
Potwór doktora Frankensteina jest od dawna dobrze znany, obecny w kulturze masowej za sprawą głośnej powieści Mary Shelley, a także jej późniejszych ekranizacji. Ale czy postać monstrum, które fascynuje i przeraża, ma coś wspólnego... z Dolnym Śląskiem? Być może pisarka zainspirowała się mroczną historią jednego z tamtejszych miasteczek.
REKLAMA
Do 1945 roku nazywało się ono bowiem... Frankenstein. Etymologię tej nazwy można sensownie wyjaśnić – w XIII stuleciu, na długo przed stworzeniem literackiej postaci, na historyczny Śląsk przybyli osadnicy z niemieckiej Frankonii i... zostali na dłużej. Dziś jednak miasto korzysta z legendy potwora stworzonego na użytek zbiorowej wyobraźni – odbywają się tu parady przebierańców, a turyści mogą zwiedzić jedyne w kraju Laboratorium dr. Frankensteina.
Czy angielska pisarska słyszała o tym miasteczku, skoro nadała swojej powieści taki, a nie inny tytuł? Shelley mogła go użyć nieprzypadkowo, innymi słowy: jeśli rzeczywiście "skorzystała" z nazwy miejscowości, to zapewne był jakiś poważny powód, dla którego to uczyniła. A takim mogła być mroczna i tajemnicza historia miejscowości. Nie bez powodu dziś o Ząbkowicach Śląskich mówi się z dreszczykiem emocji.
Dzieje miasteczka liczą sobie osiem stuleci, ale to XVII wiek naznaczył je w największym stopniu. A w zasadzie tragicznie doświadczył. Kiedy pojawiła się fala niezrozumiałych, z punktu widzenia ówczesnej wiedzy medycznej, zgonów, mieszkańcy miejscowości zaczęli uważać je za karę za grzechy. Nieznana zaraza, wiązana często z dżumą lub cholerą, zbierała śmiertelne żniwo. Było późne lato, Roku Pańskiego 1606.
Miejscowy proboszcz nakazał modlitwy, ale jednocześnie przystąpiono do szukania sprawców. Trop wiódł do grupy grabarzy, którzy – jak wspomniano w aktach procesowych – rzekomo dopuszczali się niecnych czynów i wywołali epidemię. Oskarżono ich o czary, bezczeszczenie ludzkich zwłok, profanację poświęconych miejsc, kanibalizm i nekrofilię. Korzystając z wykonywanego fachu, umożliwiającego częste wizyty na cmentarzu, grabarze mieli sporządzać trujący proszek z ciał nieboszczyków, a następnie rozprowadzać go w różnych miejscach miasta, powodując zarazę.
Specjalna komisja lekarska orzekła, że w istocie był to prawdopodobny scenariusz, a tortury, jakim poddano podejrzanych, "rozwiały" wątpliwości. Wrześniowy proces zakończył się wydaniem wyroków śmierci, a egzekucje wykonywano jeszcze przez niemalże pół roku.
Co z tą całą historią wspólnego miała żyjąca 200 lat później Shelley? Bardzo możliwe, że... niewiele. Nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek odwiedziła Frankenstein, ale przecież ta nazwa mogła nie być jej całkowicie obca. Tym bardziej, że wieści o niewyjaśnionych do końca wypadkach na Dolnym Śląsku szybko przedostały się na Zachód. Rychło po procesie o wydarzeniach rozpisywała się jedna z augsburskich gazet.
Minęły zaledwie dwa lata, a w Lipsku wydano drukiem "Historię prawdziwą o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach Diabelskiego Strzelca w czasie zarazy 1606 r. w Ząbkowicach na Śląsku...". Czyżby to właśnie tę pracę dostarczył przyszłej autorce "Frankensteina" angielski medyk John Polidori, obeznany w tematyce wampirów i specjalista od wiedzy tajemnej? Nie sposób rozstrzygnąć, ale – fakt faktem – oboje spotkali się w willi lorda Byrona nad Jeziorem Genewskim, gdzie zrodzić miał się pomysł napisania słynnej powieści...
Shelley przyznawała co prawda, że to wizja senna skłoniła ją do chwycenia za pióro, ale badacze zajmujący się powiązaniami jej głośnej książki z nowożytną historią, mieli wiele innych wytłumaczeń. Oprócz dolnośląskiego miasteczka, pojawiały się w nich m.in. wątki zamku Frankenstein niedaleko Darmstadt, a także niemieckiego rodu Frankensteinów. Jedna z teorii mówi, jakoby w drodze do Szwajcarii Shelley zatrzymała się właśnie w rzeczonym zamku, gdzie zgłębiła historię Johanna Konrada Dippela, uchodzącego za geniusza alchemika z przełomu XVII i XVIII wieku, eksperymentującego z ludzkimi ciałami w nadziei na poznanie sekretu... długowieczności.
Tylko że w Ząbkowicach, tzn. Frankensteinie, także wybudowano zamek (w XVI wieku), o którym przypominają dziś okazałe ruiny. Niby nic z tego, ot, zwyczajna historia. Ale...
Na zamku w Ząbkowicach mieszkał potwór Frankenstein, który swoimi niecnymi praktykami pozbawił życia ponad 2000 istnień ludzkich, póki nie tknęła go ręka sprawiedliwości bożej. Czytaj więcej
O tym, jak silna jest legenda potwora na Dolnym Śląsku, niech świadczą słowa Władysława Grabskiego, zawarte w wydanej 56 lat temu książce "300 miast wróciło do Polski. Informator historyczny 960-1960". Liczba ofiar mogłaby się nawet zgadzać, przecież zabójcza zaraza z 1606 roku przyniosła śmierć właśnie ok. 2 tysiącom mieszkańców. Czyżby "diabelski strzelec"-truciciel, o którym wspominano przeszło cztery stulecia temu w Lipsku, był pierwowzorem słynnego monstrum?
Tak czy inaczej, "Weekend z Frankensteinem" można spędzić dziś tylko na ząbkowickiej ziemi.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
