Jeśli jesteś heteroseksualną kobietą przed trzydziestką, najpewniej już przynajmniej raz w życiu miałaś ochotę walić o ścianę głową swoją lub podrywającego cię w miejscu publicznym nieznajomego. Masz też nieodparte wrażenie, że faceci z grubsza dzielą się na dwie grupy.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Ci z pierwszej przeczytali gdzieś (obstawiałabym „Men's Health"), że Polki kochają „50 twarzy Greya” i teraz szeptem stylizowanym na ochrypły opowiadają nowo poznanym kobietom, czego to nie zrobią z nimi na blacie kuchennej szafki. Mężczyzn z drugiej grupy przerasta 10-sekundowy kontakt wzrokowy, a ich brak pewności siebie jest tak rażący, że marzysz, żebyś nie musiała patrzeć na ich niezawinione cierpienie, jakim jest zagadywanie kobiet w klubokawiarniach. Zastanawiasz się, jak uciec od pierwszej kategorii i kto mógłby natychmiast pomóc drugiej (w pierwszym odruchu przychodzi ci do głowy pracownik telefonu zaufania dla młodzieży i twoja babcia, która nafaszerowałaby delikwenta pomidorową i schabowym, mówiąc „nic się nie martw”).
Generalizuję? Ależ oczywiście, zapewne są tam-gdzieś-na świecie mężczyźni, którzy potrafią wywołać u nowo poznanych kobiet drżenie serca lub przynajmniej szczery uśmiech (sama znam kilku). Tyle że gdybyśmy starali się unikać za wszelką cenę generalizacji, ciężko byłoby mówić o jakimkolwiek zjawisku społecznym.
Przeglądamy różne opcje na podryw w barze i zastanawiamy się, co mogą mówić o wybierającym je ze swojego arsenału Casanovie. Czasem trudno powiedzieć, czy przerażające męskie próby zawarcia znajomości to pokłosie weekendowego kursu uwodzenia, czy może raczej wyraz ciągle trwającej fazy genitalnej. Przytoczone przykłady nie są opcjami skrajnymi. Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „teksty na podryw” na najwyżej indeksowanej stronie znajdziemy frazy takie jak „My się chyba skądś znamy... Pracowaliśmy razem na budowie, a ty stałaś chyba obok betoniarki” czy „On: Która godzina? Ona: Nie masz zegarka? On: Mam, ale stanął mi na twój widok!”.
„Wiesz, tak bardzo ją kochałem"
Wyglądał na fajnego faceta, kiedy kelnerka wskazała ci go, mówiąc, że przesyła sex on the beach. Niestety, zaledwie pół drinka później zmieniłaś zdanie i żałowałaś przyjęcia koktajlu. Nieznajomy postanowił opowiedzieć ci, jakim to był cudownym chłopakiem dla swojej ex, wspominając Walentynki 2011 i wakacje w Rimini rok później. Nie miałaś nawet nic przeciwko słuchaniu o niegdysiejszej sielance, aż zorientowałaś się, że nie są to żadne porozstaniowe traumy (z braku terapeuty omawiane z przypadkową dziewczyną w okazyjnej cenie 19,50 zł). To była czystej wody autopromocja, facet ewidentnie przedstawiał ci swoje portfolio, ubiegając się o jakieś stanowisko. Uciekłaś wymawiając się bólem trzustki i żałobą po dziadku.
Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że o byłych partnerkach (ale partnerach tak samo) na początku znajomości po prostu się nie rozmawia. Podobnie jak o problemach z perystaltyką jelit i przekonaniu o własnej beznadziei. Tyle że istnieje grupa mężczyzn, która ten nakaz interpretuje nieco opacznie. Wydaje im się z jakiegoś powodu, że opowiadanie o aprobacie innych kobiet podniesie ich notowania u tej świeżo poznanej, bardziej niż skupienie się na niej. Opowieść o poprzednim związku ma być rodzajem rękojmi gwarantującej, że kto jak kto, ale oni dziewczyny na jedną noc nie szukają.
Rada: Kobiety od byłych dziewczyn wolą przeważnie zwierzątka domowe, więc chętniej niż o ex posłuchają o śmiesznym kotku czy psie wziętym ze schroniska. Od biedy może być nawet papużka falista.
