Małgorzata Kalicińska – człowiek renesansu, czeladnik ze średniowiecza. Kobieta pisząca (chyba zbyt często)
Bartosz Świderski
27 sierpnia 2016, 20:34·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 27 sierpnia 2016, 20:34
Małgorzata Kalicińska sławę zyskała dzięki kobiecej sadze o urokach życia nad pewnym rozlewiskiem. Sagę zekranizowano, a o samej autorce słuch zaginął. Myli się jednak ten, kto myśli, że rozkoszuje się ona (jak bohaterka jej najsłynniejszej książki) urokami życia na wsi. Kalicińska jest jednym z najbardziej zjadliwych komentatorów rzeczywistości. A ton jej wypowiedzi nie wskazuje na to, że autorka oddaje się jakiejkolwiek sielance – wręcz przeciwnie – toczy nieustanne boje.
Reklama.
Co więcej, w najbliższym czasie o Kalicińskiej będzie głośno. Na jesieni zobaczymy pisarkę w polsatowskim show „Top Chef Gwiazdy".
Niestrudzona komentatorka
Małgorzata Kalicińska alias chryzantema, jak tytułuje się na swoim blogu, jest stałą czytelniczką portali internetowych. I to czytelniczką bardzo aktywną.
Jednak komentarze pani Małgorzaty nie dość, że znacząco odbiegają od pięknej literackiej polszczyzny, to na dodatek wieje od nich nieskrywanym seksizmem. Co tym bardziej dziwne, że autorka zasłynęła sagą o kobiecej solidarności.
Kobieta pisząca
Niemal co drugi wywiad z Małgorzatą Kalicińską zaczyna się tak samo. Autorka wyjaśnia swojemu interlokutorowi, że nie jest wcale pisarką, a jedynie „kobietą piszącą”. Dbałość o tę terminologię tłumaczy faktem, że pochodzi z czasów, kiedy nim zostało się prawowitym wykonawcą danego zawodu, trzeba było „czeladniczyć”. Skoro w „jej czasach” bycie czeladnikiem było konieczne do zdobycia zawodu, nietrudno wywnioskować, że identyfikuje się Kalicińska ze średniowieczem. Wszak kiedy była młodą dziewczyną (ur.1956), podobnie zresztą jak i dzisiaj, terminowanie przed uzyskaniem tytułu mistrzowskiego było zarezerwowane dla zawodów rzemieślniczych.
Zastanawiać może, czy ta deklaracja jest objawem nieprzeciętnej skromności, czy wytrąceniem już na wstępie oręża z rąk potencjalnego oponenta. O ile mniejszą moc ma krytyka, którą kieruje się w stronę skromnej uczennicy, przebierającej trwożnie nogami i deklarującej, że jest przecież niemal debiutantką (kolejne umiłowane przez autorkę wyznanie). Czy debiutująca w wieku 18 lat Dorota Masłowska powołała się kiedykolwiek na swój młody wiek? Brak doświadczenia w pisaniu? Znajdzie się sporo innych przykładów znakomitych młodych pisarzy czy debiutów, które okazały się najlepszymi dziełami danego autora.
Warto zastanowić się czy utalentowany pisarz szuka usprawiedliwień zanim jeszcze padną jakiekolwiek słowa pod jego adresem, czy też jest to jedynie sposób uchronienia się przed ewentualną krytyką.
Twarda przeciwniczka
Być może pamiętacie jeszcze spór nie-pisarki z pisarzem Ignacym Karpowiczem sprzed trzech lat, komentowany między innymi na łamach „Polityki” czy „Gazety Wyborczej”. Kalicińska skomentowała powieści nominowane do Nagrody Literackiej Nike 2013 sugerując, że dzieła podobne do tych, które sama pisze nie mają szans w konkursie - „(…) ktoś kto pisze o tym, że może być pięknie, dobrze, mądrze, serdecznie, ciepło, (oczywiście w życiowej przeplotce z dramatem dużym, małym, z tragedią czy choćby problemem) popełnia grzech współczesny, bo krytycy z mety napiszą, że to oderwane od życia, wysłodzone i zacukrzone.”
