Ile w swojej pracy spotkała trupów? Najpierw chciała liczyć, ale przy liczbie 87 straciła rachubę. Na pewno dużo. W pracy jest uważana za zadymiarę, a przy interwencjach lubi stosować gaz. To policjantka z jednej z komend w mieście średniej wielkości.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Pokazuje, że niczym nie ustępuje mężczyznom i zżyma się na stereotypy, że kobiety zawsze muszą być łagodne. Ona na służbie na pewno nie jest. Podobnie jak większość jej koleżanek, których z roku na rok w policji przybywa, bo tu równouprawnienie dotarło na dobre. W ubiegłym roku panie stanowiły już 40 proc. nowo przyjętych funkcjonariuszy.
W książce "Niebezpieczne kobiety", która trafi do księgarń 26 października, Patryk Vega przedstawia świat policji widziany oczami funkcjonariuszek. Rozmawia z policjantkami, które bez ogródek opowiadają o swojej służbie. Sporo w tych opowieściach agresji i mocnych słów, ale one muszą takie być. One nie mogą się bać, to przestępcy muszą się ich bać.
My rozmawiamy z jedną z bohaterek "Niebezpiecznych kobiet", jej dane zostały zmienione. W książce występuje jako sierżant Katarzyna Myko.
Na policyjny profil na Facebooku co jakiś czas wrzucane są zdjęcia ślicznych, uśmiechniętych policjantek. Co jakiś czas pojawiają się komentarze internautów, że owszem, ładne, ale na pewno niewiele potrafią. Rzeczywiście niewiele?
Absolutnie nieprawda. Jest tak, jak w każdym innym zawodzie: są policjantki, które sobie nie radzą i są policjanci, którzy sobie nie radzą. To nie zależy od płci. Większość policjantek radzi sobie doskonale i sprawdza się tam, gdzie są. W dochodzeniówce, w patrolach, czy w kryminalnych. W mojej komendzie jeden z kolegów powiedział, że kobiety mają u nas większe jaja niż faceci. Bo tak jest, naprawdę. U mnie są same świetne dziewczyny.
I wszystkie odpowiednio przygotowane do tej pracy? Bo 7 miesięcy szkoleń przed służbą, o jakich Pani opowiada w książce, to historie dość hardcorowe...
No tak, choć pewnie zależy na jakiego wykładowcę się trafi. Ja w szkole policyjnej w Słupsku miałam takiego faceta od stosowania siły fizycznej, że było naprawdę ciężko. Po zajęciach jak szłam do stołówki to z trudem podnosiłam kromkę chleba, tak mnie wszystko bolało. Ale mam dla tego człowieka wielki szacun, bo przeszkolił nas dobrze.
Na tyle dobrze, że w razie czego poradzi sobie Pani także z facetem ważącym 100 kg i mierzącym 190 cm?
W walce wręcz pewnie bym sobie nie poradziła, ale problem z takim facetem może mieć policjant-mężczyzna. Poza tym staramy się nigdy nie dopuszczać do bezpośredniego kontaktu. A w razie czego mamy cały wachlarz tak zwanych środków przymusu. Siła nie jest najważniejsza. Często ważniejszy jest spryt...
...i gaz...
O tak, ja jestem znana z tego, że często używam gazu. Nie robi nikomu krzywdy, a jest bardzo dokuczliwy. Kiedy na odprawie zgłaszam Kierownikowi, ze skończył mi się gaz, to zawsze jest salwa śmiechu. To najlepszy środek przymusu, zaraz po paralizatorze.
Ale Pani go nie używa?
Bo nie mam. Tych taserów w ogóle w naszej jednostce jest niewiele. Choć przy interwencji z jakimś bardzo agresywnym, wielkim człowiekiem taser jest niezastąpiony.
Czyli siła fizyczna nie jest niezbędna?
Sprawność jest potrzebna. Siła jest mile widziana. Wielu policjantów uprawia sport. To nie tylko podnosi sprawność, ale też odstresowuje. Musimy ćwiczyć i trenować, to w końcu element naszej pracy. Ja trenuję boks.
Dziś boks, gaz i trudne interwencje, a przecież jest Pani artystką...
(śmiech) No tak. Skończyłam szkołę plastyczną i rzeczywiście jestem artystką. Zanim poszłam do policji przez kilka lat projektowałam wnętrza. Nadal w wolnym czasie rozstawiam sztalugi i maluję.
Czyli w środku jest Pani łagodną kobietą?
Tak, jestem łagodna, ciepła, opiekuńcza. Czasem muszę się zmierzyć ze stereotypem twardej policjantki, ponieważ mężczyźni myślą, że w domu zachowuję się dokładnie tak samo jak w pracy. W pracy jestem twarda, konsekwentna i stanowcza. Nie mogę być łagodna. Dla własnego bezpieczeństwa.
Często musi Pani użyć siły wobec delikwenta?
Niestety, często.
A zdarza się nadużyć?
To zależy od tego, kto patrzy na tę sytuację. Jeśli rzucę pana na ziemię i zacisnę kajdanki, to pan może uznać, że było to nadużycie, bo pana zabolało. Ale z mojego punktu widzenia to wygląda inaczej. Ja muszę to zrobić, aby pana obezwładnić skutecznie i żeby mi nic pan nie zrobił. I powiem więcej: wolę nawet za mocno zacisnąć gościowi te kajdanki, bo moje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Jak się agresor uspokoi, to mogę poluzować. Musi wiedzieć, że jeśli atakuje policjanta, to policjant odpowie i to najczęściej tak, że będzie bolało. I musi liczyć się z tym, że może doznać obrażeń, a nawet zginąć, np. przy probie odebrania broni policjantowi.
