Nie wiadomo, jak zareagował prezydent Chin na wieść o przyjęciu przez amerykański Kongres uchwały H.Res.343. Być może podobnie jak trzy lata wcześniej, kiedy Parlament Europejski przegłosował rezolucję 2013/2981(RSP). Nikt pewnie nie dowie się również, co myślał, czytając treść dokumentów, których autorzy kategorycznie stwierdzają, że w chińskich więzieniach ma miejsce masowe ludobójstwo więźniów sumienia. Być może głowił się, dlaczego zachodni politycy nie rozumieją żelaznej ekonomicznej logiki, jaka za tym procederem stoi. Większość opresyjnych reżimów swoich więźniów po prostu eksterminuje – Chiny zarabiają na pozyskiwanych od nich organach. I jak wynika z raportu na ten temat opublikowanego w czerwcu 2016 roku, nie są to przychody znikome. Pewnie dlatego prześladowania członków Falun Gong – głównych ofiar tego procederu – nie ustają od niemal 20 lat.
Czytając raport „Bloody Harvest / The Slaughter” opisujący członków pokojowej organizacji, którzy wbrew własnej woli stają się dawcami organów, pomyślałam o Dorocie i Dominice. Pierwsza z nich praktykuje Falun Gong, tradycyjną chińską sztukę medytacji połączoną z ćwiczeniami typu qigong od lat. Jak każdy praktykujący stara się również żyć zgodnie z zasadami Prawdy, Życzliwości i Cierpliwości. Kiedy zapytałam, dlaczego wybrała akurat tę, a nie inną metodę medytacji, odpowiedziała, że pewnego dnia zobaczyła praktykujących na ulicy. – Bił od nich niewiarygodny spokój. Pomyślałam: „Tak, to jest właśnie to! Takiego spokoju mi w życiu brakuje” – opowiadała, cały czas się uśmiechając.
Wierzcie lub nie, ale gdybyśmy tę rozmowę przeprowadziły nie pod chińską ambasadą w Warszawie, lecz na pekińskiej ulicy, Dorota nie musiałaby długo czekać, zanim do jej drzwi zapukaliby przedstawiciele tamtejszych służb. Bez zbędnych wyjaśnień pobraliby jej krew i wyszli. Próbki następnie wysłano by do analizy w najbliższym szpitalu posiadającym oddział transplantologiczny. Jako że praktykujący Falun Gong, z racji uprawianych regularnie ćwiczeń oraz sposobu życia, cieszą się doskonałym zdrowiem, opis próbki krwi Doroty brzmiałby zapewne „Organy zdatne do przeszczepu”. Mało prawdopodobne, że po wydaniu takiej opinii jeszcze kiedyś miałybyśmy okazję się spotkać. Do drzwi Doroty zapukano by ponownie, tym razem oskarżając o kolaborację w ramach zakazanej w Chinach organizacji. Kara za tę zbrodnię? Śmierć na stole operacyjnym poprzez ograbienie ciała ze wszystkich możliwych do przeszczepu organów – nerek, serca, nawet rogówki oka.
Dominika to z kolei jedyna znana mi osoba, która żyje z przeszczepioną nerką. Kiedy poznałyśmy się trzy lata temu, Dominika już stała w kolejce do przeszczepu. W Polsce na dawcę czeka się długo, procedury są skomplikowane, a swoje prawo do operacji trzeba nieustannie popierać szczegółowymi badaniami. Chorzy i ich rodziny żyją w nerwowym oczekiwaniu na dzwonek telefonu – sygnału, że znalazł się ten jeden jedyny, pasujący dawca.
Gdyby jednak Dominika mieszkała na przykład w Japonii, pewnie natknęłaby się na ogłoszenia reklamujące wyjazdy „na podratowanie zdrowia” do Chin. Tamtejszy lekarz nie miałby problemu ze znalezieniem dla niej dawcy. Co więcej, zanim zdążyłaby dojechać na miejsce, prawdopodobnie kilka „nadprogramowych” nerek wyrzuciłby do kosza. Być może przez chwilę zastanowiłaby się, czy to aby bezpieczne – o stanie technicznym szpitali czy umiejętnościach tamtejszych chirurgów przecież niewiele wiadomo, ale rozpisany dokładnie, niczym w folderze wczasów „all inclusive” szpitalny pobyt, zagłuszyłby wątpliwości. Biura sektora „turystyki transplantacyjnej” działające przy chińskich szpitalach biorą na siebie wszelkie obowiązki organizacyjne. Pobyt, znalezienie organu do przeszczepu i operacja – wszystko to wliczone jest w cenę usługi – dość drogiej, bo do rachunku trzeba dodać ludzkie życie.
700 stron prawdy
– Decydując się na przeszczep w Chinach, należy mieć świadomość, że dany organ mógł należeć do członka Falun Gong. Prawdopodobieństwo, że ofiarował go dobrowolnie jest znikome – mówi Ethan Gutmann, dziennikarz śledczy i współtwórca opublikowanego 22 czerwca 2016 roku raportu „Bloody Harvest / The Slaughter”. Wraz z Davidem Kilgourem i Davidem Matasem, dwoma pozostałymi autorami, od kilkunastu lat starają się zmusić świat najpierw do przyznania się, że świadomie przymyka oczy na to, co się w Chinach dzieje, a następnie – do podjęcia odpowiednich działań. Ich praca daje efekty, chociażby w postaci wspomnianych na początku rezolucji Parlamentu Europejskiego i uchwały Kongresu. Rząd amerykański zdobył się nawet na dość poważne kroki w postaci odmowy wydawania wiz osobom, którym udowodni się świadomy udział w grabieży organów.
