Pan Kamil, właściciel 78-hektarowego gospodarstwa z Wądoża Wielkiego, odkupił od sąsiada legendarnego Ursusa C-360 rocznik 1978. Za 4 tysiące wyremontował silnik, kolejne 3 tys. zapłacił za kabinę, lampy, oraz błotniki kupione w Internecie. Potem odmalował karoserię, odnowił wnętrze. Bez sensu, ale… – Dla mnie Ursus to legenda. Sam mogę w nim pogrzebać, nie ma tam za dużo filozofii, ale jest mnóstwo pasji - powiedział i z fasonem ruszył w pole.
Na takim sentymencie jedzie właśnie nowy Ursus. Najnowsza linia ciągników polskiej firmy nawiązuje do legendarnej serii C330 i C360. Z ceną 84 tys. netto pasuje do przeciętnej kieszeni rolnika, a nie bogatego latyfundysty z portfelem nabitym eurodotacjami. I właśnie podbija rynek.
Zaledwie rok, licząc od premiery na targach rolniczych, zajęło Ursusowi C-380 zwycięstwo w kategorii najczęściej rejestrowanych nowych traktorów średniej wielkości. Produkowany w Lublinie traktor pokonał czeskiego Zetora, amerykańskie New Holland oraz John Deere. Odnowiony model kultowego Ursusa (produkcję poprzednika zakończono w 1994 roku) dosłownie o kilka sztuk wyprzedził konkurencję w lipcu, czyli tuż przed tegorocznymi żniwami.
– To pierwsze, jeszcze bardzo małe zwycięstwo polskiego producenta, ale niezwykle ważne z perspektywy rynku. Bo nasi rolnicy to tradycjonaliści, chcą kupować sprzęt produkowany w Polsce. W tym roku Ursus to marka na dużym plusie w sprzedaży. Jeśli spojrzymy na rynek całościowo, to rządzi na nim Zetor czy New Holland, ale jeśli przypatrzeć się konkretnym modelom to najczęściej wybieranym jest nowy C-380 - mówi Tomasz Rybak z Martin&Jakob.
Analitycy tej firmy, monitorującej rynek rolny, mówią o niewątpliwym sukcesie polskiego producenta. Rynek traktorów właśnie przechodzi załamanie i 50 procentowy spadek sprzedaży. Nie ruszyły jeszcze wypłaty z nowego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Nadal do Polski importuje się 12-13 tys. używanych maszyn z Zachodu, a jest jeszcze tania konkurencja jak chiński Dong Feng.
Dlaczego to sensacja? Porównując do rynku samochodów, to tak jakby w FSO pojawił się nowy właściciel, zaprezentował w Poznaniu współczesny model Poloneza i po roku sprzedał więcej aut niż Skoda Fabia. Jeszcze w 2011 - ostatnim roku funkcjonowania Ursusa jako państwowej fabryki – wyprodukowano tam zaledwie 3 traktory, słownie trzy. Pracownicy żyli z dorabiania części do starych ciągników lub grali w piłkę w pustej hali.
Gruzy posła Wrzodaka
Marka o 123-letniej tradycji odżyła, choć już w latach 90 fabryka chyliła się ku upadkowi. Nie pomógł rząd, Andrzej Lepper i szalejący związkowiec Solidarności Zygmunt Wrzodak, który wtrącał się do zarządzania firmą jakby był jej „nadprezesem”. Fabryka została wyczyszczona z majątku przez kolejnych państwowych restrukturyzatorów. Na jej dawnych terenach w Warszawie powstało studio telewizyjne, fitness, apartamenty. Zdziesiątkowana zwolnieniami załoga, klepała jakieś traktory na wygasających licencjach, z silnikami, które nie spełniały norm emisji spalin, a więc nie mogły być sprzedawane w Europie. W 2007 roku ostatni zbawca, turecki inwestor Uzel, wystawił pracowników i polski rząd do wiatru. Nie udało się też wpasować Ursusa do wojskowej grupy Bumar.
