
Tomasz Zieliński wrócił do Polski. Prawie kwadrans przekonywał reporterów, że nie brał środków dopingujących, po czym zapytany o związaną z tym dymisję Szymona Kołeckiego, stwierdził, że... to dobra decyzja.
REKLAMA
Sportowiec tuż po powrocie do Polski wyraźnie przygnębiony i rozczarowany odpowiedział na pytania reporterów. Jego wersja jest jasna: nie brał przed mistrzostwami środków dopingujących. Nie ma pojęcia, dlaczego wynik wyszedł pozytywny.
– Przez cały rok byłem kontrolowany i byłem czysty. I teraz miałem wziąć nandrolon, który siedzi w organizmie przez 18 miesięcy? To się nie trzyma kupy – stwierdził, dając do zrozumienia, że musiałby być chyba niespełna rozumu, by jako zawodnik z szansą na olimpijski medal, zrobić to świadomie.
Podczas rozmowy przekonywał także, że chociaż nikogo nie chce oskarżać, doping mógł zostać mu podłożony. Mógł znaleźć się w odżywkach, napoju lub jedzeniu, ale nie podał tutaj żadnych konkretów. Sportowiec stwierdził także, że odmówiono mu dodatkowych badań.
Wersja wydarzeń według Zielińskiego wydawała się spójna i logiczna, aż do czasu kiedy zapytano go o decyzję Szymona Kołeckiego, prezesa PZPC. Ten podał się do dymisji właśnie w związku z polską aferą antydopingową.
– To najlepsza decyzja, jaką podjął w ciągu ostatnich czterech lat – wypalił nagle zirytowany Zieliński.
Przypomnijmy, że dymisja Kołeckiego była bezpośrednim następstwem ujawnienia wyniku badań Zielińskiego i wykluczenia sztangisty z reprezentacji olimpijskiej.
Tomasz Zieliński to mistrz Europy i brat mistrza olimpijskiego z Londynu Adriana Zielińskiego. Przed zawodami w RIO został przyłapany na stosowaniu dopingu.
Zieliński został zawieszony w prawach zawodnika i do czasu wyjaśnienia sprawy jest wykluczony z kadry polskich olimpijczyków. Komisja do spraw dopingu wykryła u niego nandrolon, środek zakazany. Natychmiast zbadano drugą próbkę, to badanie także dało wynik pozytywny.
