"Film "Wołyń" to historia bez bohaterów, po której wychodzi się z kina z poczuciem krzywdy dokonanej na polskim narodzie i przemożną chęcią skopania jakiegoś Ukraińca". Leszek Talko wyjaśnia, dlaczego jego zdaniem "Wołyń" jest złym filmem. W bezlitosnych słowach punktuje polskich filmowców tworzących słabe filmy historyczne.
No nie wszystkim. Prawdę mówiąc niechętnie rozmawiam o podobaniu i nie podobaniu, bo to rzecz bardzo względna. Podoba mi się tornado i wybuch wulkanu, ale to nie znaczy, że podobają mi się skutki tego wybuchu.
Twój wpis na Facebook jest bardzo emocjonalny. Nie pozostawiasz na filmowcach suchej nitki, krytykujesz "Wołyń" jako zły film.
Nie sam film. Chodzi o metodę, sposób, w jaki tworzy się w Polsce filmy historyczne. Przy czym nie ograniczyłbym się do ostatniego filmu.
A co konkretnie ci się nie podoba?
Irytuje mnie przyjęta metoda zapełniania białych plam w naszej historii. Jakaż to piękna wymówka: skoro do tej pory nie powstał żaden film o czymś tam, to nakręćmy i będzie hit o którym wszyscy będą mówili. No to może, skoro nie powstał żaden film o wbijaniu na pal, to zróbmy film o tym, jak oszalali z gniewu Polacy wbijają Ukraińców, albo krwiożerczy Ukraińcy wbijają Polaków. No i mamy zapełnioną kolejną białą plamę, są emocje, film się sprzedaje.
To źle?
Taki sposób pokazywania historii właściwie wszedł już w krew polskim filmowcom. Prawie wszystkie filmy historyczne są tak robione. Niedawno wszedł na ekrany "Smoleńsk”, teraz "Wołyń”. Pierwszy jest słaby, ten drugi bardzo dobry warsztatowo. Ale co do zasady, to obydwa są zrobione tak samo: są jacyś źli, którzy skrzywdzili dobrych.W jednym są źli ruscy którzy skrzywdzili Polaków, w drugim źli Ukraińcy, którzy też nas skrzywdzili. A wcześniej w "Mieście 44” Niemcy mordowali Polaków, a z kolei w "Pokłosiu” mamy Polaków, którzy skrzywdzili Żydów.
A to nie jest świetny punkt wyjścia? Na Facebooku piszesz, że polscy filmowcy powinni robić takie filmy jak "Furia” czy "Czas Apokalipsy”. Tymczasem w "Furii" mamy Brada Pitta i złych Niemców, którzy bardzo chcą go zabić.
Zauważ, że jednak jest różnica. Nie robimy filmów o odwadze, nadziei, czy bezsensie wojny, ale o okrucieństwie i o tym, że jeden naród krzywdzi drugi. To jakaś paranoja, zwłaszcza w dzisiejszej Europie. Jesteśmy otoczeni przez wrogów, którzy wciąż chcieli nas zabić. Przynajmniej według filmowców. Na całym świecie film zaczyna się od ludzkiej historii. Znalezienia wstrząsającej, niezwyklej historii jakiegoś człowieka. Na przykład Władysława Szpilmana. To jest człowiek, który żył w ciekawych, strasznych czasach. Myślisz sobie: "rany, jaka fajna i straszna historia, robię film o tym facecie”. Pewnie, przy okazji robisz film o wojnie, bo musi być być jakieś tło dla historii pianisty, ale przede wszystkim będzie to film o super człowieku.
Ale Szpilman nie mieszkał na Wołyniu...
Robisz film "Furia”, albo "Szeregowca Ryana”. Myślisz sobie: "niezwykła historia. Rany, babce tylu synów zabili, to się nadaje na film”. No i przy okazji robisz film o wojnie, bo właśnie na wojnie ginęli bracia tytułowego szeregowca Ryana.
W "Wołyniu” też są bohaterowie, jest ich historia.
Ja wiem, że w tych polskich filmach są bohaterowie. Ale pierwsza myśl reżysera jest taka, że robimy film o tym, jak Ruscy czy Ukraińcy zabijali Polaków. No to szukamy jakichś ludzi którzy zilustrują tezę. Polański nie wymyślił sobie, że zrobi film o tym, jak Niemcy mordowali Żydów. Zrobił film o jednym człowieku. Pamiętaj, że przez wiele minut widzimy tylko Adriana Brody na ekranie, a mimo to wiemy, że dookoła trwa okupacja, wybucha Powstanie, giną ludzie.
