
Czasem o takich przypadkach zrobi się głośno i to wywołuje lawinę komentarzy. Tym razem tak było w Suwałkach. "Gazeta Współczesna" opisała zdarzenie z końca sierpnia. Wysoko postawiony funkcjonariusz suwalskiej komendy policji wjechał w słup swoim prywatnym jeepem. Słup został poważnie uszkodzony. Choć bez wątpienia policjant złamał przepisy i spowodował niemałe zagrożenie dla przechodniów, to sprawa zakończyła się tylko pouczeniem.
Rzeczniczka suwalskiej komendy zapewnia, że świadkowi zdarzenia musiało się coś przywidzieć. – Kierowca nie miał wcześniej żadnym problemów ze zdrowiem, nie posługiwał się kulami – zarzeka się w "Gazecie Współczesnej" aspirant Eliza Sawko. Dodaje, że zniszczony słup ma być wyremontowany z polisy kierowcy. Taryfikator przy takim zdarzeniu przewiduje mandat do 500 złotych. Ale rzeczniczka komendy tłumaczy, że pouczenie w tym przypadku było wystarczające.
– Dlaczego policjant policjantowi mandatu nie wlepi? Bo kruk krukowi oka nie wykole – mówi w rozmowie z naTemat funkcjonariusz, który w obawie przed konsekwencjami prosi, by nie podawać nawet nazwy miasta, z którego pochodzi. Policja to silna grupa wzajemnego wsparcia. Lepiej się nie narażać. Nie chce też rozmawiać o tym przez telefon, bo kto wie, czy nie jest na podsłuchu Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej, które ma walczyć z patologiami w policji. Bo oficjalnie to jest tak, że prawo jest jedno dla wszystkich, więc także policjanci są karani zgodnie z taryfikatorem. Teoretycznie...
Spokojnie, to nie jest aż tak, że policja jest zupełnie bezkarna. Jak ktoś naprawdę przegnie, to kara jest. No, ale to musi być już taka sprawa, którą trudno ukryć - jazda po pijaku, ranni, zabici. Za zwykłe wykroczenie jednak policjant policjantowi mandatu raczej nie wystawi. Jeden pokazuje legitymację, drugi życzy mu szerokiej drogi i tyle.
Każda sprawa załatwiana jest inaczej. Jeśli to było zatrzymanie na podstawie suszarki, to zupełnie nie ma sprawy. Najwyżej jeśli są świadkowie, to mówię człowiekowi z firmy, żeby postał chwilę, a ja udaję, że coś mu tam piszę. Jeśli jest nagranie z wideorejestratora, no to już spisać to trzeba, ale kończy się na pouczeniu. A jeśli doszło do kolizji, to jakiś mandat jednak raczej być musi, choćby najniższy.
– Jakiś nadgorliwy zawsze może się znaleźć, ale to rzadkość – mówi anonimowy funkcjonariusz. Choć przyznaje, że i tak kiedyś jeszcze więcej uchodziło na sucho. Policjanci mieli swój sposób na fotoradary. Przed komendami stało po kilkadziesiąt samochodów bez nalepki rejestracyjnej na szybie. To były prywatne auta policjantów, bo wiedzieli, że wystarczy odlepić nalepkę i "przypadkiem" przysłonić tablicę rejestracyjną błotem, czy liściem i żadna fotka z fotoradaru niestraszna. Ale o sprawie zrobiło się głośno, były kontrole na parkingach i proceder ukrócono, więc w sumie patologii jest mniej.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl