
– Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób – pisał Lew Tołstoj w "Annie Kareninie". Rodzina Beksińskich do najszczęśliwszych nie należała – nie ze wszystkimi tragicznymi wydarzeniami, które z jakąś dziką zawziętością losu ciągnęły ją w dół. Czy była przeklęta? Na to pytanie spróbuje odpowiedzieć film Jana Matuszyńskiego pt. "Ostatnia rodzina", który wkrótce trafi do naszych kin.
Jest lato 1977 roku. Wchodzimy do mieszkania Beksińskich na ulicy Sonaty 6, numer 314. Jedno z setek mieszkań betonowego blokowiska na warszawskim Służewie. Samo mieszkanie już jest dość oryginalne – okazuje się, że powstało z połączenia dwóch oddzielnych mieszkań.
Stare mądre powiedzonko brzmi: jeśli mężczyzna po czterdziestce budzi się rano i nic go nie boli, to znaczy, że umarł.
Malować śmierć, żeby choć na chwilę o niej zapomnieć.
W filmie w reżyserii Jana Matuszyńskiego rodzina Beksińskich ma być nie tylko ostatnia, ale i w pewnym sensie ostateczna. Jej historia zostaje opowiedziana do samego końca, wszystkie wątki zostają urwane i nikt ich już podjąć nie może. To nie oznacza, że zniknęła bez śladu - mamy obrazy, ogromne i dla wielu zatrważające dzieło życia Zdzisława, wciąż odczuwamy efekty tytanicznej pracy redakcyjnej Tomasza. Gdzieś pomiędzy nimi niknie obraz żony i matki, Zofii Beksińskiej, zdaniem Matuszyńskiego, trochę niesprawiedliwie.
Jestem taki niedopieszczony jeśli chodzi o moją osobę, o filmowanie mojej osoby. Nikt mnie nie chce.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
