Ministerstwo Obrony Narodowej to twardy negocjator. Chcąc systemu obrony powietrznej, jest w stanie zapłacić 30-50 mld złotych, ale w porównaniu z warunkami jakie stawia, takie koszta zdają się niczym. Przynajmniej zdaniem szefa resortu.
Antoni Macierewicz idzie śladem poprzedników, zgłaszając się do dostawców systemu obrony i czeka na informację zwrotną. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaznaczył jak negocjacje PiS różnią się od tych prowadzonych przez PO. Tyle, że podobnie jak dawna koalicja rządząca, rozmawia z firmą Raytheon i amerykańsko-niemiecko-włoskim konsorcjum MEADS.
– Wystosowanie dwóch listów równolegle to dobra i odważna decyzja, niezależnie, kto będzie rządził, kiedy ostatni zestaw przyjdzie do Polski – zauważył przewodniczący komisji Michał Jach z PiS. Obie korporacje proponują różne systemy, jeden sprawdzony, choć nie wolny od wad, drugi jest nowoczesny, ale niezweryfikowany.
Decyzją szefa MON z gry wypadła trzecia korporacja Eurosam, bo jak twierdzi szef MON, inaczej polska strona nie miałaby nic do powiedzenia. Inne zdanie miał Czesław Mroczek, poseł PO. – W tym, co podaliście dziś, weszliście w konfigurację, którą macie na biurku – stwierdził.
Macierewicz chwali się jednak nowym i wreszcie odpowiednim podejściem do negocjacji. Wymaga, by zaangażowanie polskiego przemysłu w realizację kontraktu wyniosło 50 proc., a zwycięska korporacja zobowiązała się do offsetu. A to oznacza, że Polska nie wydałaby ani grosza na wydatki poniesione za granicą.