Przysposobienie obronne. Niewiele się na nim nauczyliśmy, ale wspomnienia zostały na całe życie.
Przysposobienie obronne. Niewiele się na nim nauczyliśmy, ale wspomnienia zostały na całe życie. Fot. Daniel Adamski/AG, Agnieszka Kosiec/AG, wydawnictwo Operon. Edycja: naTemat
Reklama.
Antoniemu Macierewiczowi marzy się powrót Przysposobienia wojskowego do szkoły. Ponieważ taki przedmiot nie jest nauczany od 1939 roku, zgadujemy, że chodzi mu o poczciwe Przysposobienie obronne (w skrócie: PO). Ten przedmiot również zniknął z planów lekcji, w 2012 roku, ale do dzisiaj żyje w naszych sercach, jako źródło najbardziej kuriozalnych wspomnień. Bo w jakiej innej kategorii można uwzględnić próby reanimacji rozpadającego się manekina czy wygłaszane grobowym głosem rady jak przeżyć w obliczu kataklizmu.
logo
Gdyby tylko zajęcia były chociaż w połowie tak fajne, jak okładki podręczników. Fot. Pawel Malecki / Agencja Gazeta, Wydawnictwo Operon, Wydawnictwo Żak, edycja: naTemat

Maska przeciwgazowa ochroni cię na czas apokalipsy

Pamiętajcie, że to są maski PRZECIWgazowe. Za określenie "maska gazowa" można było złapać pałę. O tym jak w sytuacji kryzysowej należy chronić drogi oddechowe, byliśmy uczeni za pomocą wysłużonego, PRL-owskiego sprzętu o odcieniu wyblakłej zieleni. Na sprawdzian trzeba było pamiętać jakiego typu była to maska. Dzisiaj za żadne skarby nie jestem wstanie sobie przypomnieć tego ciągu literek. Wiem za to, że to indywidualny aparat tlenowy, przylegający do twarzy.
Wszystko to było tak uroczo anachroniczne. Można było odnieść wrażenie, że w programie nauczania ktoś pośpiesznie poskreślał "Układ Warszawski", wpisał "NATO", a resztą pozostawił bez zmian. Dodatkowo (być może celowo, dla efektu) lekcje prowadzone były w salce w piwnicy. W efekcie czasami wydawało się, że bierze się udział w jakimś przedziwnym happeningu. Zabawa była super, ale z dzisiejszej perspektywy, trochę mnie przeraża, że tę hucpę finansowano z państwowych pieniędzy.

Udziel pierwszej pomocy, ale bądź delikatny

Ciężko mieć pretensje o próbę wbicia do naszych młodych głów podstaw pierwszej pomocy. Pretensję mam o to, że w zasadzie tylko udawano, że próbuje się to zrobić. Te zajęcia śmiało mogłyby posłużyć za scenariusz w Teatrzyku "Zielona Gęś". Głównym bohaterem był pan manekin, pseudonim operacyjny "fantom". To na nim mieliśmy ćwiczyć umiejętności, które w przyszłości miały nam pomóc ratować życia. Z przyczyn budżetowych na 30 uczniów pan manekin był jeden i był tylko odrobinę młodszy od swojej koleżanki, maski przeciwgazowej.
Lekcja trwała 45 minut, więc nie było szans, aby ktoś rzeczywiście miał czas na nauczenie się czegokolwiek. Brakowało też zestawów higienicznych, więc sztuczne oddychanie poznaliśmy tylko w teorii, a masaż serca stosowaliśmy w wersji light, ponieważ pani co chwilę przypominała, żeby nie przesadzać, bo wysłużona klatka piersiowa może się zapaść. Czasami ćwiczyliśmy na sobie. Można było się bandażować i mazać czerwonymi flamastrami. Niestety pani nauczycielka była przerażona perspektywą zajęć koedukacyjnych, więc wszystko odbywało się w parach jednopłciowych.
logo
W niektórych szkołach uczniowie faktycznie mogli sobie postrzelać. W innych pozostawało oglądanie broni na obrazkach. FOT. MICHAL LEPECKI / AGENCJA GAZETA

Pani od nie-wiadomo-czego robi musztrę

Przysposobienie obronne nie było złym pomysłem. Ludzie muszą wiedzieć jak zachować się kiedy z za oknem zamiast świeżego powietrza są czad i płomienie, woda jest skażona, jedzenie zarosło pleśnią, a na głowę lecą bomby. Historia pokazała, że taka wiedza staje się przydatna z dnia na dzień i bez ostrzeżenia. Przeglądając podręcznik do PO można było odnieść wrażenie, że zaraz cała klasa zostanie wysłana na dwa tygodnie surwiwalu, po którym zmienimy się w armię Chucków Norrisów, zdolnych do przetrwania w każdych warunkach.
Wszystko oczywiście pod okiem charyzmatycznych weteranów z Bliskiego Wschodu, z pokrytymi bliznami twarzami! Ale to była tylko mrzonka, którą zawsze weryfikował 1 września. Zamiast tego, dostaliśmy często rozpadające się akcesoria i panią, która PO często prowadziła jako swój drugi przedmiot.
Wyjątkowo dziwna była obowiązkowa musztra, do której nauczycielka zmuszała nas przed lekcją. Było "baczność!", "kolejno odlicz!" i "spocznij".

Byle nie skończyło się na blasterach Nerfa


Przysposobienie obronne w szkołach zastąpił zawężony program Edukacji dla bezpieczeństwa. Jeśli Antoniemu Macierewiczowi i Annie Zalewskiej marzy się powrót do dni chwały tego przedmiotu, to nie widzę problemu. Takie zajęcia przydadzą się, nawet jeśli nie na wypadek wojny, to żeby ludzie byli odrobinę mniej nieporadni i widzieli co robić, kiedy zajdzie chociażby potrzeba udzielenia pomocy. O ile tylko nie będzie to powtórka sprzed lat.

Napisz do autora: mateusz.albin@natemat.pl