Kiedy gruchnęła wiadomość o zaskakującej decyzji Sławomira Nowaka, by nie tylko kontynuować na Ukrainie karierę, ale i przyjąć tamtejsze obywatelstwo, większość pukała się w głowę. W komentarzach do decyzji byłego ministra nie brakowało jednak i głosów, że może emigracja na Ukrainę to wcale nie taki głupi pomysł, gdy komuś nie podoba się w dzisiejszej Polsce. Sprawdzamy, ile w tym prawdy.
Być jak Sławko Nowaczenko...
Były minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, a wcześniej szef gabinetu politycznego premiera Donalda Tuska swoją przeprowadzką na Ukrainę wywołał niemałe zaskoczenie. Najpierw przyjął od szefa ukraińskiego rządu posadę szefa odpowiadającej za infrastrukturę drogową agencji Ukrawtodor, po czym zdecydował się przyjąć także ukraińskie obywatelstwo.
W przypadku Sławomira Nowaka można przypuszczać, że ta cała emigracja będzie głównie na papierze. Rola szafa Ukrawtodoru nie powinna zmusić go do zbyt długiej rozłąki z rodzinnym Gdańskiem i przeniesienia domu do Kijowa. Wystarczy pewnie apartament w centrum ukraińskiej stolicy i sprawnie opanowana droga na lotnisko. Ze względu na liczną mniejszość ukraińską na Pomorzu, Gdańsk i Kijów łączy przecież bezpośrednie połączenie. Z przesiadką w Warszawie lub Monachium podróż też nie trwa długo.
Ukraińskie obywatelstwo Nowaka to też nic więcej niż polityczne zagranie. Mające służyć uciszeniu opozycji, która sama chętnie oddałaby kraj Rosjanom, ale zaangażowanie w odbudowę kraju ludzi z Zachodu nazywa zdradą. Zresztą wiele wskazuje na to, iż Sławomir Nowak nie zamierza być Ukraińcem po wsze czasy, a raczej chce wykorzystać do maksimum okres, w którym można posiadać podwójne obywatelstwo. Na te dwa lata może być właśnie zaplanowana jego misja w Ukrawtodorze.
Jednak decyzja popularnego niegdyś polityka wywołała skrajne reakcje. Jedni zachodzą w głowę, jak Polakowi może przyjść do głowy, by emigrować na Wschód, gdy miliony jego rodaków szansę dla siebie widzą tylko na Zachodzie. Nie brakuje jednak i tych, którzy chyba sami zaczęli zastanawiać się, czy to nie dobry pomysł na ucieczkę od Polski w obecnym kształcie.
Czy jednak branie na poważnie emigracji na Ukrainę to nie czyste szaleństwo? Wszystko zależy do tego, dlaczego chcemy uciekać z Polski i czego oczekujemy od "nowej ojczyzny".
"Przecież tam jest wojna"
Gdy mowa o wyjeździe za granicę polsko-ukraińską większości od razu przychodzą do głowy obawy związane z wojną, którą przeciwko Ukrainie prowadzi od kilku lat Rosja. To prawda, że Rosjanie okupują Krym, a konflikt w Donbasie trwa w najlepsze. Prawdą jest jednak i to, że linia frontu od dawna nie przesuwa się na Zachód. Donieck, Ługańsk, czy Mariupol leżą setki kilometrów od Kijowa. A Lwów od linii frontu dzieli ponad tysiąc kilometrów!
W nieogarniętych działaniami wojennymi regionach na co dzień trudno odczuć, że kraj został zaatakowany. Dla zwykłych Ukraińców najdotkliwiej odczuwalne bywa głównie to, że w związku z walką przeciwko rosyjskiej agresji część z nich może dostać powołanie do wojska. Jednak ewentualnych przybyszów z Zachodu ten problem nie powinien raczej dotknąć.
O wiele większym problemem dla ludzi zza zachodniej granicy może być wojna z wszechobecną korupcją. – To jest właśnie to, przed czym my uciekamy do Polski i dalej na Zachód – stwierdza Natalija, 29-latka od 2014 roku mieszkająca w Gdańsku. Jej zdaniem, gdyby ktoś zechciał sprowadzić się na Ukrainę z Zachodu, z "potęgą korupcji" spotkałby się już na starcie. – Migracja to mnóstwo papierkowej roboty, czyli wizyt w urzędach. "Dać w łapę" musiałbyś pewnie przy większości okienek. Od ministerstwa, przez fiskusa, po meldunek – wylicza Ukrainka.
A da się tam dorobić?
Natalija ostrzega też przed korupcją w biznesie. – Z mężem wynieśliśmy się stamtąd razem z firmą. Prowadzimy gastronomię. W Polsce też już daliśmy łapówkę, ale tylko raz Sanepidowi. A jak masz biznes na Ukrainie, to musisz mieć osobny budżet na opłacanie pod stołem naprawdę wszystkiego. Rodzina i znajomi opowiadają, że powoli coś się tam u nas zmienia, ale mentalności ludzi tak szybko nie odwrócisz. Jeszcze parę pokoleń będzie musiało pracować, by to wyplenić – ocenia.
