No to mamy przechlapane. Najważniejsze osoby w państwie: prezydent Andrzej Duda, premier Beata Szydło, Jarosław Kaczyński oraz jeden ważny biskup podczas mszy, poparli projekt zamknięcia sklepów w niedzielę. W piątek projekt ustawy trafi do Sejmu. Tak więc wszystkie znaki na ziemi i niebiosach wskazują, że już w 2017 roku sklepy, szczególnie te duże, zostaną zamknięte.
– Chcemy wolnych niedziel, zakazu handlu w niedzielę. Dla Boga i rodziny – mówił zgromadzonym szef Solidarności Piotr Duda, podczas obchodów 36. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Twórcy zakazu przekonują, że konsumentów trzeba oduczyć robienia zakupów w niedzielę. A handlowcom grożą grzywną, lub nawet dwoma latami więzienia za łamanie zakazu.
Na szczęście znalazł się prawdziwy mąż opatrznościowy. Już Dwa lata temu przewidział, że dobra zmiana powróci do odrzuconej w marcu 2014 głosami PO, SLD i PSL ustawy o zakazie handlu. Jesienią 2014 roku firma Eurocash oraz koncern Orlen otworzyli pierwszy z sieci sklep spożywczy na stacji paliw pod nazwą Delikatesy Centrum. Początkowo była to franczyza, w którą zaangażowali się indywidualni przedsiębiorcy Obecnie koncern chce już samodzielnie rozwijać ten biznes. Wkrótce może na nich nieźle zarobić, bo nawet mimo zakazu akurat te sklepy pozostaną otwarte.
Gdzie po schab?
Jak czytamy w projekcie ustawy, stacje benzynowe to jeden z wyjątków, gdzie handel będzie możliwy w niedziele. Pod warunkiem, że ekspozycja handlowa nie przekracza 80 metrów kwadratowych w zwykłych stacjach, a 150 m2 na stacjach w Miejscach Obsługi Podróżnych przy trasach szybkiego ruchu. W na Orlenie kupicie jak w zwykłym markecie: schab i mięso kurczaka na kilogramy, kiełbasę na grilla, owoce i włoszczyznę, świeżo wypieczone bułki, a do nich masełko.
Do tej pory część kierowców pomstowała na takie pomysły. Aby zapłacić za tankowanie trzeba było czekać w kolejce z klientami, którzy kupują siatkami artykuły spożywcze. Wkrótce sprawa będzie wyglądać inaczej.
15 sierpnia, czyli w długi weekend i święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny odwiedziłem delikatesy na stacji paliw w Olsztynie. – Przepraszam, bijemy dziś rekord dziennego utargu - skomentowała kolejkę samochodów pracownica. Może być jeszcze lepiej. Projekt Solidarności zamknie wszystkie markety poza małymi sklepikami (do 25 metrów kw. i gdzie za ladą stanie sam właściciel). Dziś takie sklepiki mają często uboższą ofertę od marketów i mniej produktów w ekspozycji.
Nie dla kiełbasy, tak dla Biblii
Twórcy ustawy o zakazie handlu w niedziele namnożyli w niej sporo zaskakujących wyjątków. Dozwolony na przykład ma być handel dewocjonaliami - to, zdaje się, ukłon w stronę środowisk katolickich, które po mszy sporo nabijają na kasę. Ciastkarnie i piekarnie będą mogły być otwarte, lecz do godziny 13.00 Kwiaciarnie też, ale tylko pod warunkiem, że kwiaty to minimum 30 proc. przychodów w biznesie. Apteki będą czynne bez ograniczeń.
Autorzy ustawy zakładają, że nieliczni konsumenci, którzy będą zmuszeni robić zakupy w niedzielę, wspomogą zakupami polski small biznes. To korzyść dla ciemiężonego przez Biedronkę czy Lidla handlowca. Wątpi w to część ekspertów. Andrzej Maria Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji przekonuje, że podobny zakaz na Węgrzech sprowokował, piątkowe i sobotnie promocje w dużych sieciach. W efekcie ruch w małych sklepikach nie był znacząco większy.
– Po roku zakazu handlu węgierski rząd wycofał się z tego pomysłu. Podczas gdy zwykle padało tam około tysiąca małych sklepów rocznie, tak w trakcie obowiązywania zakazu zamknięto ich prawie 5 tys. Do tego zwolniono drugie tyle pracowników z centrów handlowych - mówi Faliński. Dodaje, że pomysłu z zakazem handlu w niedziele nie przeliczono rozsądnie z kalkulatorem. Brak pracy w niedziele oznacza zwolnienia dla nawet 100 tys. osób w branży handlowej.