Rozkręcają imprezę, piją drinki i dostają za to 200 zł za wieczór. "Nie robiłyśmy tego tak, aby zniszczyć kolesia"
Rozkręcają imprezę, piją drinki i dostają za to 200 zł za wieczór. "Nie robiłyśmy tego tak, aby zniszczyć kolesia" Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

Większość ludzi nie ma pojęcia, że w klubach pracują dziewczyny takie, jak ona. Klara w czasie studiów dorabiała rozkręcając imprezy. Gdy na parkiecie było pusto, menadżer dzwonił, a ona i jej koleżanki w pół godziny pojawiały się w klubie. Na tym ratowaniu imprezy można było nieźle zarobić, a przy tym całą noc balować i pić za darmo.

REKLAMA
Jak trafiłaś do tej pracy?
Klara: Znalazłam zwykłe ogłoszenie na Gumtree. Byłam studentką i chciałam sobie dorobić. Było tuż przed Bożym Narodzeniem i potrzebowałam pieniędzy na prezenty dla rodziców i brata. Chciałam kupić je za swoje, samodzielnie zarobione pieniądze. Studiowałam dziennie, więc musiała to być praca dorywcza.
Jakiej pracy szukałaś?
Znalazłam hasło "Szukamy rozkręcaczek imprez" [śmiech]. Pamiętam, że spojrzałam na koleżankę i powiedziałam, że to może być coś dla nas. Kliknęłam w ogłoszenie i przeczytałam: "lubisz imprezować? Możesz na tym zarobić". Zadzwoniłam, umówiłyśmy się i poszłyśmy na spotkanie.
To było w Warszawie?
Tak. W klubie przywitał nas miły menadżer. Oprócz nas, przyszło około piętnastu innych dziewczyn. Powiedziano nam, że sprawa jest jasna - będziemy dostawać pieniądze za samo przyjście do klubu i rozkręcanie imprezy. Ważne było to, aby nie wstydzić się tańczyć. Nie było żadnych zasad, w jaki sposób będziemy to robić. Spodobało nam się, bo nie tylko kasa była dobra, ale też open bar.
Przyjęli wszystkie dziewczyny?
Nie, menadżer klubu puścił muzykę i poprosił, abyśmy zaczęły tańczyć tak, jak będziemy to robić na imprezie. Wybrał mniej więcej połowę dziewczyn, z którymi chciał dalej rozmawiać. Zaproponował nam współpracę i powiedział, że będzie do nas dzwonić, jeśli impreza będzie słaba i niezbędne będzie nasze wsparcie. Tego nam było trzeba. Pomyślałam wtedy, że nie dość, że lubimy imprezować, to jeszcze będą nam za to płacić. Po prostu rewelacja.
logo
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Ile dostawałyście za jeden wieczór?
200 zł. Kilka lat temu to było naprawdę sporo.
Długo czekałyście na pierwszy telefon?
Może z tydzień? Na pierwszą imprezę przyszły wszystkie dziewczyny, które wybrał menadżer. W czasach studenckich miałam naprawdę dużo energii, więc miałam siłę imprezować całą noc. Odbierałyśmy telefon nawet leżąc w łóżkach, a po pół godziny byłyśmy już na parkiecie.
Ile razy w miesiącu tam byłaś?
Najczęściej raz, dwa razy w tygodniu. W piątki i w soboty.
To był twój pierwszy rok studiów?
Drugi. Była to bardzo dobra praca i świetna płaca. Rewelacyjne było też to, że miałyśmy drinki za darmo, bo trzeba mieć odwagę, aby wyjść na pusty parkiet. Lubiłyśmy wtedy popić na imprezach.
Goście klubu nigdy nie zorientowali się, kim byłyście?
Nigdy. Żaden facet nigdy nie zapytał o tę sprawę, a my się nie zdradzałyśmy. Może również dlatego, że menadżer tego klubu nie szukał wypindrzonych lasek z agencji modelingu, tylko zwykłych, "swoich" dziewczyn. Pięć super wyszlifowanych lasek na parkiecie mogłoby odstraszać facetów, którzy baliby się do nich podejść.
To działało?
Tak, i to nie tylko na facetów. Dziewczyny też zaglądały i widziały, że ktoś tańczy. Nie wyglądałyśmy jak nachalna akcja promocyjna.
Myślisz, że ludzie wiedzą o takich dziewczynach pracujących w klubie?
Moim zdaniem nie mają o tym pojęcia. Sama się teraz zastanawiam, widząc dziewczyny na parkiecie, czy są w pracy, czy przyszły się bawić. To moim zdaniem nic złego, ale nie da się rozpoznać takiej osoby.
A jak reagowali na was faceci?
