Będzie już nie 200, ale 300 stacji wynajmu rowerów – i to z dotykowymi ekranami. W nich 4600 wypożyczanych rowerów – każdy nowiuśki. Do tego 45 podwójnych tandemów, a dla seniorów i kondycyjnych słabeuszy rowery elektryczne, którymi łatwiej podjechać pod warszawskie górki. Będą też wygodne siodełka, mocniejsze hamulce i wyższe kierownice, wygodniejsze dla wyższych osób. Za takie bajery i unowocześnienie miejskiego systemu wynajmu rowerów miejskich Warszawa ma zapłacić firmie Nextbike 44,8 mln zł.
– Nie wiem czy wiecie, ale do każdego roweru Veturillo dopłacacie 233 złote dziennie, 470 tys. miesięcznie, a więc 6 baniek rocznie. To może lepiej kupić rowery u Chińczyków i rozdać za darmo - wyśmiewał system poseł Przemysław Wipler. Było to tuż przed wyborami samorządowymi pod koniec 2014 roku. Wipler startował na prezydenta Warszawy i szukał afer, aby udowodnić jak głupio marnotrawione są pieniądze warszawskich podatników. Wtedy jednak system kosztował 19 mln zł (za cztery lata), ale dzięki kolejnym aneksom i rozbudowaniu liczby stacji podrożał o kolejne miliony. Aktualna oferta NextBike robi jeszcze większe wrażenie, a sam pomysł Wiplera wydaje się już nie tak „korwinistyczny” jak poprzednio.
Rower "Hanka" dla każdego
Warszawiakom korzystanie z Veturillo się podoba. Popuśćmy jednak na moment wodze fantajzi.
Za prawie 45 mln można już kupić 99,5 tys. rowerów miejskich w Decathlonie (500 zł sztuka w promocji) i rozdać je „potrzebującym rowerzystom”. A gdyby tak urząd miasta stołecznego Warszawy miał równie sprawnego kupca jak hipermarket Auchan, to zdobyłby rowery po 199 złotych sztuka – w sumie 225 tys. pojazdów. Takich jak te.
To zakończyłoby rowerowy problem stolicy. Od początku działania systemu Veturillo zarejestrowało się 374 tys. rowerzystów (dane na koniec 2015 roku), w systemie są tacy, którzy korzystają niemal codziennie, ale także ci, którzy robią to tylko okazyjnie. Jakby nie liczyć, w „opcji decathlonowej” (2 lata gwarancji, serwis gwarancyjny itd.) własny rower zyskałaby ponad jedna czwarta użytkowników systemu, a w opcji „po taniości” ponad połowa.
Pospekulujmy jednak dalej. Za kontrakt w wysokości 45 mln Zbigniew Sosnowski, właściciel fabryki Krossa wypuściłby taki model miejskiego roweru, że te z Veturillo skoczyłyby ze wstydu do Wisły. I jeszcze wspieramy nasz polski kapitał. W samej fabryce w Przasnyszu strzeliłyby korki szampana, bo tyle milionów to jedna piąta ich całego biznesu.
Rozdawanie rowerów zakończyłoby męki urzędników nad skomplikowanymi przetargami i ulepszaniem życia w Warszawie. Według ankiety Siskom, właśnie niespełna połowa (48 proc.) rowerzystów potrzebuje sprzętu, by jeździć kilka razy w tygodniu. Jednocześnie tylko 17 procent rowerzystów deklaruje codzienne przejazdy.
Łatwe pieniądze NextBike
A tak, po rowerowy kontrakt na pewniaka idzie firma Nextbike. Gdyż do ostatniego przetargu, na system mający ruszyć wiosną 2017 roku, stanęła tylko ona. Urzędnicy mają sprawdzić zgodność oferty z warunkami przetargu i, jeśli wszystko będzie grało, podpiszą umowę – wynika z wypowiedzi Mikołaja Pieńkosa, rzecznika prasowego Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie.
– Intencją systemu jest to, aby warszawiacy przesiedli się z czterech na dwa kółka, wówczas ulice Warszawy znacząco się odkorkują – mówi Pieńkos. I tłumaczy zasady rozliczeń z NextBike. Miasto płaci firmie za udostępnienie systemu rowerowego (ten sam działa np. w Berlinie), zapewnienie serwisu rowerów i to, aby sprawnie działał system wypożyczeń. Aby zachęcić warszawiaków do podróży rowerem, ustalono, że pierwsze 20 minut wypożyczenia jest darmowe. Za godzinę jeżdżenia płacimy tylko symbolicznie złotówkę. Takich wypożyczeń jest około 90 procent. Niskie ceny sprawiają że cały system na siebie nie zarabia. Urzędnicy twierdzą, że tak właśnie miało być.
– Przychody z wynajmu pokrywają około 25 procent kosztów działania miejskich rowerów. Podobnie jest w komunikacji miejskiej, gdzie miasto dotuje około 2/3 kosztów, tylko pozostałą część pokrywają wpływy z biletów – mówi dalej Pieńkos. – W zamian zyskujemy tanią powszechną i zdrowszą dla użytkownika alternatywę dla przejazdów samochodami czy komunikacją miejską – dodaje.
Kosztuje system, nie rower
Pytany o wysokość oferty Michał Dąbrowski z firmy NextBike zapewnia, że i tak została ona skalkulowana bardzo atrakcyjnie. – To największy taki system wynajmu rowerów w tej części Europy. O jego kosztach decyduje nie sam koszt zakupu rowerów, ale przede wszystkim infrastruktury: stacji, aplikacji do obsługi wynajmu, codziennego serwisu technicznego i przewożenia samych rowerów, aby nie zabrakło ich w najpopularniejszych miejscach stolicy – wyjaśnia w rozmowie z naTemat. Dodaje, że system został zaprojektowany tak, jak opracował to zleceniodawca, czyli ZDM.
Zyski z miejskich rowerów podbudowują biznes notowanej na giełdzie spółki Larq - wcześniej znanej jako CAM Media. NextBike Polska działa na licencji niemieckiej firmy Nextbike GmbH i w 75 procentach jest częścią giełdowego biznesu Polaków. Według prognozy z wiosny tego roku, NextBike ma zarobić 106 procent więcej niż przed rokiem. W tym roku zysk (brutto) z systemów miejskich rowerów ma wynieść 10,5 mln złotych (czyli w przeliczeniu - 21 tys. "rowerowych jednostek wiplerowskich"). Analitycy Money.pl pisali, że zwłaszcza po doniesieniach o nowych systemach rowerowych w innych polskich miastach kurs spółki pięknie rósł. I oto chodzi.