logo
kadr z filmu „Pociąg do Darjeeling”

ghy

REKLAMA
„We are the best” reż. Lukas Moodysson, 2013
/ kadr z filmu „We are the best”
Jesteś świeżo po rozstaniu, na widok całujących się na ulicy par masz ochotę wrzeszczeć i nadkładasz drogi do pracy, żeby ominąć salon sukien ślubnych przed którego witryną wcześniej przystawałaś. Chętnie obejrzałabyś jakiś film, żeby oderwać się od czarnych myśli, ale wybór tytułu to pole minowe. Jak nie wątki miłosne, to bolesne dramaty. Ta lista powstała właśnie dla ciebie. Osiem filmów pokazujących różne strony życia i relacje dalekie od romantycznych. Nie samą miłością człowiek żyje.

Sztokholm, lata 80. Klara dorasta w wielodzietnej i niezbyt majętnej rodzinie. Wychowaniem 12-letniej Bubu zajmuje się matka, której głównym zajęciem jest romansowanie. Dziewczyny są nie tylko najlepszymi przyjaciółkami, ale i punkówami. Pewnego dnia nastolatki postanawiają założyć kapelę. Jako że żadna z nich nie potrafi na niczym grać, namawiają wyobcowaną, ale uzdolnioną muzycznie Hedwig na dołączenie do zespołu.

Moodysson z maestrią portretuje moment zawieszenia bohaterek między światem dzieci, a dorosłych. I jest w tym wszystkim bardzo zabawny, ale przede wszystkim prawdziwy. Nie bez zasługi nastoletnich aktorek. Będziecie płakać ze śmiechu, a może i ze wzruszenia. Szczęśliwie nie w związku z relacjami damsko-męskimi, a raczej wspominając siebie i swoje, z perspektywy czasu kuriozalne, problemy. Girl power!
„Siedem razy kobieta” reż. Vittorio de Sica, 1967
/ kadr z filmu „Siedem razy kobieta”
Lekki, przyjemny film, w sam raz do zerkania jednym okiem. W pracy nad tą przewrotną komedią spotkały się dwie legendy kina - zdobywczyni Oscara Shirley McLaine i Vittorio De Sica, reżyser bez którego nie byłoby neorealizmu. W odrębnych fabularnie fragmentach McLaine wciela się w siedem różnych kobiet (i jest w tym tak dobra, że zdajemy sobie sprawę że to ta sama aktorka w okolicach połowy filmu).

Punktem stycznym wszystkich miniatur jest zachwyt nad przewrotną, kobiecą naturą. Mamy więc ponętną wdowę na kuriozalnym pogrzebie, młodą dziewczynę usiłującą za pomocą sztuczek zmienić lubego czy zahukaną mężatkę, której tajemniczy adorator okazuje się być detektywem wysłanym przez małżonka. Piękne kostiumy, optymistyczny, ale nie inwazyjny wydźwięk. Relaksujący seans dla zmęczonych rozmyślaniem głów.
„Zaginiona dziewczyna” reż. David Fincher, 2014
/ kadr z filmu „Zaginiona dziewczyna”
Finchera nikomu przedstawiać nie trzeba. Twórca docenionych przez krytyków kasowych hitów takich jak „Podziemny krąg”, „Dziewczyna z tatuażem” czy „Social network” jest mistrzem kina rozrywkowego wysokich lotów. „Zaginiona dziewczyna” jest najnowszym z jego filmów, które trafiły do dystrybucji kinowej i pozornie najprostszą z opowiedzianych dotychczas historii.

Oto mamy Nicka i Amy, złotego chłopca i perfekcyjną dziewczynę, którzy z intelektualnych salonów Nowego Jorku przenieśli się do domu na przedmieściach w rolniczym Missouri. Dokładnie w piątą rocznicę ślubu, uwielbiana przez sąsiadów Amy niespodziewanie znika. Podejrzenia padają na Nicka. Tym bardziej, że okazuje się, że w małżeństwie nie układało im się tak dobrze, jak można by było przypuszczać. Fincher oprócz trzymającego w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty filmu z wątkiem kryminalną w tle rozwala na kawałki mit o „idealnych parach”. Wisienką na torcie jest zjawiskowa Rosamund Pike wcielająca się w rolę tyle inteligentnej, co przebiegłej i zimnej Amy.
„Głosy” reż. Marjane Satrapi, 2014
/ kadr z filmu „Głosy” reż. Marjane Satrapi
Poczciwy Jerry pracuje w fabryce muszli klozetowych w prowincjonalnym miasteczku gdzieś w Stanach. 30-latek cierpi na schizofrenię, nie zażywa jednak tabletek przepisanych przez psychiatrę. Trudno mu się zresztą dziwić, kiedy je bierze, dociera do niego, że jest niezbyt lotnym, za to bardzo samotnym facetem mieszkającym w obskurnej norze. Gdy nie przestrzega zaleceń lekarza mieszkanie zdaje się być przytulnym gniazdkiem, a jego pies i kot świetnymi…rozmówcami. Czarna komedia reżyserki „Persepolis” będzie gratką dla miłośników groteski i stylizowanego kiczu.

