Słyszeliście kiedyś o tym, żeby policjant policjantowi wypisał mandat za przekroczenie prędkości? No, dobra. Może raz na setki przypadków zdarzy się jakiś służbista. Ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę, o której policjanci mówią niechętnie i po cichu. Policjant policjantowi krzywdy nie zrobi.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Ciche spotkanie ze słupem
Czasem o takich przypadkach zrobi się głośno i to wywołuje lawinę komentarzy. Tym razem tak było w Suwałkach. "Gazeta Współczesna" opisała zdarzenie z końca sierpnia. Wysoko postawiony funkcjonariusz suwalskiej komendy policji wjechał w słup swoim prywatnym jeepem. Słup został poważnie uszkodzony. Choć bez wątpienia policjant złamał przepisy i spowodował niemałe zagrożenie dla przechodniów, to sprawa zakończyła się tylko pouczeniem.
I o tym wszystkim byłoby cichutko, gdyby nie fakt, że znalazł się świadek zdarzenia, zrobił zdjęcie i przekazał je dziennikarzom. Opowiedział też, że kierowca jeepa wysiadł z samochodu o kulach, a do wypadku doszło zapewne dlatego, że usiadł za kółkiem mając usztywnioną nogę. Słup, w który wjechał, to filar budynku przychodni lekarskiej.
Coś się przywidziało
Rzeczniczka suwalskiej komendy zapewnia, że świadkowi zdarzenia musiało się coś przywidzieć. – Kierowca nie miał wcześniej żadnym problemów ze zdrowiem, nie posługiwał się kulami – zarzeka się w "Gazecie Współczesnej" aspirant Eliza Sawko. Dodaje, że zniszczony słup ma być wyremontowany z polisy kierowcy. Taryfikator przy takim zdarzeniu przewiduje mandat do 500 złotych. Ale rzeczniczka komendy tłumaczy, że pouczenie w tym przypadku było wystarczające.
Czyżby? Czy byłoby podobnie, gdyby za kierownicą nie siedział policjant? Wątpliwe. Do tego typu zdarzeń dochodzi dość często: samochód kończy podróż na drzewie, czy na słupie, kierowca jest trzeźwy, rannych nie ma. Komendy nieraz wysyłają dziennikarzom komunikaty w sprawie takich kolizji i regułą jest, że pada tam zdanie, iż kierowca został ukazany mandatem. Niekoniecznie tym w maksymalnej wysokości, ale przynajmniej na stówkę.
Zawodowa solidarność
– Dlaczego policjant policjantowi mandatu nie wlepi? Bo kruk krukowi oka nie wykole – mówi w rozmowie z naTemat funkcjonariusz, który w obawie przed konsekwencjami prosi, by nie podawać nawet nazwy miasta, z którego pochodzi. Policja to silna grupa wzajemnego wsparcia. Lepiej się nie narażać. Nie chce też rozmawiać o tym przez telefon, bo kto wie, czy nie jest na podsłuchu Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej, które ma walczyć z patologiami w policji. Bo oficjalnie to jest tak, że prawo jest jedno dla wszystkich, więc także policjanci są karani zgodnie z taryfikatorem. Teoretycznie...
Inny funkcjonariusz anonimowo opowiada mi, że istnieje takie hasło-klucz: "ja z firmy jestem". – Niektórzy tylko machną blachą i jadą dalej. Jeden taki wysoko postawiony, gdy dawałem mu pouczenie, powiedział mi "ty młody nie dyskutuj ze mną, bo ja nie mam na to czasu". Zamknął okno i pojechał dalej. Generalnie policjanci na drodze są prawie nietykalni. Gdyby któryś dał mandat koledze z firmy to historia rozniosłaby się po całym kraju i człowiek nie miałby życia – przyznaje wprost funkcjonariusz.
Policjant przyznaje, że na łaskawsze traktowanie mogą liczyć nie tylko aktualnie pracujący "niebiescy", ale też emeryci oraz inni mundurowi - żołnierze, czy strażacy. Ot, taka solidarność zawodowa.
Najbardziej znany człowiek polskiej drogówki, inspektor Marek Konkolewski, o specjalnym traktowaniu policjantów przez policjantów mówić nie chce. Zapewnia jedynie, że kiedyś mu się zdarzyło dostać mandat. Ale na tym rozmowę kończy.
– Jakiś nadgorliwy zawsze może się znaleźć, ale to rzadkość – mówi anonimowy funkcjonariusz. Choć przyznaje, że i tak kiedyś jeszcze więcej uchodziło na sucho. Policjanci mieli swój sposób na fotoradary. Przed komendami stało po kilkadziesiąt samochodów bez nalepki rejestracyjnej na szybie. To były prywatne auta policjantów, bo wiedzieli, że wystarczy odlepić nalepkę i "przypadkiem" przysłonić tablicę rejestracyjną błotem, czy liściem i żadna fotka z fotoradaru niestraszna. Ale o sprawie zrobiło się głośno, były kontrole na parkingach i proceder ukrócono, więc w sumie patologii jest mniej.
Do standardów skandynawskich jednak wciąż daleko. Latem głośno było o policjancie z Norwegii, który sam sobie wypisał mandat. Ktoś na Facebooku napisał, że w miasteczku Flekkefjord widział policjanta jadącego radiowozem i patrzącego jednocześnie na komórkę. Autor wpisu nie zamieścił zdjęcia, czy danych radiowozu, ale policjant sam się przyznał, że to o niego chodzi i sam też się ukarał mandatem w wysokości 1300 koron (około 600 zł). Norweski funkcjonariusz uznał, że policjant musi świecić przykładem. U nas takiego światła to ze świecą szukać...
Spokojnie, to nie jest aż tak, że policja jest zupełnie bezkarna. Jak ktoś naprawdę przegnie, to kara jest. No, ale to musi być już taka sprawa, którą trudno ukryć - jazda po pijaku, ranni, zabici. Za zwykłe wykroczenie jednak policjant policjantowi mandatu raczej nie wystawi. Jeden pokazuje legitymację, drugi życzy mu szerokiej drogi i tyle.
Anonimowy policjant
Każda sprawa załatwiana jest inaczej. Jeśli to było zatrzymanie na podstawie suszarki, to zupełnie nie ma sprawy. Najwyżej jeśli są świadkowie, to mówię człowiekowi z firmy, żeby postał chwilę, a ja udaję, że coś mu tam piszę. Jeśli jest nagranie z wideorejestratora, no to już spisać to trzeba, ale kończy się na pouczeniu. A jeśli doszło do kolizji, to jakiś mandat jednak raczej być musi, choćby najniższy.