To słowo padnie w tym tekście tylko raz i tylko po to, żeby pokazać, jak silnym narzędziem jest propaganda napędzana nienawiścią, chęcią zysku i utrzymania kontroli oraz jak długotrwałe są jej efekty. Słowo, które sprawiło, że w Chinach miliony niewinnych ludzi są codziennie prześladowane, gnębione, maltretowane fizycznie i psychicznie. Słowo-wymówka, pakowane do dyplomatycznych teczek, które można wyciągnąć, kiedy tylko pada niezręczne pytanie o łamanie praw człowieka. Słowo, którym można zdyskredytować nawet prawdę, życzliwość i cierpliwość. Sekta.
Tym i praktycznie tylko tym terminem chiński rząd określa Falun Gong, praktykę duchową, znaną również pod nazwą Falun Dafa. O tym, jak wielka jest siła chińskiego czarnego PR-u, niech na początek świadczy fakt, że było to również moje pierwsze skojarzenie, które gdzieś z tyłu głowy zaczęło wyświetlać się na tle materiału telewizyjnego circa wczesne lata dwutysięczne: grupa protestujących Azjatów, policja, zamieszanie.
Kiedy kilka dni później rozmawiam ze współzałożycielem polskiego stowarzyszenia Falun Gong Tomaszem Ozimkiem, już wiem, o czym mówiły tego dnia wiadomości – incydent z 2001 roku na placu Tiananmen. Pięć osób, rzekomo praktykujących Falun Gong, usiłowało dokonać aktu samospalenia – mówi. Rzekomo, bo istnieją podejrzenia, zakrawające na pewność, że całe zajście zostało sfingowane, tylko po to, aby zdyskredytować członków ruchu.
Czym zawinili? Protestowali przeciwko władzy? Konspirowali w celu obalenia komunizmu? Nie. Było ich dużo i byli zdrowi.
Strach przed życzliwością
Wyobraźcie sobie, że rząd USA stwierdza nagle, że największym zagrożeniem dla demokracji są osoby ćwiczące jogę. Do więzienia trafiłby pewnie co drugi Kalifornijczyk i jeszcze kilka milionów mieszkańców mniej słonecznych stanów, w których ta kombinacja ćwiczeń fizycznych i medytacji ma swoich zwolenników. Absurd? Nie w Chinach.
Ideę Falun Gong najłatwiej wytłumaczyć laikowi właśnie przez analogię do jogi, tai chi czy chi gong, choć po zgłębieniu tajników tej filozofii, podobieństwa stają się znacznie mniej wyraźne. „Zaawansowany system doskonalenia umysłu i ciała” – taki opis Falun Gong znajdziemy na falundafa.org. – To ćwiczenie samodyscypliny, skupienie się na niwelowaniu wad charakteru – tak istotę Falun Gong tłumaczy z kolei Huang Jianmin, Chińczyk z polskim obywatelstwem i działacz na rzecz praw człowieka.
Pięć ćwiczeń, stosowanie się w życiu do zasad „prawdy, życzliwości i cierpliwości” oraz wykłady założyciela Falun Dafa Li Hongzhi w latach 90. cieszyły się wśród Chińczyków popularnością podobną, co joga wśród celebrytów. Na skwerach, w parkach, w większych i mniejszych grupach ćwiczyło regularnie około 100 milionów Chińczyków. Partia komunistyczna poczuła się zagrożona.
Falun Gong nie od zawsze było na cenzurowanym. – Członkowie Biura Bezpieczeństwa Publicznego również praktykowali Falun Gong. Li Hongzhi prowadził wykłady również dla nich. W miarę jak Falun Gong zyskiwało coraz większą popularność, władze zdecydowały, że muszą przejąć nad nim kontrolę, tak jak zrobiły to z innymi dozwolonymi w Chinach religiami. Li Hongzhi odmówił przekształcenia Falun Gong w oficjalną, państwową organizację, co dało pretekst do rozpoczęcia prześladowań – tłumaczy Ozimek.
Zwolenników Falun Gong nietrudno było zlokalizować – prosto z parków setki tysięcy osób trafiło do więzień, obozów i… szpitali. Władze odkryły bowiem, że walkę w imię czystości panującej ideologii komunistycznej można spieniężyć. Zdrowi i wysportowani zwolennicy Falun Gong stali się idealnymi dawcami organów do przeszczepu. Bynajmniej nie dobrowolnymi. W na:Temat szczegółowo opisywaliśmy już ten proceder tutaj.
Chińskie władze spodziewały się, że represjonowanie ludzi, których jedynym przewinieniem była medytacja na otwartym powietrzu, wzbudzi podejrzenia światowej opinii publicznej. Rozpętały więc absurdalną kampanię nienawiści, której koronnym przykładem jest wspomniane „samospalenie”, które miało miejsce 23 stycznia 2001 roku.