W 2011 roku zadłużoną fabrykę wykupił z Bumaru, za symboliczną złotówkę, 37-letni biznesmen Karol Zarajczyk. To jednak nie cały koszt transakcji. Najwięcej, bo 8 mln kosztowało go wykupienie z zastawu znaku towarowego Ursus, zaś 5 milionów dołożył za magazyny z maszynami. Ten były sprzedawca samochodów Fiata i Alfa Romeo ma w kieszeni dyplomy SDA Bocconi School of Management w Mediolanie, University of London, Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, Waseda University Tokyo. Nie miał jeszcze skończonych 30 lat kiedy Fiat i Unia Europejska wysłali go na prestiżowe stypendium do Japonii. Jednak zamiast kariery w korporacji wolał robić biznes z ojcem w Polsce.
Po totalnym upadku branży państwowych producentów sprzętu rolniczego w latach 90', Zarajczykowie byli już właścicielami kilku spółek produkujących takie maszyny jak m.in. Warfamy Dobre Miasto, czy producenta urządzeń ładujących Tur. Importowali i sprzedawali chińskie ciągniki marki Foton, opracowywali własny model ciągnika. Mieli sieć sprzedaży i serwisów. Na tle zagranicznych konkurentów brakowało im solidnej marki. Tak zaczęła się nowa historia Ursusa.
Po przejęciu fabryki najpierw powstawały tam dość proste, wręcz prymitywne konstrukcje ciągników tyle, że opakowane w nowe karoserie. W 2013 roku Zarajczykowie podpisali głośny kontrakt na 90 mln dolarów na sprzedaż maszyn do Etiopii. W promocję Ursusa w Afryce zaangażował się Lech Wałęsa, który wziął udział w jednej z misji handlowych.
Karol Zarajczyk wierzył, że jeśli polscy rolnicy dostaną produkt o przyzwoitej jakości i cenie, to miliardy unijnych dotacji trafią nie tylko do rolniczych salonów zagranicznych marek, ale właśnie do Ursusa. Zatrudnił inżynierów i zainwestował w centrum badań w Lublinie. Dodał firmie trochę nowoczesnego korporacyjnego sznytu, unowocześnił marketing, włącznie z tym, że Ursus ma dziś w sprzedaży nawet napój energetyczny dla rolników.
Stara miłość nie rdzewieje
– Bardzo ważne, żebyśmy dawali tutaj na miejscu pracę, na miejscu płacili podatki i na miejscu rozwijali własne marki i produkty. Rodzina ciągników oznaczona symbolem „C” została zaprojektowana i wykonana w całości przez polskich konstruktorów i inżynierów w centrum badawczym Ursus R&D w Lublinie. Maszyny są produkowane w lubelskiej fabryce w oparciu o podzespoły najwyższej jakości, którą gwarantują renomowane firmy europejskie takie jak Perkins, ZF czy Carraro - dodaje Zarajczyk.
W dodatku firma oferuje własny program sfinansowania zakupu nowego traktora, z dopłatą ARMiR, ratami 0 procent, a nabywca załatwia formalności bez wychodzenia z chałupy. W pakiecie z podstawionym na podwórko ciągnikiem Ursus sprzedaje także polski sprzęt do zbierania zboża, rolowania balotów siana itd. Czego może chcieć więcej polski chłop? A to przecież tradycjonalista. Do tego stopnia, że ceny poczciwych 30-40 letnich Ursusów biją absurdalne rekordy na giełdach.
Są tacy, którzy do dziś żniwują kombajnem Bizon i C-360. Takim sprzętem uczyli się w PGR-ach, jeździł nim dziadek, tata kupił za talony, więc kochają go do dziś. Miejscy hipsterzy powiedzieliby, że to styl vintage. Widać stara miłość nie rdzewieje i nowemu Ursusowi zapewnia świetnie wyniki. Tylko w ubiegłym roku spółka sprzedała maszyny za 324 mln i odnotowała prawie 70 mln zysku.
Obserwowaliśmy z przerażeniem jak ta fabryka podupada i w momencie, kiedy zostały już praktycznie zgliszcza udało nam się wygrać przetarg i przejąć składniki majątku. Przejęliśmy prawa do znaku, prawa produkcyjne, trochę maszyn i dokumentacji i spółkę, mającą 60 mln strat. Obecnie, 2016 rok skończymy prawdopodobnie z produkcją na poziomie ponad 5 tysięcy ciągników, jesteśmy obecni na 40 rynkach zagranicznychCzytaj więcej