Pojechałem nad morze na urlop. W Jastarni spotykam sprzedawcę z lokalnej wędzarni, wyciąga świeżo przygotowane ryby. Rarytas? Gdzie tam, fląderki miał takie malutkie jak dłoń. Mówił, że innych teraz nie ma i te marne 10 kg to jest wszystko, co udało mu się złowić tego dnia. W smażalniach dorsz chudziutki i jak się chce zjeść konkretny kawałek to wychodzi ze 30 złotych za danie.
Ma pan własną teorię, dlaczego jest tak mizernie? - pytam Henryka Indyka, rybaka z Helu, z ponad 30-letnim stażem w połowach.
– To już kolejny rok jak na naszych łowiskach nie ma porządnej ryby. Flądry i dorsze są mizerne, chude i małe. Zazwyczaj żywiły się śledziami i szprotami. Dziś ten wartościowy pokarm wyławiają i to na naszych polskich wodach, wielkie paszowce, głównie pod duńską banderą.
Jak to paszowce?
Tak mówimy na duże statki innych unijnych armatorów, bo cały wyłowiony przez nie surowiec przerabia się na mączkę rybną. Ta służy do skarmiania zwierząt gospodarczych. Duńczycy potrzebują surowca do dwóch najbardziej zyskownych własnych biznesów: hodowli świń oraz norek. Od czasu choroby szalonych krów, kiedy zakazano mączki zwierzęcej, proceder znacznie przybrał na sile.
Ten rodzaj statków nie podlega kontroli inspektorów rybackich. Oczka w sieciach mają takie, że ołówka pan nie wciśnie. Jak taki 50-metrowy diabeł podpłynie do nas to bierze do ładowni od razu 500 czy tysiąc ton. A czego nie wyłowi, to przepłoszy. Na czym te nasze flądry i dorsze mają żerować?
Spotkał pan takie statki na morzu?
O tak, wielokrotnie, one nie zawijają do naszych portów, bo tutaj za mało miejsca. Zapisujemy sobie numery burtowe. Potem siadamy z kolegami do komputerów i na serwisie Fiskerforum.dk sprawdzamy ile ma długości, jaki ma silnik, jaką ładownię. Typowy kuter rodzinny polskiego rybaka ma 17 metrów, no i żal nam ściska, sam pan wie co.
I stąd się biorą chude dorsze?
Ryba chudnie, bo nie ma pokarmu. Jak patroszymy ryby, to w żołądkach nie mają mniejszych ryb. Tylko muszelki po skorupiakach. Kolejny powód to foki. Ekolodzy i turyści cieszą się, że ich przybywa na Bałtyku. Tymczasem foki są nosicielami nicieni. Te morskie ssaki wraz z kałem wydalają ich jaja, które stają się pokarmem organizmów żyjących w wodzie. One z kolei przenoszą pasożyta na ryby. Jeśli nicienie zagnieżdżą się w wątrobie dorsza, cała ryba traci na kondycji i nigdy nie dorasta do normalnych rozmiarów.
Ale są jeszcze wody Zatoki Gdańskiej…
Gdzie już w ogóle znika życie w wodzie. To jednak inny wątek. Polskie PGNiG inwestuje w wielkie podziemne magazyny gazu. W tym celu płucze się wodą pokłady soli i tak powstają kawerny, w które tłoczy się gaz. Pod gdańskim Kosakowem powstało już kilka. Wypłukana solanka trafia do wód zatoki podnosząc ich zasolenie. Wszystko jest oczywiście zgodnie z prawem i istnieje wiele analiz naukowych, że robi się to bez szkody dla środowiska.
Ja jednak pływam od 1977 roku i mam własne obserwacje. Solanka w kilka ostatnich lat wykończyła całe to drobne rybactwo łodziowe. Więc jeśli dziś, ktoś wypływa na zatokę po flądry, to się z niego śmieją. My rybacy możemy tylko pokrzyczeć, bo jak tu dyskutować, skoro to jest wielka, państwowa i do tego strategiczna inwestycja w bezpieczeństwo energetyczne.
Można się jeszcze utrzymać z rybołówstwa?