Twoim zdaniem trzeba opowiadać historię ludzkości poprzez losy pojedynczego człowieka?
A widziałeś dobry film nie o człowieku? Spielberg, gdy kręcił "Listę Schindlera” też nie założył sobie, że zrobi film o dobrych Niemcach, którzy ratują Żydów. Zrobił film o jednym konkretnym facecie, który uratował ileś istnień. A w tle mamy straszną historię Holokaustu. Jak oglądasz film o ucieczce z łagru, przez Syberię aż do Indii to masz świetną historię. Punktem wyjścia nie było to, że straszni Rosjanie wsadzali do łagrów, choć to prawda. To jest świetny film o facetach, którzy nawiali z takiego obozu.
Z każdego takiego filmu bija nadzieja. Pokazują okrucieństwo wojny, ludzie się zabijają, w tle jest ta prawda historyczna, Rosjanie czy Niemcy, czy ktokolwiek inny zabija, ale jest to przede wszystkim historia tych, którym udało się przeżyć. Oczywiście nie zawsze to się udaje, w „Furii” przecież nie wszyscy przeżyli, ale jest nadzieja. I z kina wychodzisz z poczuciem tej nadziei. Myślisz że wojna jest straszna, cieszysz się, że przynajmniej jeden czołgista ocalał. To sztuka zrobić taki film, żadna sztuka zabić w okrutny sposób wszystkich. Bo do tego musisz mieć tylko sprawnych gości od charakteryzacji i efektów specjalnych. Polscy filmowcy robią filmy dla siebie, dla ciebie, dla krytyków. A ja spotykam przed kinem grupę kilkunastu facetów ogolonych na łyso, którzy wyszli z Wołynia, którzy mówią, że zarąbią kacapów za to, co nam zrobili. Bardzo przyjemnie jest powiedzieć, że artysta nie odpowiada za to, jak ludzie odbiorą film, no to mówię: tak właśnie odbiorą. Zastanowią się gdzie dorwać Ukraińca.
Miałeś takie odczucia po wyjściu z kina? Stąd potem ten emocjonalny wpis na Facebooku?
Wpis jest emocjonalny, bo znów się szermuje argumentami, że oto zamalowaliśmy kolejne białe karty naszej historii. Jesteśmy teraz tacy mądrzy i fajni. A co z tego odczytają ludzie, to już nie jest ważne. To dzieło sztuki i każdy je odbierze na swój sposób.
A przecież wiemy, że wiele osób odczyta to dosłownie. Wyjdzie z kina i pomyśli: "o rany, jacy ci Ukraińcy są okropni, trzeba im odpłacić pięknym za nadobne". A potem słyszy się, że pobito profesora Uniwersytetu, bo gadał z kimś w tramwaju po niemiecku. Zaraz możemy usłyszeć, że pobili kogoś, bo gadał po rosyjsku albo ukraińsku, bo to dość podobne języki. Zamykamy się w twierdzy. Za murami zewsząd wrogowie, którzy chcieli nas zabić. Może dalej chcą?
To w końcu film o trudnej historii. Wojna to wojna, krew, pot i łzy, ale przede wszystkim śmierć.
Chodzi o to, że takie filmy jak "Wołyń” tworzą klimat. Klimat nienawiści. Prawda pokazana dosłownie zawsze jest straszna i do niczego nie prowadzi prócz chęci zemsty. Tworzy podziały zamiast łączyć. Zwłaszcza, że na ekranie nie widzimy skąd to okrucieństwo. Widzimy tylko skutek. Zobacz, że tych filmów jest kilka, ale wszyscy mówią tylko o nich. Niektórzy bagatelizują ONR, mówią, że jest ich bardzo mało. Ale przecież może być tak, że do tych stu przyłączy się dziesięciu, do tych stu dziesięciu przyłączy się następnych stu, a potem tysiąc, i tylko patrzeć, jak będą maszerować dziesiątki tysięcy. I kogoś złomoczą...
Nie wiem, czy to nie nazbyt karkołomne porównanie.