Mimo wszystkich szalonych elementów, jak przemawiający okrągłymi zdaniami kot cynik i kolejne, marnie kończące randki Jerry’ego, fabuła została poprowadzona wartko, a film nie ma w sobie nic z filmowego eksperymentu. Komedia, która mimo pewnej ilości głupawych dowcipów nie urąga intelektowi widza.
„Magic Mike XXL” reż. Gregory Jacobs, 2015
/ kadr z filmu „Magic Mike XXL”

Faceci uprzedmiotowieni w filmie to rzadki widok, można więc udać się w tę egzotyczną przygodę choćby po to, żeby zadośćuczynić kulturoznawczym ciągotom. Przygoda może mieć też walor erotyczny (wnoszę po piskach kobiet zgromadzonych na seansie) lub sadystyczny (jeśli brzuch twojego byłego przypominał dętkę z której uszło powietrze). Do wyboru, do koloru.

Historia tyle banalna, co, nie oszukujmy się, drugorzędna. Oto grupa striptizerów przed ostatecznym odejściem z zawodu, postanawia jechać w pożegnalny tour po Stanach. Panowie nie są jednak po prostu tancerzami erotycznymi, są terapeutami i dostarczycielami rozrywki dla setek kobiet. Choć Jacobs ewidentnie nie sprostał przejęciu schedy po Soderberghu, który wyreżyserował pierwszą część filmu, nie jest to złe kino rozrywkowe. Idealny film na babski wieczór - trochę, żeby się pośmiać, trochę, żeby popatrzeć na świetnie tańczących facetów i familiarną buźkę Channinga Tatuma, kojarzoną jeszcze ze „Step up”.
„Alice” reż. Woody Allen, 1990
/ kadr z filmu „Alice” reż. Woody Allen
Alice (Mia Farrow) należy do nowojorskiej socjety. Mieszka z mężem i dwójką dzieci na Manhattanie, a całe dnie schodzą jej na zakupach i dbaniu o urodę. Mąż, choć troskliwy, uważa Alice za głupszą od siebie i nie ma problemu z przyznaniem, że poślubił ją ze względu na jej niegdysiejszą urodę. Ponieważ kobietę męczą nerwobóle z którymi nie mogą poradzić sobie lekarze, za namową przyjaciółki decyduje się na wizytę u chińskiego medyka stosującego alternatywne metody. I tu zaczyna się prawdziwa magia.

Alice, jak jej imienniczka z książki Lewisa Carolla, bierze różne mikstury, których działanie wymyka się racjonalnemu umysłowi. Tabletkę, która sprawia, że staje się niewidzialna i może podglądać znajomych, afrodyzjak, który pozwala jej wyzbyć się ograniczeń wynikających z katolickiego wychowania czy proszek, po którego spaleniu przychodzi do niej duch jej pierwszej i jedynej prawdziwej miłości, żeby doradzić w kwestii mężczyzn. Nie jest to Woody Allen w wydaniu intelektualnym, a urocza opowieść o kobiecej psychice z łagodną satyrą na bogate małżeństwo w średnim wieku z tak zwanego środowiska. Mimo nieco bajkowej formy, to film skłaniający do myślenia. Między innymi, że koniec związku nie jest końcem świata.
„Pociąg do Darjeeling” reż. Wes Anderson, 2007
/ kadr z filmu „Pociąg do Darjeeling”
Wyobraź sobie, że dawno niewidziani i słabo znani członkowie rodziny zapraszają cię na wyprawę na drugi koniec świata, żeby odbudować więzi. Nie masz szczególnej ochoty, ale jednak się godzisz. O tym właśnie jest film Andersona. Trzej bracia, którzy nie widzieli się od pogrzebu ojca postanawiają odwiedzić mieszkającą w Indiach matkę, z którą nie mają najlepszych relacji. To wszystko w słodko-gorzkiej polewie i z humorem i estetyką charakterystyczną dla reżysera „Grand Budapest Hotel”. Oraz z Adrienem Brody w roli średniego brata. Oprócz związków, jest jeszcze dana na zawsze rodzina, nawet jeśli czasem o niej zapominamy.
„Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną” reż. Tobe Hooper, 1974
/ kadr z filmu
Grupa przyjaciół przyjeżdża do domu rodzinnego głównego bohatera. Potem zaczynają kolejno znikać (a po okolicy grasuje akurat wariat z piłą mechaniczną). Z cyklu „ciepło wspominając związek”. Jeśli będziecie chcieli jeszcze powspominać, wystarczy sięgnąć po kolejną część, albo remake z 2003 z Jessicą Biel i kolejne części tegoż. Gwarantowane: odgłos piły mechanicznej i dużo czerwonej farby.