Bezczelna. Stronnicza. Uparta i agresywna. Oriana Fallaci była mistrzynią wywiadów pisanych emocjami. Władców tego świata potrafiła upupić jednym celnym pytaniem. Nie bała się ani Arafata, ani Hajle Sellasje. Dyktafon był jej karabinem. „Wywiad z historią”, zbiór jej wybitnych rozmów, po latach ukazał się w polskim tłumaczeniu. Autorka już nie żyje, podobnie jak większość jej rozmówców, ale dzieło stworzone przez nią w latach 70. ubiegłego wieku wypada dziś niepokojąco świeżo. To bomba podłożona pod „system”.
Dwadzieścia osiem rozmów. Każda poprzedzona wstępem-sylwetką odpytywanego potem bohatera. Przesłuchiwanego, można by rzec, bo Oriana Fallaci w dziennikarskiej akcji przypominała śledczego. Wywiady powstały na zamówienie włoskiego „L’Europeo”, a w książce nie zostały ułożone chronologicznie, lecz według sugestii Fallaci, która myślała o „Wywiadzie z historią” jako o spójnej opowieści na temat mechanizmów władzy.
Dziś politycy są bohaterami wielkiego reality-show. Częściej niż w urzędach, widywani są w studiach telewizyjnych. Udzielają wywiadów kompulsywnie i nałogowo. W latach 70. to raczej milczenie było złotem, a zdobycie kontaktu do czołowego polityka było nie lada wyzwaniem. Fallaci wiła się i używała podstępów, by nakłonić do rozmowy takie postaci sceny politycznej, jak kanclerz RFN Willy Brandt czy premier Izraela Golda Meir.
Henry Kissinger – „umysłowa niańka Nixona“ – długo nie chciał zgodzić się na rozmowę z Fallaci. Z dziennikarką podjął coś w rodzaju gry wstępnej: sam przeprowadził z nią najpierw wywiad, by sprawdzić jej kompetencje. Fallaci
Fallaci zawsze trwała po stronie rewolucjonistów. Tych gnębionych przez system. Idealistów. Mitomanów. I bała się władzy skupionej w rękach kilku, nierzadko przypadkowych, osób.
musiała w jego gabinecie, niczym na dywaniku u szefa, popisywać się intelektem. Kissinger, dyplomata-amant, zapytał ją między innymi o to, co wydarzy się w Wietnamie po przerwaniu ognia (w toczącej się właśnie wojnie). Dziennikarka bez zastanowienia odparła, że „nastąpi wielka krwawa łaźnia”. Bez względu na to, czy wojna potrwa jeszcze rok czy dwa. Po dwudziestu pięciu minutach słownego ping-ponga, poświęconego sytuacji międzynarodowej, polityk uznał, że Oriana zdała egzamin. Sam jednak, w oczach narodu, egzamin oblał. Jego wypowiedź, zapisana skrzętnie przez Fallaci, w której przedstawił się on jako „samotny kowboj” walczący o swój kraj, została źle odebrana przez Amerykanów. Henry, porównywany w karykaturach na łamach prasy do swojego imiennika Fondy, długo musiał ugłaskiwać prezydenta Nixona, który butą swojego współpracownika był szczerze zdziwiony. Fallaci niemal udało się rozbić monolit układu „Nixinger”.
Wstępniaki do wywiadów bywały u Fallaci ważniejsze niż same rozmowy. Entree do wywiadu z Jasirem Arafatem to zabawna karykatura przywódcy OWP. Oriana Fallaci wyśmiała jego powierzchowność, pisząc o nim: „Był niskiego wzrostu, jakieś metr sześćdziesiąt. Dłonie też miał małe, i stopy. Zbyt małe, myślałeś, żeby utrzymać dwie grube nogi i masywny tułów o ogromnych biodrach i wydętym z otyłości brzuchu”. Arafat według Fallaci to zakompleksiony pieniacz, który dodawał sobie animuszu za pomocą ciemnych okularów i flirtował z ochroniarzem. Dziennikarka wzięła Arafata w krzyżowy ogień pytań. To najważniejsze sformułowała jako wniosek: „Wy zupełnie nie chcecie pokoju, którego wszyscy sobie życzą”.
Oriana Fallaci nigdy nie udawała, że hołduje zasadom dziennikarskiego obiektywizmu. Swoje poglądy manifestowała na każdym kroku, była równorzędną bohaterką swoich wywiadów (złośliwi twierdzą, że była ważniejsza nawet od rozmówców). To jasne dla czytelników „Wywiadu z historią”, że premier Izraela Golda Meir wzbudziła jej sympatię, choćby dlatego, że kojarzyła się Fallaci z własną matką. To jasne, że Arafata dumna Oriana szczerze nie znosiła.