– Całe zajście było wyreżyserowane przez władze, co do tego trudno mieć wątpliwości – tłumaczy Ozimek. – Strażnicy, którzy interweniowali w zajściu, byli wyposażeni w gaśnice – sprzęt, którego na co dzień raczej ze sobą nie noszą. Jedna osoba, która w zajściu zginęła, została uderzona pałką przez funkcjonariusza – wyłapały to kamery – wylicza Ozimek, dodając, że materiał prasowy z całego zajścia powstał od razu w wersji anglojęzycznej. Przypadek? Raczej działanie z premedytacją, które dało spodziewane efekty. Światowe media łyknęły propagandową przynętę i rozpowszechniły informację o incydencie z udziałem członków „niebezpiecznego kultu”.
Dziennikarze i działacze, w tym Tomasz Ozimek, usiłowali walczyć z kłamliwą propagandą. – W 2001 roku zorganizowaliśmy konferencję, na której staraliśmy się wytłumaczyć, czym tak naprawdę jest Falun Gong i co mogło się w Chinach wydarzyć. Odzew był nikły – wspomina. Rok później podjął bardziej zdecydowane kroki i wraz z grupą aktywistów z całego świata postanowił zaprotestować na placu Tiananmen. 14 lutego o 14 dotarł na miejsce, ale chwilę później trafił do więzienia. Przed tym jak siłą został wydalony z Chin, funkcjonariusze pobili go i zabrali zimową kurtkę oraz buty.
Sens życia a interes ekonomiczny
Represje wobec Falun Gong w Chinach trwają nadal, proceder grabieży organów również nie ustaje. Tymczasem do Polski z wizytą dyplomatyczną przyjechał w niedzielę prezydent Chin Xi Jinping. Polskie Stowarzyszenie Falun Dafa wizytę pokojowo oprotestowało. Przed chińską ambasadą i miejscem, gdzie zatrzymał się polityk, praktykujący w ciszy domagali się wymierzenia sprawiedliwości Jiang Zeminowi, byłemu przywódcy chińskiej partii komunistycznej, odpowiedzialnemu za prześladowania Falun Gong. Tomasz Ozimek przed manifestacją żartował, że powinien przygotować dodatkowy transparent z hasłem: „Prezydencie Xi, oddaj moje buty!”.
Huang Jianmin, który od 30 lat mieszka w Polsce, protestować nie powinien. W Chinach ma brata, z którym kilka dni temu skontaktowali się przedstawiciele władz. Nie po to, żeby mu grozić, bo chińskie władze nie grożą, tylko „dają do zrozumienia”. – Oni nie mówią niczego wprost – zaznacza Huang. Z rozmowy dało się jednak wywnioskować, że jeśli weźmie on udział w proteście, jego brat „straci pracę”, co w pełnym eufemizmów języku chińskich służb bezpieczeństwa może oznaczać właściwie wszystko.
– Kiedy zacząłem praktykować Falun Gong w 2007 roku, na rozmowę zaprosili mnie ludzie z ambasady. Usłyszałem, że mogę ćwiczyć, ale w domu. Mam się nie wychylać – wspomina. Do zakazu się nie zastosował.
– Chcemy być dla Chin centralnym partnerem w Europie Środkowej. Polskiej stronie zależy na rozwoju handlu, w tym na szerszym otwarciu chińskiego rynku na polskie produkty, rozwoju inwestycji i instrumentów wspierających: banków i funduszy inwestycyjnych – mówił przed wizytą Xi Jinpinga minister Krzysztof Szczerski. Kwestia łamania praw człowieka pojawiła się pod koniec oświadczenia. Ministrowi udało się sedno sprawy zawrzeć w dwóch akapitach:
Nie ma wątpliwości, że chińska delegacja zostanie przyjęta przez polskich oficjeli z życzliwością. Podczas negocjacji z pewnością nie zabraknie również cierpliwości. Szkoda tylko, że zabraknie prawdy.
Chińska władza kontroluje społeczeństwo za pomocą przemocy. Jeśli jakiś ruch zyskuje popularność, trzeba go jak najszybciej zwalczyć. Represji można uniknąć, jedynie współpracując z rządem.
Huang Jianmin
Strachem nikt nie zmieni wartości, w które wierzę. Nie przestałem praktykować Falun Gong, bo nie robię tego tylko dla siebie. Człowiek żyjący w prawdzie, będący życzliwy i cierpliwy pomaga nie tylko sobie. Pomaga wszystkim wokół.
Krzysztof Szczerski
minister w Kancelarii Prezydenta RP
Jeśli chodzi o kwestie wartości praw człowieka, istotne jest to, żeby cały świat zachodni przekazywał systematycznie i konsekwentnie swój punkt widzenia. Natomiast sama Polska w tym względzie żadnej fundamentalnej zmiany nie dokona i o tym wiemy.