorcami elity należy spróbować skompromitować brakiem przywiązania do tradycji i wiary. A z kim nie uda się to metodą, do tego trzeba zaangażować organy ścigania. By wlepić mu wyrok lub zachęcić do przeprowadzki z kraju.
Wzorce skuteczności
Im więcej partia rządząca w Polsce będzie czerpała z erdoganowskich wzorców, tym szybciej powinniśmy przygotować się na to, że zmieni się nasze podejście do internetu. Zakusy na to już przecież widać. Pomysł inwigilacji użytkowników sieci, dla której znowelizowano ustawę o policji i którą pogłębią ustawa antyterrorystyczna, czy wprowadzenia przygotowywanego przez rząd Rejestru Niedozwolonych Stron Jarosław Kaczyński zaczerpnął być może właśnie od Erdogana.
– Z każdym dniem jestem coraz bardziej przeciwny internetowi – oznajmił szczerze turecki przywódca. A wcześniej jego formacja wprowadziła prawo nakazujące firmom telekomunikacyjnym nie tylko blokować niektóre strony, ale usuwać niechciane przez rząd treści. Na nic zdały się wielkie protesty. Internet w Turcji jest dziś skrupulatnie cenzurowany i głęboko inwigilowany, a procesy użytkowników sieci ą w tureckich sądach na porządku dziennym. Wystarczy być zbyt szczerym w sprawach politycznych, czy obyczajowych na Facebooku, Snapchacie, czy Twitterze.
Dla Jarosława Kaczyńskiego wzorce tureckie są osobiście znacznie atrakcyjniejsze od węgierskich jednak przede wszystkim z jednego względu. Viktor Orban może i utożsamia całą władzę na Węgrzech, ale w rzeczywistości jest jedynie liderem całej grupy polityków, którzy po otrzymaniu w wyborach absolutnej większości podzielili się Węgrami. Inaczej jest z Recepem Tayyipe Erdoganem. Od objęcia fotela premiera w 2003 roku, a następnie prezydentury w 2014 roku robił on wszystko, by zapewnić sobie w Turcji pozycję bliską monarchii. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Prezesa kusi podobna wizja.