Porsche to jedna z tych marek, które wywołuje szybsze bicie serca u większości kierowców. Nawet nieco „dopakowany” Macan S, którego testowaliśmy kilka miesięcy temu, potwierdził tę regułę. Teraz niemiecki producent wyszedł z bardzo ciekawą propozycję dla tych, którzy o samochodzie sygnowanym logiem Porsche od zawsze marzyli, ale nie mogli sobie na niego pozwolić. Ta konfiguracja Macana to naprawdę budżetowa wersja luksusowego samochodu. Zawsze jest jednak coś za coś.
To wyjątkowy młodziak w gamie niemieckiego producenta, ale młodziak udany. Choć produkowany dopiero od trzech lat (2013) już w drugim roku swojego istnienia stał się drugim najpopularniejszym modelem sprzedawanym przez Porsche. W 2015 był już na czele zestawienia z liczbą 356 sprzedanych sztuk. To prawie setka więcej niż drugi Cayenne.
I można się spodziewać, że na koniec 2016 roku nie tylko utrzyma pozycję, ale i wyraźnie potwierdzi dominację. Choć rok do roku sprzedaż „porszawek” dynamicznie rośnie, wciąż są to jedne z najbardziej luksusowych samochodów, na które mogą pozwolić sobie nieliczni. Jest jednak nadzieja dla wszystkich tych, którzy marzyli o Porsche, ale z różnych powodów (głównie finansowych) musieli odkładać to marzenie na półkę pt. „święte nigdy”. Niemiecki producent podstawowym modelem Macana niejako zszedł do zwykłych ludzi, bo – jak na ogólny cennik całej marki – jest wyjątkowo tani. I to właśnie pod tym względem spojrzymy na ten model.
To drugi najtańszy model w gamie Porsche. Palmę pierwszeństwa dzierży 718 Cayman, którego ceny zaczynają się od 224 510 złotych. Bazowy Macan, którym mieliśmy okazję pojeździć jest dwa tysiące droższy. W ten sposób za kierownicą Porsche można usiąść już „zaledwie od” 226 400 złotych. Oczywiście nie brakuje osób, dla których Porsche to tylko te sygnowane napisem 911, ale ci, którzy chcą połechtać swoje ego legendarnym logiem, mogą zrobić to właśnie z Macanem.
Naturalnie jeśli ktoś chce dorzucić do pieca może zdecydować się na mocniejsze, a co za tym idzie droższe wersje tego SUVa, za cenę nawet rzędu 380 tys. złotych. Te modele jednak nie tylko wyglądają jak Porsche, ale i jeżdżą oraz brzmią jak Porsche. W przypadku najtańszego Macana nie jest to już aż tak oczywiste.
Wizualnie Macan nie jest samochodem ekstrawaganckim. To solidnie skrojony SUV, po którego sylwetce widać, że „twardo stąpa po ziemi”. To za sprawą maski, która rozszerza się w stronę nadkoli. Trochę jak nie za wysoki, nieco przysadzisty mężczyzna. Z tą różnicą, że nie jest to tutaj wadą. Opadający dach nadaje całości dynamiki i sprawia, że auto jest nie tylko użytkowe, ale i sportowe (SUV). Z boku łatwo nawet przeoczyć, że to Porsche. Nieźle wtapia się w tłum. Wątpliwości nie zostawiają natomiast charakterystyczne reflektory, które gwarantują rozpoznawalność marki. Najbardziej znane są te z przodu, ale wąskie LED-y z tyłu także cieszą oko.
Może nie problem, ale pewien ambaras z Porsche mam taki, że wsiadając do środka bardzo łatwo zapomnieć, że jedziemy w końcu tak topowa marką. W środku jest… zwykły. O tym, że siedzimy w Porsche przypominamy sobie sięgając do masywnej kierownicy, na której dumnie widnieje logo producenta, lub odpalając auto. Tak, tutaj robi się to po lewej stronie kierownicy nietuzinkowym kluczykiem w kształcie małego Porsche.
Na środku mamy wielgachny i długi panel, które jest swoistym centrum dowodzenia. To na nim przeklikujemy się przez wszystkie opcje sterowania kabiną (np. nawiew/temperatura) oraz właściwości jezdne oraz systemy wspomagające kierowcę (np. tryby jazdy, kontrolę trakcji, off road, obniżenie nadwozia itd.). Zostaje też sporo pustych zaślepek.
Bardziej elektroniczne centrum dowodzenia mamy nieco wyżej – na 7-calowym ekranie dotykowym. Można go obsługiwać dotykowo lub głosowo. Pewną ciekawostką był fakt, że ekran aktywował się niejako „na czuja”, widząc że zbliżam dłoń, by coś kliknąć w nawigacji, z automatu jeszcze przed dotknięciem wyskakiwał elektroniczny panel przycisków.
500-litrowy bagażnik powinien wystarczyć na rozsądne spakowanie się w dłuższy wyjazd. Jeśli chodzi o miejsce z przodu i kilkaset przejechanych kilometrów – „siedzeniowych” niedogodności nie stwierdziłem. Przy swoich 183 cm wskoczyłem też na moment do tyłu. Przy sporo odsuniętym fotelu kolana nie spotykały się z jego oparciem, ale jeśli miałbym wybierać miejsce do podróżowania, walczyłbym raczej o pierwszy rząd.
To wszystko jednak już znamy. Najciekawiej zaczyna się robić nie tylko przy cenie, ale i pod maską. To tam wrzucono 2-litrowy, turbodoładowany silnik benzynowy o mocy 252 koni mechanicznych. Wielu osobom pewnie coś tutaj zazgrzyta - ”Porsche, 2 litry, 252 konie? Mało trochę”. I choć jest to faktycznie najsłabszy silnik, nie jest aż tak słaby. Wiele SUV-ów przecież z zazdrością patrzy na 250 koni mechanicznych, a 6,7 sekund do pierwszej „setki” to całkiem zadowalający wynik.
Nie liczmy jednak na emocje związane z dynamiką. Dostajemy płynne auto, które straciło jednak pazura. Nieestety nie będzie też oszałamiających wrażeń dźwiękowych, do których przyzwyczaiło Porsche. Fani potężniejszego brzmienia będą musieli posłuchać czegoś innego. Macan w tej wersji brzmi zdecydowanie gorzej i ciszej niż chociażby Macan S. To SUV od Porsche, który zszedł do ludzi nie tylko ceną, ale i dynamiką.
Gen Porsche dostaniemy z powrotem jednak przy większych prędkościach. Samochód dzięki swojej przysadzistej sylwetce i napędzie na cztery koła jedzie stabilnie. Jako kierowca nie czułem żadnych nieprzewidzianych ruchów auta. Samochód dawał kierowcy pewność i świadomość, że zakręty można by pokonać w razie potrzeby równie pewnie z większą prędkością.
Bazowy Macan to odpowiedź dla wszystkich marzycieli. Pewnie, 230 tys. złotych to sporo pieniędzy, ale w tej cenie kupujemy też marzenie o jeżdżeniu Porsche. Choć przeciętny kierowca w środku oraz za kierownicą nie poczuje jakiejś skrajnej różnicy względem innych aut z tej półki cenowej, w tym przypadku płacimy za możliwość jeżdżenia samochodem marki Porsche. A to jedna z tych rzeczy, za którą wielu jest w stanie zapłacić. W tym przypadku nie trzeba sięgać do portfela wyjątkowo głęboko. Trzeba jednak pamiętać, że bardziej wygląda jak Porsche, ale brzmi już trochę mniej.