„I mam Cię za sztukę i sztukę”
Wychował się w domku z ogrodem, kominkiem i psem rasy Golden retriever imieniem Dżejk, ale potem odkrył prawdziwe życie w hip-hopowych wersetach. W liceum często rozmyślał o tym, że wszyscy kradną, a Polska to jedno wielkie bagno, ale od jakiegoś czasu bardziej niż Ojczyzna interesują go supergirls i catwomen. Szuka dziewczyny i wybiera ten tekst, bo działał w wykonaniu jego kumpla. Niestety, zmysł obserwacji po trzech głębszych ma nieco przytępiony i nie zarejestrował, że głównie na dziewczyny, których ojcowie mogliby go ścigać z urzędu. Drugą grupą, która czasem się na niego nabiera, są humanistki o serduszkach niespełnionych artystek, u których słowo „sztuka” wywołuje dreszcze (zwłaszcza jeśli obcowały wcześniej ze zmrożonym Absolutem). Nie słuchały nigdy hip-hopu, więc polisemię zawartą w jego szlagierze podrywu interpretują jako zamiłowanie do poezji postmodernistycznej.
Problem polega na tym, że jest w zasadzie miłym chłopakiem i chciałby tylko otwierać wino ze swoją dziewczyną, a tu ani wina, ani dziewczyny. Pierwszy krok do zdobycia miłości życia jest jednak trudny. Polega na uświadomieniu sobie, że nie jest się Pezetem, tylko junior social media accountem (ale nie ma tego złego, zawsze można przedstawiać się jako ninja) i zaprzestaniu wydawania połowy pensji na kolekcjonerskie sneakery. Dalej powinno być trochę łatwiej.
To nie tyle tekst, co scenka rodzajowa: mężczyzna podchodzi do kobiety, wskazuje na jej bluzkę, wygłaszając powyższe zdanie, a kiedy kobieta naiwnie pochyla się, żeby zobaczyć, czy się nie ubrudziła, facet przysuwa się i podnosi jej brodę tak, że stają twarzą w twarz. W jego oczach czai się błysk mający wyrażać wedle założeń przyjętych na kursach uwodzenia bezbrzeżną aprobatę. Zazwyczaj przypomina jednak coś pomiędzy wejrzeniem tarocisty z EzoTV, kiedy omawia czakram gardła Pani Lucyny, a wzrokiem człowieka, który otwiera lodówkę po miesięcznej podróży stopem o konserwie turystycznej i wodzie. Wedle wielkich mistrzów uwodzenia to trick skracający dystans i budujący intymną atmosferę. Mowa ciała tyle subtelna, co konkretna. Kobieta ma dojrzeć zachwyt młodej matki patrzącej na oseska. Poczuć, że świeci jak miliony monet (z dalszymi implikacjami tego stanu, znanymi z piosenki).
W praktyce: jesteśmy w Polsce, nie w Ameryce Południowej (ani nawet nie we Włoszech). Wyciąganie łap do obcych kobiet, z którymi nie zamieniło się nawet słowa, nie jest raczej dobrym początkiem znajomości, no chyba, że spędzamy weekend w klubie Mega Music w miejscowości Wilga. „Masz coś tutaj” może okazać się strzałem w dziesiątkę pod jednym, dość trudnym do spełnienia warunkiem. Jest nim twarz i postura Jona Kortajareny (u pragnących zapoznać miłe koleżanki lat 20 prawdopodobnie lepiej sprawdzi się fizis Francisco Lachowskiego).
„Cześć, chcesz zobaczyć kotki w piwnicy?”
Fraza z podtekstem kulturowym, której grupą docelową są dziewczyny urodzone w późnych latach 80. i wczesnych 90. Nawiązuje do oscarowej kreacji postaci pedofila z puszczanego w polskich szkołach filmu „Bezpieczeństwo dziecka”, który dla tego typu faceta jest ważnym doświadczeniem pokoleniowym. Podobnie jak wolny do „How you remind me” w śmierdzącej stuletnim trampkiem sali gimnastycznej. Kumple uważają go za zabawnego kolesia, czego wyrazem jest ksywa HĘK, która przylgnęła do niego ze względu na fascynację serialem „Californication”. Na początku miesiąca chodzi zazwyczaj do BĄTĄ, ale że jest już po dwudziestym, jest w Mecie Secie Galarecie z przyjaciółkami koleżanki z SGH. Lubi smart casual – rozpięta pod szyją koszula w kratę i marynarka z Zary to jego koronna klubowa stylizacja. Jeśli numer z małymi kotkami nie wypali, przeczesze włosy i powie dziewczynom, że ceni dobre suchary, po czym zamówi wódkę z RedBullem. Gdyby był początek miesiąca, wziąłby też Mojito dla dziewczyn.