Poza tym trzeba pamiętać, że my też jesteśmy tylko ludźmi. Mamy swoje emocje. Zdarza się nam gorszy dzień. I bywa, że nerwy puszczają. Choć to się zdarza rzadko.
A jak już się zdarzy, taki poszkodowany pójdzie do prokuratury i tam jest słowo przeciwko słowu. On mówi jedno, policjant drugie. Komu uwierzy prokurator? Zwykły obywatel ma szanse w takim słownym starciu z policją?
Bez przesady, to nie jest tak, że prokurator ślepo wierzy w to, co powie policjant. Prokurator dostaje na biurko obszerny materiał dowodowy, na podstawie którego podejmuje decyzję, czy policjant dopuścił się faktycznie nadużycia, czy nie.
Teraz o ten materiał dowodowy zwykłym ludziom jest łatwiej. Wszyscy wszystko nagrywają na smartfony...
Takie mamy czasy. Ja nie zwracam już uwagi na to, czy ktoś mnie nagrywa. Miałam z kolegą taką interwencję. Patologia, alkohol i rękoczyny. Agresor był chudy, ale silny i wysoki. Mieliśmy spory problem z założeniem mu kajdanek. Pomieszczenie było maleńkie i było w nim zupełnie ciemno. Nie widzieliśmy, gdzie ten człowiek ma rękę, gdzie nogę. Kiedy w końcu nam się udało, facet stwierdził, że on ze swojego domu nie wyjdzie, więc nie było wyjścia i ... ciągnęliśmy go 50 metrów po ziemi do radiowozu.
Gdyby ktoś to nagrywał, to pewnie wyglądałoby to fatalnie. Ale wszystko odbyło się zgodnie z prawem, nie było innej możliwości, aby go zaprowadzić do samochodu.
Ale jakby film z tej interwencji ukazał się w internecie, to byłyby kłopoty?
To jest tak, że teraz zza ekranu komputera każdy jest odważny. Ukaże się taki film i wszyscy komentują, jaka to zła i nieudolna policja. Ale jak się zdarzy jakaś trudna interwencja i widać, że policja ma kłopot, to brakuje odważnych, żeby jakoś pomóc. Tylko wyciąga się komórę i nagrywa.
Policjant na brak odwagi nie może sobie pozwolić. Policjantka oczywiście również?
To oczywiste. Policjant nie może pokazać po sobie, że się boi. A absolutny policyjny grzech śmiertelny to przestraszyć w trakcie interwencji i uciec, zostawiając partnera.
To się zdarza policjantkom?
Tak, zdarza się policjantkom. Ale zdarza się i policjantom. Niestety sama miałam taką sytuację. Trafił się nam pewien trudny przypadek. Bardzo agresywny mężczyzna, którego udało mi się przewrócić na podłogę i obezwładnić, jednak czułam, że sama długo go nie utrzymam, więc oglądam się, a... kolegi za mną nie ma! Przestraszył się i zniknął! Na szczęście agresor zmęczył się na tyle, że odechciało mu się szarpać, a poza tym wspomogłam się różnymi domowymi sprzętami, typu taboret, żeby go przytrzymać. Kolega nadal pracuje, ale stracił szacunek w oczach innych.
I w ten sposób kolejny raz zaprzeczyła Pani zarzutom, że to nie jest robota dla kobiet.
Pewnie, że nieraz słyszę takie opinie. Jeśli tak mówią faceci, to pewnie tylko dlatego, że chcą podbudować swoje ego. Praca w policji to nie jest zajęcie, w którym wszystko zależy od warunków fizycznych. Na budowie może bym sobie nie poradziła, ale tu nie ma problemu. Przy interwencji liczy się nie tylko siła. Najważniejsze jest myślenie.
Idąc na interwencję zbieramy jak najwięcej informacji, żeby w miarę możliwości móc się przygotować na to, co nas czeka. Nie wolno też poddać się rutynie. To, że w jakimś domu byliśmy już na interwencji 10 razy to nie oznacza, że za 11 razem nic się nie wydarzy. Trzeba też trochę sprytu, dużo można załatwić rozmową. Jak się nie da, no to mamy inne środki.
Środki odurzające też się w pracy zdarzają? W książce są opowieści o alkoholu, imprezach, seksie...
Ale to historie raczej sprzed lat. Bardziej z opowieści kolegów, że jeszcze 10 - 15 lat temu tak wyglądała służba. Dziś zdarzają nam się różne imprezy dla odreagowania stresów, ale po służbie i bez ekscesów. Nie dzieje się tam nic, co by się nie działo i na innych imprezach. Narkotyki? Nie znam policjantów, którzy by je brali. Jeśli komuś zależy na pracy, to nie robi takich głupot.
W książce przyznaje Pani, że Pani zarobki to jakieś 2,7 tys. zł na rękę. I co, warto było rzucać pracę artystki?
No tak, w poprzedniej pracy zarabiałam dużo więcej. Ale nie, nie żałuję. Gdzieś tam w środku zawsze chciałam być policjantką. Tak zdecydowałam i była to dobra decyzja. To mi ukształtowało charakter, stałam się silniejsza.
Na co dzień widzę ludzkie dramaty większe bądź mniejsze i to też nauczyło mnie radzić sobie ze stresem i nie przejmować się głupotami, ale dostrzegać to, co jest w życiu ważne.