Taki stan rzeczy upatrywała jednak nie w fakcie, że polskie utwory tego rodzaju są zazwyczaj marne literacko, ale podryfowała w stronę zaburzeń psychicznych jury – „Biedni oni! Mam wrażenie jakby krytycy i jurorzy byli Dementorami (to z Harry’ego Pottera) ludźmi z ustawiczną depresją, biczownikami ożywającymi wyłącznie wtedy, gdy czują ból. Każdy promień słońca, dobra i piękna razi ich i drażni.” Przytaczanie tego, co działo się dalej, nie jest przedmiotem tego tekstu, warto jednak odnotować dwa istotne szczegóły. Na początku wpisu Kalicińska podkreśla jak strasznie głupio jest jej wypowiadać się na temat twórczości ludzi z tej samej grupy zawodowej, po czym bez dalszych ceregieli zaczyna to robić. Pisze też, że zabiera głos jako czytelniczka, żeby zaledwie kilka linijek dalej oznajmić, że żadnej z nominowanych książek nie czytała (sic!). Zna je jedynie ze streszczeń.
Psycholog jedzenia
W jednym z postów na blogu jedzzglowa.pl autorka, z wykształcenia psycholog jedzenia i edukatorka żywieniowa pisze o tym, czego przejawem może być znane większości matek grymaszenie przy jedzeniu. Wskazuje, że dziecko może komunikować w ten sposób między innymi, że nie lubić jeść bez innych domowników, naciskane i przymuszane do posiłku stresuje się, co często odbiera chęć do jedzenia, a pomiędzy 2. a 7. rokiem może po prostu bać się nowości, także w jedzeniu, więc nieznane składniki czasem wydają się niepewne czy niebezpieczne. Dziecko powinno mieć choćby minimalny wybór i świadomość, że jest słuchane przez rodzica, żeby posiłki nie kojarzyły mu się z czymś nieprzyjemnym.
Ten skądinąd bardzo rozsądny wpis skomentowała na swoim fanpage'u również pani Kalicińska, zaczynając od wiele mówiącego " MOJE zdanie", żeby napisać "Sama stosowałam zasadę: "Nie chce, niech nie źre". Ale co, jak prawie w ogóle "nie źre"? Ale przymila się o czekoladę, lody i cukierki? Niestety, jestem Mary Poppins/ Maryla Cuthbert. Nie pozwalam na manipulowanie i focha. Trudno. ALE moje kluski francuskie wnuczka nazwała świetnymi! Ufff!" czy "NIGDY w moim życiu takich sytuacji nie było ani u mnie w dzieciństwie, (nie byłam do niczego zmuszana, jadłam bo inni jedli) ani z własnymi dziećmi (podobnie – żadnego zmuszania, czasem pytanie "wybierające": - wolicie ogórkową czy pomidorową?) ani u koleżanek w rodzinach."
Jak widać punktem wyjścia do prowadzenia dyskusji ze specjalistą w danej dziedzinie mogą być osobiste doświadczenia. Oczywiście, o ile są to doświadczenia osoby w swoim odczuciu tak niezwykłej jak Małgorzata Kalicińska. Ona nie zna takich sytuacji, nie widziała (nawet u koleżanek!). Ona ZAWSZE, inni NIGDY, MOJE zdanie i dalej w tym stylu skupionym nie na próbie zastanowienia się nad problemem, jak uczyniła to autorka bloga, ale wypowiedzeniu swojego zdania. Wyjątkowo nawet bez podkreślenia, że "głupio jej się wypowiadać", czy, że "nie jest specjalistą". Można powiedzieć, że to swego rodzaju progres...
Niestrudzona krytykantka
Kalicińska zdaje się przejawiać upodobanie do wbijania szpil dla sportu nawet wtedy, gdy zgadza się ze swoim rozmówcą. Zestawiając treść artykułu "Te głupie PiSiory z wiochy" – jak miastowi zawyrokowali o tym, kto ma prawo budować demokrację, z komentarzem Małgorzaty Kalicińskiej do tegoż, a następnie z wpisem na jej blogu opublikowanym zaledwie dwa miesiące wcześnie, nie sposób oprzeć się wrażeniu lekkiej paranoi. Zarówno Małgorzata Kalicińska jak i Agata Komosa piszą w swoich tekstach o tym samym – że nie jesteśmy w stanie zrozumieć perspektywy prostego, ubogiego rolnika, który jest wyborcą PISu (i vice versa). Być może, podobnie jak w przypadku książek nominowanych do Nike, pisarka nie pokusiła się nawet o przeczytanie całego tekstu, który zapragnęła skrytykować?
Wpis z bloga Małgorzaty Kalicińskiej z 23.05.2016: “(…) Czemu taki szum wokół tego, no … trybunału. Nie, nie wie co to jest i po co. Tłumaczę. Wzrusza ramionami „A co ja z tego mam?” I nigdy nie zrozumie. Miastowi mogą se mieć fanaberie i jeździć na jakieś food truck’i (gospodyni nie wie co to jest, gdy tłumaczę mówi, że ona też smacznie grilla robi i taniej). Ona mieszka 70 km od stolicy zaledwie. Ma ogromne problemy – brak pracy, zdrowie, komunia chłopców. Skąd na to brać?” (pisownia oryginalna)
Artykuł na:temat: „Lekko i przyjemnie napisać zjadliwy komentarz na pazernych chłopów dewotów, kiedy ma się dostęp do Wi-Fi 24 godziny na dobę. Trochę trudniej natomiast zrozumieć przywiązanie społeczności do tradycyjnych wartości i Kościoła, gdy tylko lokalny proboszcz dba o jakiekolwiek rozrywki wiejskie w promieniu najbliższych 30 kilometrów.”
Komentarz Małgorzaty Kalicińskiej do artykułu 10.07.2016:
„(…)Pani odleciała. (…)I dziwnie łatwo pani idzie usprawiedliwianie tych którzy zamiast uczyć się chodzili na wagary i dzisiaj lekuśko im wyskakuje w głowy tekst o tym że mają w dupie jakiś Trybunał. Tych których glos kupiony za 500 pakuje nas w dyktaturę.
""Trybunał, jaki trybunał? Kogo on tu obchodzi?". "Córka 500 zł dostała, to namacalna pomoc". - czyli DAĆ< DAĆ, DAĆ!!!, Państwo ma mi dać! – typowy Homo Sovieticus. Zaiste doskonałe dziennikarstwo.
Nagle dwa światy (polskiej wsi i polskiego miasta) opisane rozwlekle przez samą Kalicińską w maju, przemieniają się po prostu w batalię szlachetnych zwolenników KODu z leniwymi i głupimi wsiokami.
Bodajże jedyny wywiad, jakiego udzieliła Ambasadorka Kampanii Nietrzymania Moczu poważnemu tytułowi („Dym nad rozlewiskiem” wrzesień 2010, „Polityka”) dotyczy tego, jak zostało zszargane jej dzieło przez realizatorów TVP, którym sprzedała Kalicińska prawa do serialu na podstawie sagi. Pomijając już sam ton wypowiedzi pełen przenajświętszego oburzenia i poczucia krzywdy (przecież była bizneswoman i właścicielka agencji reklamowej nie miała pojęcia o podpisywaniu umów!), w oczy rzuca się kilka szczegółów.
Kalicińska zapytana przez dziennikarkę o przykłady niedociągnięć w serialu mówiła (i to w pierwszej kolejności) o śliwkach leżących na stole, kiedy akcja toczy się w maju, czy o tym, że nie pokazano jak sprzedawczyni z wiejskiego sklepiku zamyka go przed zrobieniem sobie przerwy na papierosa na tyłach. Po lekturze wywiadu dla portalu superlinia.pl, w którym kobieta pisząca opowiada o sobie jako o osobie (cytuję) „niemałostkowej i optymistycznej” ta tyrada brzmi jak smutny żart. Nie widzi też problemu w mówieniu o dyskryminacji kobiet ze względu na wiek i odmłodzeniu głównej bohaterki serialu i sarkaniu kilka pytań dalej, że reżyser nie radzi sobie ze swoim zadaniem podlane delikatną sugestią, że ma już (sic!) 60 lat.
Kalicińska w najbliższym czasie odrodzi się jak feniks z popiołów, dzięki polsatowskiemu show kulinarnemu objawi się szerszej publiczności. I biorąc pod uwagę jej styl i charyzmę, z pewnością będzie barwnie. Czy smacznie? Co do tego mamy poważne wątpliwości.