Obywatele Republiki świętują 14 lipca symboliczny początek Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która – według podręcznikowego przekazu – bardzo często zamyka się w haśle "wolność, równość i braterstwo". Ten mit jednoczy dziś miliony obywateli, choć obrósł nieprawdą. Co więc wydarzyło się w Paryżu 14 lipca 1789 roku?
Wzburzeni paryżanie wdarli się do niesławnego królewskiego więzienia. Zdobyli broń, uwolnili umęczonych więźniów i przystąpili do rozprawy ze zwolennikami ancien regime'u. "Wyczyn" francuskich mieszczan od ponad dwóch stuleci symbolizuje walkę z królewskim absolutyzmem, mało tego, jest wydarzeniem, które zapoczątkowało rewolucję, która odmieniła losy Europy. Mniej więcej tyle o Bastylii dowiemy się ze szkolnych lekcji historii. Wiele w tym jednak niedomówień, a nawet przekłamań.
Przede wszystkim trudno mówić o zdobyciu tej kilkusetletniej już wówczas okazałej fortecy, zamienionej w wiezienie. W dniu, w którym doszło do dramatycznych wydarzeń na ulicach Paryża, Bastylii broniła ponad 100-osobowa załoga, w większości... weterani i inwalidzi wojenni. Komendę sprawował gubernator Bernard-Rene de Launay, który ani myślał o regularnej walce z podburzonym tłumem. Nie ugiął się jednak na żądanie usunięcia dział, skierowanych na manifestantów. Nie chciał też rozmawiać z delegacjami, które kolejno podchodziły pod mury fortyfikacji.
Kiedy jednak tłum postanowił postawić na swoim, rozległy się salwy (nie wiadomo po której stronie). Niebawem przystąpiono do ataku, część strażników faktycznie wystrzeliła, trudno mówić jednak o zorganizowanej obronie, dochodziło bowiem tylko do sporadycznego oporu, i to przez krótki czas. Załoga szybko się poddała, a podburzeni napastnicy wdarli się do twierdzy nie przez mury, a otwartą właśnie bramą. Krwawa rozprawa była jednak faktem. Zginęło kilku oficerów, w tym gubernator, który sam podjął decyzję o kapitulacji i nie stawiał oporu. Jego głowę nadziano na pikę i obnoszono po mieście.
A co paryscy mieszczanie zastali w celach? Bynajmniej nie było one przepełnione torturowanymi – jak głoszono tu i ówdzie – przeciwnikami króla. Obraz, jaki ukazał się ich oczom, musiał zdziwić niejednego. Oto zaledwie siedmiu więźniów odzyskało wolność. Wśród nich skazani za fałszerstwo, kazirodztwo i... umysłowo chorzy. W jaki sposób zagrażali oni monarchii, pozostaje znane tylko ówczesnym napastnikom i propagandystom. Ale paryska prasa szybko podchwyciła gorący wątek walki "za naszą i waszą wolność". Rzekomo bohaterski czyn ludu nie mógł pójść na marne.
Czy Bastylia słusznie jest symbolem ucisku? Utożsamiała królewskie rządy, ale jest wiele dowodów na to, że więźniowie nie byli tam szykanowani; mało tego, cieszyli się nawet wieloma swobodami. Taki Markiz de Sade, osadzony w Bastylii (de Sade jeszcze 4 lipca 1789 roku krzyczał: „Na pomoc, mordują więźniów Bastylii!"), odbywał wyrok w dobrze wyposażonej celi, przypominającej raczej apartament. O torturach w 1789 roku nie mogło być mowy, skoro 9 lat wcześniej ten rodzaj kary został prawnie zakazany. A król, który w tej decyzji miał swoją osobistą zasługę, nosił się z zamiarem... zburzenia Bastylii.
Rewolucja ludu? Często zapomina się o setkach tysięcy francuskich chłopów z Wandei, którzy zostali dosłownie wycięci w pień wraz z rodzinami przez piewców rewolucji. W 1793 roku wybuchło tam powstanie rojalistów, uznane przez władze I Republiki za kontrrewolucję, krwawo stłumione siłami regularnej armii. Francuski historyk Reynald Secher, którego książka "Ludobójstwo francusko-francuskie" wzbudziła przed laty nad Sekwaną wielką dyskusję, mówił w tym przypadku wprost o planowej zagładzie buntowników. Na dowód przytaczał m.in. rozkaz Komitetu Ocalenia Publicznego nakazujący przeprowadzenie "eksterminacji wszystkich powstańców, do ostatniego człowieka".
– Terror jest niczym innym jak sprawiedliwością, niezwłoczną, srogą, nieugiętą; dlatego jest emanacją cnoty; nie tyle jest specjalną zasadą, ale konsekwencją ogólnej zasady demokracji dostosowaną do najpilniejszych potrzeb naszego państwa – powie 5 lat po "wzięciu" Bastylii Maximilian Robespierre, jeden z ojców rewolucji, który posłał na gilotyny tysiące osób. Jego nazwiskiem nazwano jedną ze stacji paryskiego metra. Właśnie toczy się dyskusja, czy aby nie uczynić go też patronem stołecznej ulicy.
Wolność, równość i braterstwo – hasła rewolucji, tak często dziś przypominane, są oczywiście szlachetne. Ale już świadek tamtych krwawych wydarzeń, amerykański dyplomata, jeden z współtwórców Konstytucji USA Gouverneur Morris, zręcznie oddzielił chwalebne idee od smutnej rzeczywistości. – Jestem przeciwko waszej demokracji, panie de la Fayette, ponieważ jestem za wolnością – skwitował w rozmowie z francuskim arystokratą.
Wśród morderstw oddawano się orgiom, jak podczas zamieszek w Rzymie za Otona i Witeliusza. W dorożkach paradowali „zdobywcy” Bastylii, szczęśliwi pijacy ogłoszeni zwycięzcami w szynkach; ich eskortę stanowiły prostytutki i sankiuloci, którzy zaczynali już rządzić. Przechodnie z czcią strachu odkrywali głowy przed tymi bohaterami, z których kilku wskutek wyczerpania nie przeżyło triumfu. Mnożyły się klucze do Bastylii; rozsyłano je do wszystkich liczących się głupców na cztery strony świata.