W napisanym przez nią wprowadzeniu do książki czytamy: „Niezależnie od tego, czy należy ona do despotycznego władcy czy wybranego prezydenta, generała mordercy czy ukochanego przywódcy, ja sama postrzegam władzę jako zjawisko
Oriana Fallaci nigdy nie udawała, że hołduje zasadom dziennikarskiego obiektywizmu. Swoje poglądy manifestowała na każdym kroku, była równorzędną bohaterką swoich wywiadów.
nieludzkie i ohydne”. I dalej: „Najbardziej jednak tragicznym aspektem kondycji ludzkiej wydaje mi się właśnie potrzeba władzy, która rządzi, czyli potrzeba władzy”. Fallaci zawsze trwała po stronie rewolucjonistów. Tych gnębionych przez system. Idealistów. Mitomanów. I bała się władzy skupionej w rękach kilku, nierzadko przypadkowych, osób. W rozmowie z portugalskim dysydentem, Mario Soaresem, zacytowała Pascala: „Gdyby nos Kleopatry był krótszy, cała historia wyglądałaby inaczej”. Soares odpalił na to: „O tak. Człowiek jest ważny, jest ważny”. Fallaci-humanistka z pewnością podpisałaby się pod tym przesłaniem ręką i nogą.
Oriana Fallaci zadedykowała swoje dzieło matce, Tosce Fallaci, oraz swojemu „towarzyszowi życia”, Alekosowi Panagulisowi. Cytując Fallaci: „Panagulis umarł, zamordowany przez tę samą Władzę, którą książka oskarża, potępia i której nienawidzi”. Aleksandros był bojownikiem Greckiego Ruchu Oporu, założonego w 1967 roku po zamachu stanu przeciw reżimowi wojskowemu Papadopulosa. Panagulis, za targnięcie się na jego życie, został skazany na śmierć. Był torturowany, wyszedł z więzienia dzięki amnestii dopiero w sierpniu 1973 roku. Jako poseł do greckiego parlamentu, z ramienia Unii Centrum, walczył o odsunięcie od władzy „ludzi pułkowników”. Zginął w tajemniczym wypadku samochodowym, a jego pogrzeb w Atenach zamienił się w gigantyczną wolnościową manifestację. Wywiad z Panagulisem, przeprowadzony we wrześniu 1973 roku, Fallaci umieściła na końcu książki, jako okrutną puentę. Wściekłość czuć jednak na kartach całego „Wywiadu z historią”.
Fallaci twierdziła, że najpiękniejszym pomnikiem ku czci ludzkiej godności był napis wymalowany przez ruch oporu w latach 70. między drzewami Peloponezu. „OXI”, co po grecku znaczy „NIE”. To „nie”, którego sługom reżimu nie udało się zamalować wapnem, a które podziwiała wraz z ukochanym mężczyzną, Panagulisem. „Nie” dla terroru, korupcji, zniewolenia.
Kiedy dzisiaj czyta się dzieło Fallaci, warto pamiętać o owym „nie”. Bo przez te lata, dzielące nas od puszczenia do druku pierwszego wydania „Wywiadu z historią”, zmieniły się wykresy światowych konfliktów, hasła na transparentach, dekoracje, nazwiska aktorów aktywnych na międzynarodowej scenie, ale władza nadal jest silna. Dla każdego, zależnie od przekonań, ma inną twarz. Komu dzisiaj Fallaci powiedziałaby „nie”? Strauss-Kahnowi? Unijnym technokratom? Kim Dzong Un’owi? Dyrektorowi jednej z wielkich korporacji, które dzisiaj rządzą światem?
Są tacy, którzy widzieli w Fallaci królową demagogii. Swoim wrogom Oriana Fallaci przed śmiercią zrobiła piękny prezent w postaci antyislamskich, ksenofobicznych wypowiedzi, których ukoronowaniem było dzieło „Wściekłość i duma”. Nie wszystkich przekonywał też wizerunek bojowniczki o prawa biednych i uciśnionych, przybrany przez zamożną Włoszkę, która zaczynała dzień od wypicia espresso w porcelanowej filiżance i skropienia się drogimi perfumami. Nawet jeśli Fallaci była egzaltowaną megalomanką (sama by to potwierdziła), była też wspaniałą dziennikarką. Charyzmatyczną, gotową umierać za swoje teksty.
„Wywiad z historią” powinien trafić do kanonu lektur szkolnych. Posłowie powinni dostawać książkę, ku przestrodze, razem z poselskim mandatem. Dzieło Fallaci może również stać się tłem większej dyskusji: o tym, czy władza jest zawsze zła, ze swej istoty, jak taką władzę kontrolować i kto powinien ją sprawować. By utrzeć nosa Kleopatrze. Piszcie do nas!