– Przeprowadzka na Ukrainę to jest pomysł, albo bardzo głupi, albo najgenialniejszy z możliwych – mówi Michał 38-letni informatyk, który od pewnego czasu oferuje swoją pomoc przy informatyzacji administracji naszych sąsiadów. – W Polsce mogłem być kolejnym startuperem, albo korpoludkiem. Tutaj czuję, że robię prawdziwe biznesy. Zaangażowanie w zlecenie Polaka to teraz na Ukrainie gwarancja spokoju z kontrolami, taki wręcz znak jakości. Jak coś robią albo pomagają robić Polacy, to znaczy, że jest czyste i bez przekrętów – opowiada.
Zdaniem Michała, przed ewentualną przeprowadzką trzeba sobie tylko zadać pytanie, czego się od Ukrainy oczekuje. – Jeśli warunków do robienia ciekawego biznesu, to warto ryzykować i nie zastanawiać się nad tym zbyt długo. Korupcja bywa przereklamowana, a biurokracja często jest mniej absurdalna niż ta polska lub unijna. Jeśli jednak komuś przyszłoby do głowy zjechać tu jako typowy imigrant zarobkowy... To będzie tragedia. Po prostu samobójstwo. Skończy z "kosą pod żebrem", albo zamarznie na ulicy – mówi wprost.
Zarabiaj na Zachodzie, wydawaj w hrywnach
Jeśli jednak ma się pomysł na siebie, życie na Ukrainie może bardzo pozytywnie zaskakiwać. Wręcz rozpieszczać. Zacznijmy od zapewnienia sobie dachu nad głową. Macie na to wolne 150 tys. zł? Za taką sumę możecie bez problemu kupić 100-150-metrowe mieszkanie w ścisłym centrum przepięknego Lwowa. Jeżeli zadowolicie się mniej prestiżową lokalizacją, to na jednym z blokowisk podobnie wielkie mieszkanie możecie zdobyć już za 60-70 tys. zł.
A Kijów? Jak to stolica, jest nieco droższy. Za podobne metraże trzeba tam więc zapłacić o kilkanaście tysięcy złotych więcej. W hrywnach mówilibyśmy o tym wszystkim oczywiście w setkach tysięcy i milionach... Studzić zapał do przeprowadzki może jednak fakt, iż tak atrakcyjne bywają raczej ceny na rynku wtórnym. Czyli często w blokach lub kamienicach, które wołają o remont. Na rynku pierwotnym jest drożej, ale i tak stawki za metr są średnio o 40 proc. niższe niż w Polsce.
Ale przecież nie trzeba od razu inwestować majątku w kupno mieszkania. Miesięczny czynsz za wynajęte cztery kąty w jednym z największych ukraińskich miast to wydatek równowartości od 600 do 2000 zł. Wszystko zależy od tego, czy interesuje nas zwykłe mieszkanie, czy świetnie położony apartament.
A zakupy? Bochenek chleba w dużym mieście kupicie za równowartość nieco ponad 1 zł. Kilogram dobrej jakości sera za ok. 15 zł. Wędliny z wyższej półki nie powinny kosztować więcej niż 20 zł za kilogram. Kostka masła 2,5 zł, 10 jajek ok. 3 zł. Kilogram filetów z kurczaka sprzedawany jest dziś za ok. 10 zł, a ryby – w zależności od gatunku – od 8 do 20 zł za kg. Wolicie obiad na mieście? W naprawdę przyzwoitym lokalu zapłacicie za niego pewnie mniej niż równowartość 50 zł.
Tylko pamiętajmy, że te ceny mogą robić bajeczne wrażenie wyłącznie na kimś, kto wydaje na Ukrainie pieniądze zarobione na Zachodzie lub zarabia na biznesach gwarantujących zarobek grubo powyżej ukraińskiej średniej krajowej, która wynosi niespełna 5 tys. hrywien, czyli ok. 775 zł. W Kijowie jest prawie dwa razy większa, ale to nadal tylko nieco ponad 1300 zł.
Czuć tam wiatr pozytywnych zmian
Ten, kogo byłoby więc stać na taką nietypową emigrację, mógłby być z niej całkiem zadowolony. Szczególnie, że mówimy raczej o ludziach, którzy do wyprowadzki z Polski mogą zostać zmotywowani nie ze względów ekonomicznych, a politycznych. Tych, którzy po prostu nie chcą żyć w kraju, w którym zrobiło się tak bardzo duszno.
– Z Ukrainy ludzie emigrują, bo nie mają za co żyć. Część odstrasza oczywiście też korupcja, czy niepewność władzy. Wielu uciekło również przed biletem do Donbasu. Ale jednocześnie cały czas unosi się w powietrzy ten duch Majdanu, wolności i pozytywnych zmian. Przyjaciele z Polski mówią mi, że to jest tak, jak u Was po upadku komunizmu, gdy cudownie nie było, ale wiedzieliście, że idzie ku lepszemu – komentuje Mykoła, 32-latek z Lwowa.
I choć zgadza się z wszystkimi ostrzeżeniami przedmówców, dodaje, że Ukrainie przydałaby się taka imigracja z Zachodu, jak ta, którą w latach 90-tych do Polski uprawiali Niemcy, Brytyjczycy, czy Amerykanie. – Wasz obecny rząd nie podoba się chyba głównie elitom, prawda? A tacy ludzie – z wiedzą, sukcesami i przede wszystkim kapitałem – są nam teraz bardzo potrzebni. Ja bym na ich miejscu spróbował. Jak się nie spodoba, zawsze będą mogli wrócić, daleko nie mają – stwierdza.