Jako radny PiS w Łapach toczył walkę o poprawę dróg. "Fachowiec", choć okazuje się, że od kilku lat przebywał na bezrobociu, otrzymując jedynie skromną dietę lokalnego działacza sejmiku. I nagle bum. W sam raz nadaje się na szefa rządowej agencji budowy autostrad z pensją 18 tys. złotych. W miesiąc będzie zarabiał tyle, ile na prowincji przez rok.
To już niemal pewne, że szefem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, jednego z najważniejszych urzędów, bo dysponującym miliardami złotych na inwestycje drogowe, zostanie Krzysztof Kondraciuk z Łap. Jest jednym z trzech kandydatów, którzy przeszli rozmowy kwalifikacyjne przed komisją ministerstwa budownictwa i infrastruktury.
Ten kandydat niezwykle szybko awansuje za czasów dobrej zmiany. Zaledwie w lutym został ściągnięty do Warszawy na dyrektora oddziału GDDKiA. W oficjalnym życiorysie Kondraciuka czytamy , że "z drogownictwem związany jest od 1983 roku".
Jak mocno? Lokalny "Kurier Poranny" z Białegostoku pisał, że Kondraciuk jako radny Łap walczył o remont ulicy, przy której mieszkał. Następnie będąc radnym sejmiku województwa podlaskiego interpelował w sprawie remontu innej szosy, po której jeździł. "Czy jest przewidziany jakiś większy remont odcinka drogi Łapy – Markowszczyzna w samej miejscowości przy wiadukcie i dojazdu do tego wiaduktu? Nawierzchnia jest tak zdeformowana, że jazda z prędkością powyżej 30 km, a nawet i przy tej prędkości powoduje, że można uszkodzić zawieszenie" - pytał radny.
Kondraciuk był także dyrektorem Podlaskiego Zarządu Dróg Wojewódzkich w Białymstoku, a następnie dyrektorem Mazowieckiego Zarządu Dróg Wojewódzkich. Jednak po 2010 roku pojawia się luka w życiorysie. Do czasu zwycięskich wyborów był bezrobotny. I jak wynika z opublikowanych oświadczeń majątkowych, utrzymywał się ze tylko skromnej diety radnego sejmiku samorządowego - od 14 tys. do 21 tys. złotych rocznie.
Tymczasem w konkursie przepadli z kretesem kandydaci (w sumie było ich dziewięciu) albo bardziej doświadczeni, albo tacy, którzy nie idą do urzędu dla pieniędzy: to m.in były prezes zagranicznej firmy budującej drogi, a także przedsiębiorca branży budowlanej. W komentarzach pojawia się dużo złych emocji.
– To typowa pomoc koleżeńska. Wprawdzie przeprowadzono konkurs, ale odpadli kandydaci z biznesu drogowego. Nowy dyrektor musi ruszyć z kopyta, dopilnować wydawania 60 mld złotych na realizowanych już kontraktach i rozpocząć inwestycje na kolejne 60 miliardów zapowiedziane przez poprzedników. To nie ta postać - mówi inny uczestnik konkursu.
Prosiliśmy Krzysztofa Kondraciuka o komentarz, jednak okazało się, że ze względu na napięty harmonogram spotkań nie znajdzie czasu.
Fachowcy dobrej zmiany
Ekipa Ministerstwa Budownictwa i Infrastruktury to chyba najbardziej barwny barak w obozie dobrej zmiany. "Apeluję do Pana, aby nie robił z resortu infrastruktury pośmiewiska i niezwłocznie podał się do dymisji. To już moja ostatnia rada" - to SMS skierowany do ministra Andrzeja Adamczyka od doradcy do spraw PR Leszka Kraskowskiego (opublikował go również na Facebooku). Wokół ministra zrobiło się głośno dwa miesiące temu. Miało to związek z publikacją "Faktu" o tym, że minister dopiero niedawno został magistrem. Choć wcześniej przekonywano, że ma pełne wykształcenie wyższe o profilu ekonomicznym. Minister w ekspresowym tempie dokończył edukację, jednocześnie uczelnia, w której zrobił magistra, utajniła jego pracę naukową.
Za to specjalistą od inwestycji drogowych jest Jerzy Szmit (PiS) - znany pirat drogowy. Wiceminister aż dwukrotnie, w 2009 oraz w 2015 roku, tracił prawo jazdy za przekroczenie liczby punktów karnych. – Mam wiele obowiązków, dużo jeżdżę samochodem i dlatego jestem często karany - usprawiedliwiał się dziennikarzom. Co ciekawe, niedawno powrócił na "miejsce wykroczenia", trasę E7 pod Nidzicą, aby w świetle reflektorów i towarzystwie kamer podpisać zlecenie prac budowlanych i projektowych wybudowania w tym miejscu szybkiej drogi ekspresowej.