Zacznę od tego, że atmosfera w klubie była super. Bardzo często ktoś do mnie podchodził i mówił, że postawi mi drinka. Początkowo odmawiałam, bo przecież miałyśmy alkohol za darmo, ale nie mogłam mówić tego klientom. Nie zależało mi na tym, aby ktoś mi je kupował. Ale pijani goście po prostu "musieli" nam kupować drinki i w pewnym momencie przestałyśmy im odmawiać. Później co chwile sprawdzali, czy pijemy, czy nie. Mówili: nie dopiłaś drinka, musisz szybciej pić!
logo
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
To jak dawałyście radę?
Byłyśmy jednak w pracy, więc nie mogłyśmy wychodzić stamtąd na czworaka. Miałyśmy układ z barmanką, która zabierała nasze drinki jak najszybciej. Zostawiałyśmy je w umówionym miejscu.
Faceci byli natarczywi?
Tak, ale nie odbiegało od normalnej sytuacji dziewczyn w każdym innym klubie. Faceci po prostu tacy są. Bywało tak, że musiałyśmy prosić menadżera aby uspokoił towarzystwo. Ochroniarz też miał nas cały czas na oku. Zazwyczaj jednak było spokojnie.
Dostawałyście pieniądze do ręki?
Oczywiście, że tak. Nic nie podpisywałyśmy.
Było to praca, z której studentka mogła się utrzymać?
No do tego trzeba by bardzo lubić imprezować [śmiech]. Ale rzeczywiście, wtedy 200 zł razy 4-5 w miesiącu dawało fajne dodatkowe pieniądze. Ale nie może to być główne źródło zarobku. Nie wiesz, ile zarobisz, ale nie masz żadnego przymusu. Zawsze możesz powiedzieć, że jesteś zmęczona.
Byłyście dobre?
Raz, we dwie rozkręciłyśmy taką imprezę, że ludzie nie mieścili się w klubie. Menadżer nas pochwalił i dał premię, za "kawał dobrej roboty". Myślę, że połowa ludzi, którzy bawili się tego wieczoru w klubie, była tam dzięki nam.
Łatwo jest sterować pijanymi facetami?
Bardzo łatwo... Mówiąc to, nawet nie chcę im w ten sposób "dołożyć", ale po prostu tak jest. Zawsze było tak, że wystarczyło poprosić, aby facet coś kupił i to dostawałam. Chcieli wyrwać laskę i byli pijani, więc wiadomo jak to jest. Ten hajs płynął dosłownie wszędzie. Nie robiłyśmy tego tak, aby zniszczyć kolesia i żeby zostawił w klubie nie wiadomo ile. Ale na pewno powinni się pilnować bardziej.
logo
Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Czyli to wasza dobra wola, że nie wychodzili w skarpetkach?
Dokładnie, gdybyśmy tylko chciały, dostawałybyśmy kilkadziesiąt drinków w jedną noc. Oni zapominali o pierwszym, kupowali drugi, później kolejny. Nie prosiłyśmy o to. Ci goście byli zwyczajnie natrętni.
To zdecydowanie lżejsza praca, niż choćby sprzedawanie ciuchów przez 10 godzin dziennie w sieciówce. W dodatku za połowę tego wynagrodzenia, które dostawałyście.
Bez wątpienia. Nie jedna dziewczyna pytała mnie, czy mogłabym ją w to wkręcić. Ale wiadomo, jak menadżer zobaczył, że wystarczą do tego dwie osoby, to nie chciał zatrudniać kolejnych. Wcześniej pracowałam jako hostessa oferująca kawę. Do tej pory pamiętam, jacy ludzie byli dla mnie niemili. Byłam dla nich "tylko hostessą". Do dziś słowo "arabica" wywołuje u mnie ciarki na plecach.
Miałaś z tej pracy satysfakcję? Albo wyrzuty sumienia?
Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, bo byłam na imprezie i robiłam dokładnie to samo, co w czasie imprezy poza pracą. Po prostu się bawiłam. Pewnie ludzie będą mnie hejtować po przeczytaniu nagłówka typu "zarabiała tańcząc". Ale prawda jest taka, że to nie był żaden taniec erotyczny. To była zupełnie luźna praca, gdzie nikt nie kazał nam się rozbierać, czy też namawiać tych facetów na stawianie drinków. Było hasło: Lubicie imprezować? To pójdziecie na fajną imprezę i możecie na tym zarobić. Kasa za pracę od razu po niej, nie było żadnych problemów ani wykorzystywania ludzi. Zdarzało mi się spotkać faceta, który świetnie tańczył i mogłam z nim miło spędzić wieczór. Uwielbiam tańczyć i niczego nie żałuję.

Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl