Berlin to świetne miasto, bo możesz robić, co chcesz o każdej porze dnia i nocy. Chcesz się wyluzować w niedzielę to idziesz do baru. A jeśli masz ochotę na grubą imprezę o 6 rano w poniedziałek, z łatwością trafisz na otwarty klub, pełny tańczących ludzi – powiedział mi jeden z imprezowiczów, którzy tłumnie wylegli na ulicę w piątkową noc. I taka jest właśnie stolica Niemiec – impreza czyha tu na każdym rogu.
Jeśli nie ma miejsca w barze – siadasz na murku. Spokojnie możesz napić się piwa lub wina, bo policja nie ściga obywateli za alkohol pod chmurką. Jest to popularne do tego stopnia, że ekspedienci w sklepach mają na stałym wyposażeniu otwieracze do butelek – na wypadek, jeśli pragnienie pienistego napoju pcha cię do wypicia pierwszych łyków zaraz po zakupie.
A po jego otwarciu, jest mnóstwo miejsca by usiąść – parkany, skwery, murki, nawet chodniki – wszystko to zajęte przez młodych ludzi, którzy śmieją się, rozmawiają i spotykają wszędzie tam, gdzie jest choć odrobinę wolnego miejsca. Niektórzy nawet siadają na pasie zieleni między pasmami jezdni.
Jednak to co uderza w tych grupach to dwie istotne rzeczy. Pierwsza to multikulturowość – ktoś kiedyś powiedział, że w Berlinie nie ma Berlińczyków. I miał sporo racji – spotykaliśmy ludzi z całego świata – Meksyku, Stanów, Kolumbii, Hiszpanii czy innych landów, którzy przyjechali do stolicy na wakacje lub szukać lepszych perspektyw na życie.
Druga to natomiast czystość – chociaż wszyscy siedzą w przestrzeni publicznej, Berlin pozostaje bardzo czystym miastem. Nie zastaniesz tu walających śmieci czy aktów wandalizmu – od czasu do czasu trafi się rozbita butelka, ale to wyjątek, nie reguła. Widać, że państwo ufa ludziom – ci odwdzięczają się kulturą osobistą oraz otwartością, której trudno szukać w innym miejscu. To właśnie najczęściej podkreślano w rozmowach z nami – to miasto jest tak popularne, bo ludzie są otwarci i uprzejmi. Noc w tym mieście to wyjątkowe doświadczenie.