Rada: Nie ma tragedii, o ile precyzyjnie dobierzesz target tego tekstu. Niestety, w czasach popularności medycyny estetycznej może się to okazać problematyczne. Jeśli się nie uda, i tak możesz przeczesać włosy.
„Hejka, co tam?”
Od półtora roku ma Tindera. Jego serce bije szybciej za każdym razem, kiedy uśmiechnięte blondynki dają mu serduszka. Problem w tym, ze nigdy nie odpowiadają na jego wiadomości. Napisał już tyle razy „Hejka, co tam?”, że ten tekst stał się odruchem bezwarunkowym, wyrytym w hardwarze jego układu nerwowego. Kiedy widzi kobietę, która mu się podoba, zanim zdąży pomyśleć wypala „Hejka, co tam?”, nie panuje nad tym, podobnie jak nad kichaniem, kiedy zaczynają kwitnąć trawy. Tyle że na alergię wymyślono tabletki. Ponieważ zdążył wyrobić sobie jak najgorsze zdanie o aplikacjach randkowych, ostatnio postanowił przerzucić się na szukanie miłości w realu.
Podchodzi więc do dziewczyn i mówi swoją kwestię, a one odpowiadają. Na przykład „A w porządku”. Wtedy przechodzi do ofensywy, kontynuując rozmowę w obranej poetyce. Opcji jest wiele, ale najczęściej decyduje się na „Widzę, że lubisz piwo z sokiem” albo „Ładna dziś była pogoda”. Odchodzi zazwyczaj po pierwszym „Hmm”. Tego w końcu nie ćwiczył miesiącami na Tinderze. Jest jednak coś, co sprawia, że ma zamiar w ogóle porzucić sztukę uwodzenia. Niektóre dziewczyny zdają się mieć wgraną szokującą odpowiedź na to inicjujące kontakt zapytanie. Na „Hejka, co tam?” odpowiadają bez żenady „Hipopotam” i prychają.
Rada: Jak mówi porzekadło, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, ale wierzymy, że można zmienić nawyki, wykonując proste ćwiczenia behawioralne, które pomogą zamienić „Hejka” na „Cześć”.
Zagadywanie obcych kobiet w miejscach publicznych, tak żeby chciały kontynuować rozmowę, stanowi dla aż nazbyt dużej grupy mężczyzn nie lada wyzwanie. Wbrew obietnicom nie istnieją żadne złote teksty i sztuczki, których opanowanie pomaga zawierać znajomości. Metody manipulacji (głównie NLP), których poznanie oferują szkolenia, są tyle ciężkie do skutecznego opanowania, co łatwe do rozpoznania i żenują nie mniej niż głupia odzywka. Kobiety, z którymi rozmawiałam o barowo-klubowych podrywaczach, zgodnie wskazywały, że podstawowy problem polega na tym, że współcześni mężczyźni nie chcą lub nie potrafią rozmawiać. Zachowują się jakby chcieli je tylko „wyrwać".
Wzorzec samca alfa, który spojrzeniem obezwładnia wszystkie kobiety wokół, zdaje się być jedynym dostępnym, więc to do niego dąży wielu mężczyzn, czasem nie do końca świadomie. I to nawet jeśli tak naprawdę szukają nie przygód, a kandydatki na dziewczynę. Sekret podrywu jest podejrzanie prosty - zamiast grać chojraka warto być po prostu miłym facetem. Dziewczyny przy kontuarze nie różnią się od koleżanek z pracy czy znajomych ze studiów. I tak jak nie prychnęłyby na kogoś, kto pyta o godzinę w tramwaju, tak nie odwrócą się od człowieka, który po prostu przyszedł z nimi porozmawiać. Tego nakazuje elementarna kultura. Jej nadużyciem są np. aluzje seksualne na dzień dobry, trudno się więc dziwić, że wywołują adekwatne reakcje. Najlepsze teksty to te najprostsze. Dobrze, żeby zaczynały się po prostu od familiarnego „Cześć" i przedstawienia się. Uśmiech, mocny uścisk ręki i patrzenie w oczy też nie zaszkodzą.