Kiedy Prawo i Sprawiedliwość dochodziło do władzy, wydawało się logiczne, że przypadająca w 2016 roku 73. rocznica apogeum rzezi wołyńskiej zostanie (wreszcie) odpowiednio, na szczeblu państwowym, upamiętniona. Sam PiS nosił się z zamiarem ustanowienia 11 lipca – tzw. krwawej niedzieli na Wołyniu – Dniem Pamięci Ofiar Męczeństwa Kresowian. Czyżby teraz pamięć o ofiarach przesłaniała mu bieżąca polityka?
Decyzja o podjęciu okolicznościowej uchwały, jeszcze kilka tygodni temu oczywista, teraz coraz bardziej się oddala. Środowiska kresowe, które wiązały z dojściem do władzy przez PiS spore nadzieje (a partia Jarosława Kaczyńskiego, zabiegając o głosy, przekonywała, że relacje międzypaństwowe należy budować tylko i wyłącznie na prawdzie), nie kryją oburzenia. Kilka lat temu w Sejmie to PiS najgłośniej krzyczał, aby zbrodnie dokonywane na Polakach przez UPA nazwać wreszcie po imieniu.
Wygląda na to, że zmienił taktykę. Wściekłości nie kryje m.in. Paweł Kukiz, lider ugrupowania, które złożyło w Sejmie jeden z trzech projektów uchwały w sprawie ustanowienia 11 lipca świętem państwowym. Autorami drugiego są parlamentarzyści Polskiego Stronnictwa Ludowego, z kolei trzeci wystosował... sam PiS. Wszystkie trzy utknęły w Sejmie. A 11 lipca tuż, tuż.
Pojawiły się nawet głosy, jakoby PiS obiecał Ukraińcom, że uchwały dotyczącej 11 lipca nie podejmie, ze względu na szczyt NATO. Gwoli ścisłości warto dodać, że w sobotnie popołudnie w Warszawie Sojusz Północnoatlantycki zajmie się właśnie sprawą Ukrainy.
Wiceminister kultury z nominacji PiS, Jarosław Sellin, dał ostatnio w Sejmie do zrozumienia, jakoby aktualna sytuacja międzynarodowa rzutowała na nasz dzisiejszy stosunek do historii. Innymi słowy: sprawy "podwyższonego ryzyka", nie zważając na zbliżającą się rocznicę eskalacji zbrodni na Polakach, należy przełożyć. Można byłoby o nich dyskutować, ale tylko wówczas, gdyby rosyjski kolos nie zagrażał Ukrainie. – Bo niczego sobie z Ukraińcami nie wyjaśnimy, jeżeli nie przetrwa ich państwo. Musimy mozolnie upominać się o prawdę w tej sprawie i roztropnie działać tak, by państwo ukraińskie przetrwało – tłumaczył Sellin.
I tak oto, zamiast 11 lipca, prawdopodobnie to 17 września zostanie uznany Dniem Męczeństwa Polaków na Wschodzie. Trudno oprzeć się wrażeniu, jakoby aktualna polityka przesłaniała parlamentarzystom trzeźwy, rzetelny odbiór faktów historycznych. Jeśli mamy głośno mówić o godnym upamiętnieniu co najmniej 100 tys. polskich ofiar na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, to kiedy, jeśli nie właśnie 11 lipca?
Wiadomo, że w interesie Polski leży suwerenna Ukraina. Ale nie milkną opinie, że polityczna poprawność, która dla aktualnie rządzących jest poważnym murem (a na to się nie zanosiło), nie przeszkadza naszym wschodnim sąsiadom podejmować uchwał gloryfikujących ukraińskich nacjonalistów i UPA.
Polacy nie mówią w tej ważnej sprawie jednym głosem. Dowodem fakt, że Senat w czwartkowy wieczór jednak przyjął uchwałę "w sprawie oddania hołdu ofiarom ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na obywatelach II Rzeczypospolitej w latach 1939–1945", w której piętnuje zbrodnie ukraińskich nacjonalistów i domaga się należytego uczczenia ich ofiar – nie tylko Polaków, także Żydów, Ormian, Czechów i Ukraińców pomagających swym sąsiadom. Mordy wprost nazwano ludobójstwem i, co w przypadku dyskusji o pamięci o tych krwawych wydarzeniach kluczowe, postulowano, aby "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił dzień 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP".
Nie brakuje głosów, że PiS zachowuje się podobnie do PO. Trudno nie dostrzec analogii między argumentacją posła Sellina a słowami niegdysiejszego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który swego czasu tłumaczył w Sejmie, dlaczego rzeź wołyńską należy uznać za "czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa". Jak mówił, sięgnięcie po słowo "ludobójstwo" wprost, mogłoby utrudnić Ukraińcom dalsze "radzenie sobie ze swoją historią". Zaostrzenie stanowiska Polski ws. zbrodni wołyńskiej mogłoby – tłumaczył szef MSZ – utrudnić proces integracji Ukrainy z Zachodem.
Tymczasem zbrodnie niemieckie i sowieckie nazywamy po imieniu od lat. Pamięć elementem politycznej gry? Nie tędy droga.
My uważamy, że z punktu widzenia długofalowej polityki i racji stanu ten symboliczny dzień męczeństwa nie powinien być wyznaczany na 11 lipca, bo to był mord ludobójczy, jeden z najbardziej tragicznych epizodów dotyczących męczeństwa Polaków na Wschodzie. Ale by go nie było, gdyby nam państwa nie rozebrali hitlerowscy Niemcy i Sowieci. (...) Powszechnie znana, niszcząca państwo polskie, która doprowadziła też do tego, że możliwy był mord na Wołyniu. Uważamy, że główny nacisk, jeśli chodzi o to, kto jest winny, jeśli chodzi o męczeństwo Polaków na Wschodzie, powinien być skierowany na Sowietów. A przyczynkiem do tego, co zrobili, jest straszliwy mord nacjonalistyczny, ukraiński, ludobójczy na Wołyniu. Dlatego ten dzień męczeństwa powinien palcem wskazywać głównego winowajcę, jakim było państwo sowieckie.