Działo antygradowe chroni niejedną plantację w Polsce.
Działo antygradowe chroni niejedną plantację w Polsce. youtube / Morfeusz120

W nocy przeszła nad Warszawą gigantyczna ulewa. Deszcz zalał stacje metra i Centrum Onkologii. Miasto z powodu zalanych ulic stanęło w gigantycznych korkach. Tymczasem w wielu miejscach Polski rolnicy skarżą się na suszę spowodowaną przez swoich sąsiadów, którzy strzelają do chmur ze specjalistycznych armat. Wynalazek tak samo ciekawy, jak i nieprawdopodobny. O co właściwie chodzi?

REKLAMA
Działa antygradowe stoją już w wielu miejscach Polski. Plantatorzy chronią w ten sposób na przykład plantacje borówki amerykańskiej, która jest bardzo delikatna i grad mógłby ją zniszczyć. Choć urządzenie nie jest tanie, to inwestycja podobno zwraca się po jakimś czasie. Strzał w chmurę ma powodować, że grad nie spadnie i nie zniszczy upraw. I tylko okoliczni rolnicy skarżą się, bo co prawda może i nie spadł grad, ale i ze zwykłym deszczem są problemy. W wielu gminach opady są niższe niż norma. Rolnicy, do których dotarli dziennikarze Onetu czy TVN, widzą związek między suszą a zainstalowaniem armat przeciwgradowych. Liczą straty związane z suszą i modlą się o deszcz.
Co ciekawe, nie ma żadnych naukowych potwierdzeń, że te armaty rzeczywiście działają. Ludzie od lat walczyli z gradem na różne sposoby, strzelali w chmury z prawdziwych armat, odpalali w ich kierunku rakiety, bili w dzwony. Dzisiejsze działa antygradowe są jedynie rozwinięciem różnych koncepcji sprzed lat. Mają tę przewagę nad armatami, że gdy kiedyś strzelano w powietrze pociskami, to one prędzej czy później spadały na ziemię. Dziś w kierunku chmury leci tylko fala uderzeniowa, która na ziemię nie wraca.
logo
Armata antygradowa jest dziś jedną z atrakcji dla turystów, odwiedzających zamek w Bańskiej Stawnicy na Słowacji. wikipedia
Producenci urządzeń zapewniają, że fala uderzeniowa która uderza w chmurę zakłóca fazę wzrostu bryłek gradowych, a nawet powoduje ich rozbicie. To o tyle ciekawe, że hałas, jaki towarzyszy wyładowaniom atmosferycznym podczas burzy gradu nie rozbija, choć fala uderzeniowa jest w tym wypadku o wiele większa.
Próbowaliśmy zweryfikować to, co mówią producenci urządzeń w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Nikt nie chciał rozmawiać na temat dział antygromowych, w jedynej opinii jaką udało nam się zebrać padło słowo "bzdura". I to dwa razy. W internecie można wyszukać opinię profesora Charles'a Knight'a z Narodowego Centrum Badań Atmosfery, mieszczącego się w stanie Kolorado. Według niego, trudno będzie przedstawić kogokolwiek spośród społeczności naukowej, kto by uwierzył, że te armaty działają.
– W moim regionie jest kilka dział antygradowych. Niestety nic one nie dają. Dwa lata pod rząd mimo ostrzału z dwóch dział, można było grad łopatami zwalać, a zniszczenia dochodziły do 100 proc. – pisze jeden z internautów. I dodaje: – Dlatego działo sobie stoi, a obok zakładają sady pod siatkę. Nikt już tego nie kupuje i kto może zakłada siatki.
Wiara czy nauka?
Mimo takich głosów, trudno jednak jest udowodnić, że nie działają. Nie podjęli się tego nawet autorzy programu "Łowcy mitów". Pogoda jest nieprzewidywalna. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że z nadciągającej chmury zamiast deszczu spadnie grad. I czy w ogóle coś spadnie. Większość plantatorów, którzy kupili urządzenie, jest przekonana, że dzięki armatom chronią swoje zbiory. Sąsiedzi obwiniają strzelających o spowodowanie suszy. A producenci urządzenia liczą pieniądze. Jedna armata przeciwgradowa kosztuje około 35 tysięcy euro. Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszt strzelania, wynoszący około 500 euro miesięcznie.
logo
Działa w Ameryce mają trochę inną konstrukcję, ale strzelają na podobnej zasadzie. Tak też wierzą w ich skuteczność. hailcannon.com
Jedno z urządzeń, na które skarżą się sąsiedzi, a które ma chronić zbiory, stoi na Żuławach. To teren, gdzie rzadko pada deszcz, ale nie dlatego, że plantator w niebo strzela. Wynika to raczej z ukształtowania terenu. Wielkie masy powietrza znad oceanu Atlantyckiego rzadko kiedy tam dochodzą, chmury deszczowe zatrzymują się najczęściej na linii Wisły. Podobnie jest z chmurami znad Azji, które zwykle kończą swoją drogę nad Mazurami albo odbijają na północ i deszcz pada na Litwie, Łotwie czy w Estonii.
Na Żuławach pada, gdy chmury przyszły z północy lub południa. Opady mają charakter miejscowy i chwilowy, choć jak podkreślają meteorolodzy, bywa, że są to ulewy bardzo gwałtowne. A dlaczego na Żuławach teraz nie pada deszcz tak często jak kiedyś? Naukowcy uważają, że stoją za tym zmiany klimatyczne, na które armaty przeciwgradowe nie mają żadnego wpływu. No może poza tym, że w okolicy słychać tajemnicze dźwięki.