Oczywiście nie chcę porównywać polskich reżyserów do bojówek ONR, chodzi mi tylko o to, że oni uprawiają tę sztukę. I że ktoś taką sztukę może wciąć zbyt dosłownie. Zobaczy jeden z drugim, jak koszą naszych i pomyślą, że trzeba wziąć własną kosę i zacząć ciąć obcych. Artyści ponoszą odpowiedzialność za to, jakie filmy kręcą, nie będzie tłumaczenia "ja nie chciałem”. Jeśli powstanie film o tym, że Wietnamczycy biją naszych, to musimy liczyć się z tym, że nasi w odwecie pobiją Wietnamczyków. Po obejrzeniu "Wołynia” dostaniemy w prezencie pobitych Ukraińców. A co gorsza, także tysiące Polaków nienawidzących kolejnego wroga. Jakby mało ich już było..
Czyli co, trzeba unikać tematów historycznych, bo istnieje ryzyko, że się kogoś obrazi?
Absolutnie nie. O rzezi na Wołyniu pisze się przecież książki. To historia na świetny, wstrząsający film dokumentalny. Na fabułę też, ale poszukajcie tego wołyńskiego Szpilmana. Nie słyszałem, żeby po obejrzeniu "Pianisty” ktoś wyszedł z kina i chciał iść prać po pyskach Niemców. A po „Wołyniu”? Widzę wpisy na forach, że Ukraińcy to bydło i mordercy i właściwie to dobrze, że Ruscy ich tak walą w tym Donbasie, i że my też powinniśmy im dokopać.
Widocznie Smarzowski nie znalazł nikogo takiego jak Szpilman.
Irytuje mnie taki punkt wyjścia: "robimy film o tym, jak mordują naszych”. Jak nie ma takiego Szpilmana, to znaczy że nie mamy dobrego tematu na film. I nie robimy filmu. tak też się zdarza. Byłem reporterem i wiem, że czasem nie da się napisać reportażu, bo nie ma dobrego materiału, dobrego bohatera. Niech to nawet będzie postać fikcyjna, ale niech to będzie dobry scenariusz. Pamiętasz "Ojca chrzestnego”. Postać fikcyjna, ale scenariusz był tak dobry, reżyser pokazał mordercę w taki sposób, że prawdziwi mafiozi zaczęli się wzorować na Marlonie Brando. To jest dobry film, bo jest w nim pokazany człowiek, wojny gangów są tylko tłem, a nie istotą filmu. To świetny film, również dlatego, że lubimy tego Ojca Chrzestnego, mimo że jest mordercą. Wiesz dlaczego takie filmy jak „Wołyń” nie mogą być dobre? Bo przecież trudno reżyserowi sprawić, by widz polubił kogoś, kto zarzyna i pali Polaków, kobiety i dzieci.
Mówisz, że ta choroba toczy polskie kino od dawna, ale rozmawiamy tylko o "Wołyniu". Masz jeszcze jakieś inne przykłady na poparcie tezy, że kręcimy filmy historyczne bez bohaterów?
Na przykład "Katyń”. Mimo całego geniuszu Wajdy, ten film nie podobał mi się. "Popiół i diament” był wybitny, bo to była historia Maćka granego przez Zbyszka Cybulskiego. A w "Katyniu" mamy tych złych Ruskich, którzy mordowali polskich oficerów.
Po którym niektórzy z widzów pamiętają, że Jan Englert grał polskiego generała?
A ilu pamiętasz filmowych Ruskich, Niemców czy Ukraińców ,których jesteś w stanie polubić, a przynajmniej zrozumieć? Przypomina mi to bardziej filmy dokumentalny, lub wstawki filmowe Bogusława Wołoszańskiego. Opowiadają jak spalono w kościele stu Polaków – to fakt. Ale od fabuły oczekuję czegoś więcej. Wiem, dlaczego Ojciec Chrzestny wybrał taką drogę, a nie inną i czemu zabijał. Wiem dlaczego szukano szeregowca Ryana i wiem, czemu Brad Pitt stanął jednym czołgiem do walki. Nie mam zaś pojęcia, dlaczego ci wszyscy Niemcy, Ruscy i Ukraińcy nas mordowali. Mogę więc tylko zacząć ich nienawidzić. Lub, jak napisałem na Facebooku polskim filmowcom, powiedzieć "walcie się z takimi filmami".