
Spór polityczny to niestety nie tylko walka na słowa, czasami dochodzi do użycia przemocy. Jej ofiarami już kilkakrotnie padli uczestnicy akcji Ratujmy Kobiety, którzy zbierają podpisy pod projektem ustawy liberalizującym dostęp do aborcji.
REKLAMA
W sobotę napadnięto na grupę zbierającą podpisy przy Metrze Centrum, na tzw. patelni. Wszystko opisuje na stronie Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego Marek Łukaszewicz. Według jego relacji "dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna" podszedł i długo przyglądał się stoisku, po czym postanowił się wpisać na listę poparcia projektu liberalizującego dostęp do aborcji. Ale zamiast swoich danych napisał "J***Ć".
Kiedy Łukaszewicz zabrał mu listę, mężczyzna miał wpaść w furię i kopnąć stolik z podpisami, po czym próbował uderzyć aktywistę. Ten zdążył się zasłonić, a prezeska Fundacji Nina Sankari złapała go za drugą rękę i zaczęła wzywać policję. Jako, że w tej okolicy zawsze krąży kilka patroli, policjanci zjawili się po chwili i ujęli awanturnika.
Aktywiści z Ratuj Kobiety wskazują, że mężczyzna powinien odpowiadać nie tylko za napaść i użycie przemocy, ale też za zakłócanie publicznej zbiórki podpisów. Jednak policjanci nie znali tej ustawy i sporo czasu zajęło im sprawdzenie, że takie przepisy istnieją.
– Co niepokoi jednak, to pojawiające się sugestie, że atak mógł być nie całkiem spontaniczny, pytania czy nie zauważyliśmy żadnej zorganizowanej grupy z którą się kontaktował i że nie powinniśmy zbierać w zbyt małej grupie bo takie ataki mogą się powtarzać – konkluduje Marek Łukaszewicz z Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