Dlaczego poszczególne organizacje rządowe zaczęły w końcu zajmować stanowiska w sprawie prześladowań członków Falun Gong (o których pisaliśmy tutaj)? Czyżby w ciasnym politycznym garniturze ktoś odkrył w końcu kieszonkę, w której dawno temu schowało się sumienie? Być może, choć bardziej prawdopodobne, że już nawet najbardziej doświadczonym dyplomatom zaczęło brakować okrągłych słów, aby zgrabnie tłumaczyć światowej opinii publicznej, że postępowanie chińskiego rządu da się usprawiedliwić utrzymaniem korzystnej wymiany gospodarczej.
Nic dziwnego, że to, co na prawie 700 stronach „Bloody Harvest / The Slaughter” opisują Gutmann, Kilgour i Matas, budzi przerażenie nawet u polityków. Zgodnie z ustaleniami badaczy, w Chinach przeprowadza się obecnie od 60 do 100 tysięcy przeszczepów, choć w oficjalnych rejestrach dawców widnieje cyfra sześć razy niższa. Badacze przypuszczają, że na przestrzeni ostatnich 16 lat na terenie Chin wykonano od 1,5 do 2,5 miliona tego typu procedur. Większość organów pozyskano od praktykujących Falun Gong. Jak przekonuje Gutmann, dzisiaj władze często nie zadają sobie nawet „trudu”, żeby zsyłać podejrzanych o antychińską działalność do więzień. Po wykonaniu przymusowych badań we własnym domu dana osoba znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a zrabowane organy – w odpowiednich szpitalach.
„Moce przerobowe”, o jakich mowa w raporcie, muszą świadczyć o tym, że chiński przemysł transplantologiczny w połączeniu z medyczną turystyką funkcjonuje jak dobrze naoliwiona maszyna, i tak jest w istocie. Tamtejsi chirurdzy wykonują po kilka przeszczepów dziennie, co znajduje odzwierciedlenie w corocznych raportach finansowych szpitali. Jedna z najlepszych placówek w Chinach – szpital im. Ludowej Armii Wyzwolenia, który w 2006 roku wykazywał zyski na poziomie 30 milionów jenów (4,5 mln dolarów), w 2010 roku chwalił się zarobkami wynoszącymi 320 mln jenów (34 mln dolarów). I choć jest to kwota imponująca, daleko jej do rekordu. Szpital Daping w Chongqing otworzył swój oddział transplantologiczny w późnych latach 90. Zanim jego władze zdecydowały się na to genialne z biznesowego punktu widzenia posunięcie, notował on zarobki na poziomie 36 milionów jenów. W 2009 roku do ksiąg obrachunkowych wpisano natomiast okrągły miliard.
Śmiertelna zabawa w zaprzeczanie
Pytanie, skąd twórcy raportu pozyskali tego typu dane? Jak większość informacji na temat tortur i zabójstw dokonywanych na tamtejszych więźniach sumienia, zasady, na jakich odbywa się grabież organów, są tajemnicą poliszynela. W raporcie zyskują one realny wymiar dzięki świadectwom związanych z Falun Gong lekarzy i aktywistów, którzy z narażeniem życia kopiowali medyczne dane i informowali o wszelkich znanych im przypadkach zabójstw w celu pozyskania organów do przeszczepu.
Chińskie władze twardo utrzymują jednak, że przeszczepy organów podlegają tu takim samym normom, jak wszędzie na świecie. W 2015 roku 2766 dobrowolnych dawców przekazało do przeszczepu łącznie 7785 organów. Operacje wykonywano w 100 ośrodkach, bo tyle chińskich placówek jest do tego oficjalnie uprawnionych. Jeśli jednak wierzyć twórcom raportu, chińskie władze „nie doceniają” zdolności w samokształceniu się swoich lekarzy – potwierdzono bowiem, że przeszczepy wykonują pracownicy 712 placówek medycznych.
Żaden z chińskich oficjeli nie przyzna również, że karetki z organami nadal kursują właściwie jedynie pomiędzy szpitalami a więzieniami. Owszem, takie praktyki miały miejsce, ale definitywnie zrezygnowano z nich w 2014 roku, kiedy to zaczął działać system dobrowolnego dawstwa organów. – Oskarżenia pod adresem chińskiego rządu są bezpodstawne, a dowody, na jakich oparł swoją decyzję Kongres – sfabrykowane. Falun Gong to organizacja antychińska, dlatego wzywamy amerykańskie władze, aby powstrzymały się od udzielania jej wsparcia – komentowała rzeczniczka chińskiej ambasady w USA Zhu Haiquan po tym, jak rezolucja Kongresu ujrzała światło dzienne. – Komunistyczna partia zachowuje się jak ameba: skonfrontowana z faktami po prostu się do nich adaptuje i dalej robi swoje – stwierdził w wypowiedzi dla „The Epoch Times” Torsten Trey z organizacji Doctors Against Forced Organ Harvesting.
Amerykańskie media nie boją się używać w kontekście prześladowań członków Falun Gong słowa holokaust, bo skala tego zjawiska swoim rozmachem i charakterem rzeczywiście przypomina proceder eksterminacji Żydów. Miejmy nadzieję, że w odniesieniu do raportu Gutmanna, Kilgoura i Matasa unikniemy jednak historycznych analogii i nie stanie się on drugim Raportem Karskiego – pierwszym dowodem na istnienie hitlerowskich obozów zagłady, wydanym jeszcze w czasie II Wojny Światowej. Wtedy sprawę postanowiono przeczekać. Obyśmy i tym razem nie czekali za długo.
Tutaj możesz podpisać petycję przeciwko grabieży organów skierowaną do Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka.