Pewnie każdemu zdarzyło się kiedyś spotkać w komunikacji miejskiej osobę, która zachowywała się dziwnie. "To wariat, nie patrz na niego" – te słowa powtarza duża część rodziców. Wielu z nas taką lekcję wyniosło z domu i dziś konsekwentnie realizuje, zagłuszając wrażliwość.
Znacie ich. Widujecie ich w autobusie, na ulicy, czasami w kolejce sklepie. Niektórzy mówią do siebie, inni wykonują dziwne ruchy. Zwracają na siebie uwagę zachowaniem, ale kiedy ich zauważacie, automatycznie odwracacie wzrok w drugą stronę.
Społeczeństwo już wystawiło im diagnozę: to wariaci. Z domu wynieśliśmy także uniwersalną instrukcję zachowania: nie patrzeć, nie interesować się, udawać, że ich nie ma i pod żadnym pozorem nie wchodzić z nimi w interakcję.
Nie udawaj, że ich nie ma
Czasami, w nagłym i krótkim przypływie empatii, możemy zastanowić się, czy taka osoba nie potrzebuje naszej pomocy, ale po chwili zdajemy sobie sprawę, że nie mamy pojęcia jak reagować na jej zachowanie. Na koniec więc znowu bezpiecznie odwracamy wzrok.
– To nie jest właściwe – mówi wprost Dorota Minta, psycholog kliniczny. Jak dodaje, za potocznym określeniem „miejskiego wariata” kryć może się mnóstwo rzeczy, od rzeczywistych zaburzeń psychicznych, po inne problemy ze zdrowiem. Minta radzi mimo wszystko nie odwracać wzroku, ale dyskretnie zainteresować się sytuacją.
– Spójrzmy czy nie traci równowagi, lub nie robi czegoś niebezpiecznego. To ważne, szczególnie w ekstremalnych warunkach pogodowych, np. podczas upału, albo mrozu. To może być osoba zagubiona, np. chorująca na Alzheimera, cierpiąca na schorzenia neurologiczne, lub będąca pod wpływem leków albo substancji psychoaktywnych – wymienia.
Kiedy nie potrafimy pomocy udzielić samodzielnie, śmiało należy wybierać numer alarmowy i wezwać pomoc. – Robiłam to wielokrotnie i wiem, że ratownicy przyjeżdżają szybko – zapewnia.
Przełamać wstyd
Według Doroty Minty największa barierą w takich sytuacjach okazuje się wstyd i społeczna stygmatyzacja. – Chciałabym podkreślić, że nie musimy się wstydzić tego, że nie potrafimy, lub boimy się samodzielnie pomóc. Ważne żebyśmy nie byli obojętni, a kiedy zauważamy problem wzywali kompetentne osoby – dodaje psycholog.
Minta podkreśla jednak, że kiedy już postanowimy interweniować, musimy liczyć się z różnymi reakcjami.
– Możemy spotkać się z wdzięcznością i przyjęciem pomocy, ale także z agresją słowną – ostrzega.
Jeżeli zdecydujemy się zapytać „czy mogę w czymś pomóc”, poczekajmy chwilę na reakcję i nie bądźmy natarczywi. Jeżeli mimo wszystko czujemy opór przed bezpośrednim kontaktem, najprościej jest zgłosić się do kierowcy i poinformować go, że ktoś, naszym zdaniem, potrzebuje pomocy.
Chorych przybywa, stygmatyzacja trwa
W Polsce na zaburzenia psychiczne cierpi 8 milionów ludzi wieku od 18 do 64 lat. W statystyce uwzględniono najpowszechniejszą depresję oraz ponad 360 innych chorób, takich jak zaburzenia lękowe czy schizofrenia. Mimo to, sformułowanie „choroba psychiczna” wciąż kuje w uszy i kojarzy się z obelgą.
– To naznaczanie osób, które rzeczywiście są chore. Stosując takie porównania buduje się obraz choroby, jako czegoś złego, a przecież chodzi o zwykłych ludzi, którzy potrzebują pomocy – dodaje Dorota Minta.