Pod Bristolem kibole wyzywają reprezentację Rosji. Czy musimy na to pozwalać? [Waszym zdaniem]
redakcja naTemat
14 czerwca 2012, 12:23·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 czerwca 2012, 12:23
Polscy kibice od kilku dni wyzywają piłkarzy rosyjskich pod ich hotelem. Całonocne okrzyki spokojnie znosić muszą obecni tam policjanci, bo zasady działania zabraniają im w takiej sytuacji interweniować. Czy Polska jako gospodarz może sobie na takie burdy pozwolić? Czy można przez kilka dni tolerować takie zachowania? Czy może takie eskalacje emocji, nawet w tak skandalicznym wydaniu, są naturalnym przejawem okołosportowego kibicowania?
Reklama.
"Raz sierpem raz młotem, w czerwoną hołotę", "ole to my kibole", "bij ruska" czy "polska biało-czerwoni" to okrzyki, które od kilku dni nieustannie roznoszą się po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, 10 metrów od Pałacu Prezydenckiego. Hasła kierowane są do mieszkających tam rosyjskich piłkarzy. Reprezentacja "kibiców" szczególnie ożywia się, kiedy któryś z naszych wschodnich sąsiadów wyjrzy ukradkiem przez okno. "Patrzcie, rusek wyjrzał… je*** je*** ruskich" rozległo się donośnie zaraz potem. Pijane gardła tolerowane są przez przechodniów, tolerowane są też przez policję. Jeśli grupa liczy kilkadziesiąt osób, funkcjonariusze mają obowiązek jedynie "zabezpieczać teren".
Skandaliczne dla nas tytuły na zagranicznych serwisach, reportaże o kotłujących się kibicach, haniebne i pieskie okrzyki na filmach robiących karierę na YouTube to mało. Wizerunek "twardzieli" trzeba "dumnie" podtrzymać. Dlatego od trzech dni Rosyjscy piłkarze na Krakowskim Przedmieściu słuchają okrzyków "biało-czerwonych".
Reprezentacyjna ulica to nie jest w ostatnich dniach miejsce, na które warto zapraszać turystów, szczególnie w godzinach wieczornych. Ci, jeśli już tam się znajdą, dochodząc do Hotelu Bristol szybko zawracają. Trudno z uśmiechem na twarzy wmieszać się w bandę wykrzykujących wrogie hasła Polaków. Podejrzewam, że niektórzy autentycznie się ich boją. Szczególnie po dumnych deklaracjach "ole, to my kibole".
"Ole, to my kibole" pod Bristolem
Sytuacja jest tym bardziej kuriozalna, bo miejsce zabezpiecza policja. Nie interweniuje jednak, dopóki kończy się wyłącznie na okrzykach. Takie procedury. Funkcjonariusze zachowują spokój nawet wtedy, kiedy rozochoceni kibole bezceremonialnie roznoszą w drobny mak zabezpieczające teren barierki.
To, delikatnie mówiąc, niemiłe wrażenie bezkarności, spotęgował jegomość odchodzący stamtąd. Dosyć ostentacyjnie relacjonował przez telefon niejakiemu "Grubemu" przebieg bójek przed meczem z Rosją. "Wiesz, nic mi się nie stało, ale zaj*****m kilu ch***m. Ale k***a był młyn". Hmm. Taki kraj?
Czy rzeczywiście wolność słowa musi przybierać taki wymiar? Czy demokracja musi być automatycznie przyzwoleniem na głupotę? Czy policja powinna interweniować? A co wy o tym myślicie?