
We wrześniu w Czeladzi wreszcie stanie pomnik Katarzyny Włodyczkowej, kobiety, która została skazana za czary. Pomnik na wyznaczenie lokalizacji czekał przez 8 lat. Niestety wizja artysty jest daleka jest od powagi.
REKLAMA
Katarzyna Włodyczkowa to "czarownica", którą skazano, ścięto i spalono w Czeladzi. Znamy ją z historycznych wzmianek w kościelnych archiwach, ale pośrednio, ponieważ dokumenty zaginęły podczas II wojny światowej. Ścięto ją na czeladzkim rynku w 1736 roku, po trwających przez kilka miesięcy ulewach.
Dowodem na jej udział miało być zatrzymanie się powodzi tuż przed jej domem. Poza tym kobieta miała rzekomo zabierać mleko krowom, rzucać uroki i znikać nocami. Proces był świecki, biskup krakowski miał być oburzony skazaniem czarownicy bez udziału duchownego.
Mieszkańcy Czeladzi od ośmiu lat starają się o postawienie pomnika autorstwa Jacka Kicińskiego. Miasto zapłaciło za posąg 93 tysiące złotych - miał stanąć przy ul. 1 Maja, niedaleko kościoła rzymskokatolickiego. Jednak ustawienie pomnika zamordowanej blisko świątyni wywołało kontrowersje. W końcu w pobliżu kościoła stanęły rzeźby aniołów. Teraz ustalono "właściwe" miejsce dla ważącego 400 kilogramów posągu.
Wizja artysty znajduje się gdzieś między gadżetami na Halloween, Harrym Potterem i ludowym wizerunkiem wiejskich zielarek. Krótko mówiąc, na pewno będzie fajnie wyglądać na pocztówkach i pamiątkach, a ludzie do sieci wrzucą mnóstwo zdjęć spod "Pomnika czarownicy", ale czy w najmniejszym stopniu oddaje honor tragedii, do której przed stuleciami doszło w tym mieście?
Warto pamiętać, że To w XXI wieku wciąż można zginąć na stosie za posądzenie o czary. Taki los spotkał Dhegani Mahato z Nepalu. Przygotowali go sąsiedzi kobiety.
źródło: Dziennik Zachodni