Połów jest już dla tylko dla desperatów. Na przykład ja pływam z dwoma braćmi i na moim kutrze średnia wieku to 52 lata. Młodzi w ogóle nie chcą już tak ciężko pracować, a już szczególnie za pensje w złotówkach. Pakują manatki jadą do Holandii. Złapią tam zajęcie na jakimś dużym statku, ta sama praca, pieniądze wielokrotnie większe.
To ile pan zarabia?
W tym sezonie miałem 35 czy 40 ton dorsza. Ceny w skupach są niskie, bo marna ryba oznacza, że trzeba przetworzyć więcej surowca na gotowy produkt. Na tych dorszach miałem około 180-200 tys. przychodu. Niby dużo, ale jak odliczę koszty pracowników, paliwo, a trzeba pływać coraz więcej i coraz dalej, sieci, remonty i naprawy kutra, jakieś inspekcje i wiele innych wydatków to wychodzę na zero.
Pomyślałem, pal sześć na tym dorszu już nie zarobię. Resztę kwoty połowowej oddałem do urzędu jako niewykorzystaną. Jestem już tak zdesperowany, że gdyby ktoś ogłosił, że na Bałtyku nie łowimy przez kilka lat, aby odbudować zasoby ryb, to chętnie się zgodzę. Ja, rybak tak panu mówię!
Czyli skąd dorsze w smażalniach?
To zazwyczaj mrożone produkty przywożone w kartonach Marine Harvest, czyli jednej z największych norweskich firm przetwórstwa rybnego. Trzęsie naszym rynkiem, na którym kiedyś królowały firmy rodzinne. Korzystają z niskich cen w skupach ryb. Bo teraz, aby polski rybak mógł zarobić, musi rozwijać skalę połowów. Małych biznesów nie stać na kosztowne inwestycje.
A co pan teraz łowi?
Przestawiłem się łososie bałtyckie. Ale i na te słabo sprzedają się w Polsce.
Zaraz pan powie, że polscy konsumenci są głupi i się nie znają.
Bo trochę tak jest. Ludzi przyzwyczaili się do cen biedronkowych, że wszystko musi być tanie. Dziki łosoś bałtycki jest delikatesem. Musi kosztować, bo jest go mało, są niskie limity połowowe. Moim zdaniem jest zdrowszy i smaczniejszy niż ten z hodowli. W tym roku chciałem sprzedawać łososie do restauracji na naszym wybrzeżu. Nikt nie chciał kupować. Raz, że ceny, dwa, że klienci przyzwyczaili się do łososia hodowlanego, który ma to pomarańczowe mięso. Łosoś bałtycki jest bardziej szary, więc masowy klient turystyczny pyta potem kucharza czy to na pewno jest zdrowa ryba, skoro nie ma koloru.
Cały towar bierze kupiec z Francji i tam wozi. Nam płaci 30, a nawet 50 złotych za kilogram, a dalej sprzedaje już na swoim rynku zapewne po 30 euro. Nie żałuję, niech ma. Jednak kiedy słyszę, że ludzie przekwalifikowują się z rybactwa na turystykę , otwierają pensjonaty, pływają z turystami na wędki, to dla mnie jest już to jakiś absurdalny festyn.
Ale przecież są środki unijne na inwestycje w rybołówstwo. Skoro są jeszcze pracujący desperaci, jak pan mówił, to można sięgnąć po pieniądze i próbować rozwijać działalność.
Mój kuter ma już 50 lat. Nowego nie kupię, bo kosztuje 10 mln złotych i żeby go spłacić musiałbym łowić jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Jednak miałem projekt unowocześnienia jednostki za około 500 tys. złotych. Z tego znaczącą część mogłem sfinansować dotacją, ale jak zobaczyłem co teraz wpada do sieci oddałem te pieniądze agencji.
Jeśli jakaś unijna kasa jest w obiegu, to chyba jako odszkodowania za zezłomowanie łodzi i rezygnację z rybactwa. Mówi się, że w najbliższym czasie na złom trafi 60 jednostek. Więc jeśli wchodzicie do portu i widzicie kutry z unijną flagą i dłonią pokazującą "fuck you" to proszę się nie dziwić.