W wielu państwach na świecie nie zostawia się uczniów na drugi rok w tej samej klasie bez względu na ich postępy w nauce. Tak jest m.in. w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, a także w powszechnie chwalonych za system edukacji Szwecji, czy Finlandii. Fińskie władze uważają, że jeśli uczeń ma złe oceny np. tylko z przedmiotów ścisłych, to nie ma co na siłę robić z niego matematyka i należy pozwolić mu rozwijać się w przedmiotach humanistycznych. Teraz pojawił się pomysł, by podobnie było w Polsce.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
- Pozostawianie uczniów na drugi rok w tej samej klasie jest niekonstytucyjne, nieludzkie i okrutne - twierdzi pedagog Zbigniew Młynarski, autor chętnie czytanego przez nauczycieli bloga naprawmy-edukacje.pl oraz prowadzący profil na Facebooku o tej samej nazwie.
Młynarski przed tygodniem skierował apel do minister edukacji z wezwaniem, by skończyć z taką formą karania uczniów. Na odpowiedź na razie czeka. Jest jednak przekonany, że zmiany to tylko kwestia czasu. Może paru lat. Bo uczniowie nie powinni się uczyć dla ocen, ale dla wiedzy.
System panujący w polskiej szkole częściej polega na stosowaniu kija niż marchewki. Młynarski porównuje karanie uczniów przez nauczycieli brakiem promocji do następnej klasy do kary zsyłki stosowanej w Polsce przez rosyjskich carów czy przez Józefa Stalina. Tymczasem badania i polskich, i zagranicznych ekspertów wykazują, że uczniowie, którzy nie zdali do następnej klasy, mają poczucie ogromnej porażki. I nie jest ona motywująca. Wręcz przeciwnie – pogłębia niskie poczucie własnej wartości, czy wiarę we własne możliwości.
To nie ma sensu – dowodzą badania prof. Anny Karpińskiej z Zakładu Dydaktyki Ogólnej na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku. Od wielu lat analizuje ona zjawiska niepowodzeń edukacyjnych. W swoich pracach podkreśla, że powtarzanie klasy nie ma żadnych pozytywnych skutków: ani kształcących, ani wychowawczych. Na przykład - jaki będzie pożytek z tego, że do następnej klasy nie zda dziecko alkoholików. Czy to rozwiąże jego problemy edukacyjne?
Nauczyciele mają jednak obawy, czy likwidacja drugoroczności nie przyniesie więcej złego niż dobrego. W swoich komentarzach pod apelem do ministerstwa edukacji zwracają m.in. na problem wagarowiczów. - A jeżeli uczeń rzadko chodzi do szkoły, ma frekwencję poniżej 50% i z tego powodu niczego się nie nauczył? Jak zrozumie materiał kolejnej klasy? - pyta jedna z nauczycielek.
Autor pomysłu w rozmowie z naTemat odpowiada, że kwestia nieobecności w szkole to już zupełnie inna sprawa. Jego zdaniem problemem notorycznego wagarowania i innych patologii powinna zająć się policja. A poza tym, jak wskazuje praktyka, tego rodzaju uczniowie już teraz nie mają problemów z tzw. promocją.
To patologia. Są jednak przypadki zwykłych uczniów, którym nie udało się opanować materiału. Nauczyciele przekonują, że często lepiej jest pozostawić ucznia na drugi rok.
Polonistka z jednego z warszawskich liceów przyznaje, że mocno przeżywała, gdy po raz pierwszy zdecydowała się postawić uczennicy jedynkę na świadectwie. - Byłam wtedy początkującą nauczycielką, miałam obawy, czy to słuszna decyzja, czy nie zmarnuję życia tej dziewczynie. Ale zrobiłam to. Egzamin kuratoryjny poprawkowy potwierdził moją decyzję. Uczennica musiała powtórzyć pierwszą klasę. Początkowo było jej trudno, bo została w tej samej szkole i miała łatkę drugorocznej, nie bardzo już się trzymała z dotychczasowymi kolegami z klasy, nowi odnosili się do niej z nieufnością. Później jednak wszystko się ułożyło i zdała maturę.
Doświadczona nauczycielka angielskiego z jednej ze stołecznych szkół mówi, że na "drugoroczność" trzeba popatrzeć z trzech perspektyw: szkoły, rodziców, ale przede wszystkim z perspektywy dziecka.