Właściciele twierdzą, że maszyny działają. Jeśli wierzyć świadkom, którzy rozpisują się o nich na portalach społecznościowych, strzelają do byle chmury i cieszą się, że grad nie niszczy ich zbiorów. Armaty antygradowe od lat stoją na polach, głównie Belgii i Holandii, ale także w Polsce jest ich coraz więcej. Jedno jest pewne – huk straszy ptaki. Czy grad też? To już trudno powiedzieć.
Seria wybuchów jak na wojnie
Armata antygradowa w niczym nie przypomina sprzętu wojskowego, chyba, że ktoś zacznie się doszukiwać podobieństw z bronią elektromagnetyczną, o której swego czasu mówił minister Antoni Macierewicz. Patrząc z boku wygląda jak zwykły kontener postawiony gdzieś na polu, z którego wystaje kilkumetrowy komin. I tyle, żadnych koszar dla obsługi, magazynów amunicji czy okopów.
logo
Szkic przedstawia standardowe działo antygradowe. materiały promocyjne ino-power
Z broszur informacyjnych wynika, że w środku znajdują się butle z acetylenem, butle ze specjalną mieszanką gazową, regulatory ciśnienia, baterie. Całość zasilana jest prądem generowanym przez panele słoneczne, ale można też korzystać z zasilania prądem dociągniętym kablem. Dzięki panelom słonecznym można postawić kontener w dowolnym miejscu na polu i też będzie działał.
Do komory spalania wtryskiwany jest acetylen. Tam miesza się z azotem i tlenem znajdującymi się w powietrzu. Następuje wybuch. Komin, który znajduje się na dachu kontenera to nic innego jak generator fal uderzeniowych. To właśnie tędy wylatują spalone gazy. Siła wybuchu jest tak wielka, że fala uderzeniowa dochodzi na wysokość około 15 kilometrów - dowiaduję się z materiałów prasowych.
logo
Schemat działania działa antygradowego. materiały promocyjne ino-power
Tam fala uderzeniowa o dodatniej polaryzacji robi prawdziwy armagedon w strukturze polaryzacyjnej chmury, która na tej wysokości ma wartości ujemną. Dochodzi do mikroeksplozji, które powodują destabilizację kryształów lodowych. Dzięki temu nie mogą wchłonąć w siebie więcej wody czy pary wodnej, a co za tym idzie – nie rosną dalej. Drobinki lodowe spadając przechodzą przez obszar zakłóceń, wywołanych przez fale uderzeniowe, które rozdrabniają je jeszcze bardziej. Na ziemię spada już tylko śnieg lub deszcz.
logo
Lepiej nie podchodzi za blisko do pracującego urządzenia, może to być niebezpieczne dla zdrowia. materiały promocyjne ino-power
Huk podczas wystrzału jest bardzo głośny. Słychać go nawet z kilometra. Co więcej – nie kończy się na jednym strzale, fale uderzeniowe idą seriami, w przypadku starszych urządzeń co 7 sekund, w przypadku nowszych co 4-5 sekund. Właściciel urządzenia nie musi stać w pobliżu i naciskać czerwonego guzika. Działo można odpalić wysyłając wiadomość SMS.
Sąsiedzi się skarżą
Tyle w teorii. W praktyce sąsiedzi posiadaczy takich urządzeń skarżą się na suszę. Gdy ktoś rozprasza chmury gradowe i twierdzi, że na chmury deszczowe nie ma żadnego wpływu, okoliczni rolnicy z przerażeniem liczą straty z powodu suszy. Biegły na wniosek mieszkańców gminy Pszczółki w zachodniopomorskim w zeszłym roku wydał opinię, że rzeczywiście suma opadów jest niższa od normy. Jego zdaniem ingerencja w lokalną cyrkulację atmosferyczną, np. używanie dział przeciwgradowych może przyczynić się do tego, że chmury nie dają opadów”. Jeden z plantatorów w gminie ma działo i co pewien czas go używa.
Z podobnymi przypadkami mamy do czynienia też w innych rejonach Polski. W Białogardzie jeden z plantatorów borówki strzela w chmury, a okoliczni rolnicy od dawna nie widzieli nie tylko gradu, ale nawet deszczu. Choć w dalszej okolicy nie raz padało, często ulewnie. Skarżą się też na huk strzałów. I rzeczywiście, w odległości kilometra dźwięk wystrzału ma głośność 61 dB, a w połowie tego dystansu aż 68 dB. Do urządzenia podczas pracy lepiej nie zbliżać się bez dobrych słuchawek na odległość mniejszą niż 120 metrów, hałas przekracza granicę bólu.
Jeśli deszcz zachowuje się zgodnie ze znanym powiedzeniem, że w przyrodzie nic nie ginie, to jeśli w Pszczółkach deszcz nie pada, to w innych rejonach kraju musi być go więcej. Tym razem padło między innymi na Warszawę, gdzie w ciągu nocy spadło 40 litrów wody na metr kwadratowy. O skali problemu, jaki to spowodowało niech świadczy zainteresowanie mediów wokół nocnej ulewy. Próbowaliśmy dodzwonić się do dyżurnego synoptyka kraju z pytaniem o prognozę pogody na najbliższe tygodnie. Kolejka oczekujących na rozmowę była tak duża, że na połączenie telefoniczne trzeba było czekać około 4 godzin.

Napisz do autora: pawel.kalisz@natemat.pl