Z perspektywy szkoły często najważniejsze są statystyki. Dyrekcji nie zależy więc na tym, żeby mieć drugorocznych i przepuszczani są wszyscy. A rodzice? Reagują różnie - są tacy, którzy rozumieją, że lepiej aby dziecko nie zdało.
- I dobrze, że nie zdałem - mówi naTemat Rafał, który 20 lat temu nie przeszedł z klasy do klasy w liceum. W podstawówce szło mu jak po maśle. W liceum, zanim się zorientował, że wyniki nie przychodzą same, miał już wśród nauczycieli złą reputację. Efektem były wagary, a potem siedem niedostatecznych na świadectwie.
Dziś Rafał mieszka w Wielkiej Brytanii, gdzie uczniowie zdają z klasy do klasy bez względu na oceny. I ma o tym systemie jak najgorsze zdanie.
- Klasę zawsze się ukończy, szkołę zawsze się ukończy. Nawet jeśli się nie umie czytać, bo słyszałem o takich przypadkach - mówi Rafał. - Dzieciaki są od najmłodszych lat uczone, że nic nie trzeba, że nic się od nich nie wymaga – oprócz frekwencji, bycia grzecznymi i zaznaczenia jakiegokolwiek włożonego wysiłku. Rezultat nie ma znaczenia. Nie ma konsekwencji. Później zderzenie z życiem bywa bolesne.
W Polsce przepisy w sprawie przechodzenia z klasy do klasy i tak dziś są dużo łagodniejsze niż przed laty. Można zdać do następnej klasy mając dwie jedynki. To jest tak zwana warunkowa promocja. Polega ona na tym, że uczeń musi zdać w sierpniu egzamin poprawkowy przynajmniej z jednego z przedmiotów, z którego dostał w czerwcu ocenę niedostateczną.
Ilu uczniów co roku nie zdaje z klasy do klasy? Dokładnych statystyk nie ma. Nie wiadomo też, co MEN sądzi o pomyśle likwidacji "drugoroczności". Ministerstwo na razie nie odpowiedziało ani na apel autora bloga naprawmy-edukacje.pl, ani na pytania naTemat.
Uczeń powtarzający klasę bywa wycofany i osowiały albo staje się agresywny. Zaczyna prezentować się jak osoba nieprzystosowana społecznie. Mniej się uczy. Mniej umie. Badania Profesora Johna Hattiego wskazują, że statystycznie uczeń powtarzający klasę umie po jej powtórzeniu mniej, niż umiał wcześniej.
Zbigniew Młynarski
Znam historię z jednego z gimnazjów. Uczeń trzeciej klasy publicznie groził nauczycielce w ciąży, że ją zgwałci. Nauczycielka poszła w tej sprawie do dyrektorki, prosiła o interwencję. Dyrektorka jednak uznała, że nie warto nic robić, bo przecież jeśli ten uczeń nie zda do następnej klasy, to pozostanie w szkole. A jeśli zda, to szkoła problem wreszcie będzie miała z głowy. I tacy uczniowie często przechodzą z klasy do klasy.
Nauczycielka języka angielskiego
Zawsze jest jakiś powód, że dzieciak nie zalicza podstawy programowej. Często to dom - coś złego się tam dzieje i uczeń protestuje. Tu drugoroczność raczej niewiele zmieni. Może też się zdarzyć, że w nowej klasie środowisko je napiętnuje, a wtedy to klęska, bo nie będzie się chciało uczyć. Wszystko w rękach pedagogów. Jeśli jednak dzieciak jest "niewyuczalny" - nie ma sensu powtarzać klas. Trzeba przepchnąć go jak najszybciej przez szkołę - i niech zmaga się z życiem.
Rafał
Dlaczego wywalenie ze szkoły okazało się szczęśliwe? W nowe miejsce przyszedłem z czystą kartą. Nauczyciele mnie nie znali, nowa klasa dobrze mnie przyjęła. To pierwsze półrocze potraktowałem jako nową szansę. Przestałem wagarować, zacząłem uważać na lekcjach. Z liceum wyszedłem trzymając w garści fantastycznie zdaną maturę ze średnią 6.0