Nie dlatego, że jestem psychofanką Harry’ego Pottera (nie jestem). Nie dlatego, że szkoły czarodziejów to idealna alternatywa dla reformy edukacji (a może jednak?). Dlatego, że to świetnie zrobiony film, pełen dynamicznych zwrotów akcji i bajkowych widoków, który spodoba się nie tylko dzieciom. I jeszcze z kilku innych ważkich powodów.
— Zawsze mówiłam, że wrócę do świata czarodziejów tylko wtedy, gdy będzie to dla mnie naprawdę ekscytujące. I to jest to — powiedziała J.K. Rowling w 2007 roku dla "The Independent”. Czy dla polskich fanów "Harry’ego Pottera” to również jest to, przekonamy się w piątek, bo na wtedy zaplanowano premierę filmu „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”.
Reżyserii podjął się David Yates, ten sam, który odpowiadał za cztery ostatnie filmy o czarodzieju z blizną. Sama Rowling brała aktywny udział w produkcji "Fantastycznych zwierząt...". To ona powiedziała Yatesowi, że zamiast trzech filmów, lepiej będzie zrobić ich aż pięć.
Skąd w świecie czarodziejów wzięły się tytułowe fantastyczne zwierzęta? Cóż, w tym przypadku z walizki Scamandera, czarodzieja, który pewnego dnia zjawia się w Nowym Jorku. Jakby nie było dość dziwnych stworzeń rozbiegających się po całym mieście, dochodzi w nim również do tajemniczych i strasznych wydarzeń związanych z czarną magią. Brzmi trochę infantylnie, ale filmowi warto dać szansę. Z co najmniej pięciu powodów.
Nie mówię, że Daniel Radcliffe nie poradził sobie z rolą Harry’ego - to po prostu Eddie Redmayne po raz kolejny, udowodnił, jakiej klasy jest aktorem. Niedawno podziwialiśmy jego mistrzowską, trudną kreację z "Dziewczyny z portretu”, gdzie zagrał transgenderowego artystę, a także rolę Stephena Hawkinga w "Teorii wszystkiego”. Jeśli nie dla samej opowieści, do kin pójdziemy ze względu na tego niezwykle utalentowanego Brytyjczyka.
Inny czas i inne miejsceW "Fantastycznych zwierzętach…” przeniesiemy się do Nowego Jorku lat dwudziestych i trzydziestych. Jeśli dotąd nie przekonała was prowadzona przez lata reklama Nowego Jorku w wykonaniu Woody’ego Allena albo samodzielne wycieczki do miasta, w którym trudniej niż się zgubić, jest tylko znaleźć miejsce parkingowe, to "Fantastyczne zwierzęta…” mają szansę sprawić, że spojrzycie na Nowy Jork z zupełnie innej, magicznej perspektywy.
W filmie wszystko bowiem będzie trochę znane, ale w dużej mierze nowe. Dość powiedzieć, że w ramach amerykańskiej poprawności politycznej zwykłych ludzi nie będzie można nazywać mugolami, bo to obraźliwe, ale nie-magami. Odkrywanie kolejnych różnic pomiędzy brytyjską i amerykańską wersją magicznego świata może być dla jego fanów dużą frajdą. I już choćby dlatego uważam przeniesienie akcji za Ocean za dobre posunięcie.
Dobrze też, że Rowling poszukuje nowych wątków w przeszłości swoich bohaterów. Trochę szkoda, że szuka tak daleko, aż 70 lat przed wydarzeniami z "Harry’ego Pottera”. Jak wspaniale byłoby przeczytać książkę i obejrzeć film o losach rodziców Harry’ego w czasach, gdy walczyli z Voldemortem. Z tego, co mogliśmy się tu i ówdzie dowiedzieć, były to przecież niezłe ziółka. Może warto napisać list w tej sprawie do Rowling?
Starzy znajomi i nowi przyjaciele
Ci starzy znajomi w "Fantastycznych zwierzętach…” nie będą oczywiście wówczas tacy starzy. Wiadomo, że zobaczymy Albusa Dumbledore’a, który był nauczycielem głównego bohatera w Hogwarcie. David Yates zapowiedział też, że inne postaci, które znamy z filmów o Potterze, będą pojawiać się w kolejnych częściach "Fantastycznych zwierząt...”.
Co do nowych postaci, to głównemu bohaterowi towarzyszyć będzie między innymi niejaka Tina Goldstein (Katherine Waterson, znana między innymi ze "Steve Jobs”), zdegradowana aurorka, która będzie chciała się zrehabilitować. A także Jacob Kowalski, mugol i niedoszły piekarz, w którego wcieli się Daniel Fogler, znany jak dotąd z seriali ("Podejrzany”) i licznych średnio- i niskobudżetowych produkcji filmowych.
Ponadto na ekranie zobaczymy Colina Farrella, który zagra wyrazista postać czarodzieja Percivala Gravesa. I choć pisząc te słowa czuję wewnętrzny sprzeciw, to okazuje się, że Farrell tym razem pokazał się z jak najlepszej strony i za swoją rolę w "Fantastycznych zwierzętach…” zbiera same pozytywne komentarze.
Ciekawostką jest polski akcent w obsadzie filmu. W epizodycznej rólce Jana Kowalskiego zobaczymy polskiego aktora i modela Kamila Lemieszewskiego.
Czarujący Johnny Depp
Niemniej na pewno cieszy fakt, że w kontynuacji opowieści o fantastycznych zwierzętach wystąpi wielbiciel filmów dla dzieci, Johnny Depp. Oby tylko mocno w ostatnim czasie przepłacany hollywoodzki aktor nie przyniósł filmowi pecha. Depp wcieli się w Gellerta Grindelwalda, czyli, jak podaje "potterowa wikipedia” (tak, jest coś takiego), drugiego po Voldemorcie najbardziej niebezpiecznego czarnoksiężnika wszech czasów.
W siódmej części "Harry’ego Pottera” dowiadujemy się między innymi, że Grindelwald w towarzystwie Albusa Dumbledora poszukiwał trzech magicznych przedmiotów, za pomocą których mógłby zawładnąć światem. W końcu udało mu się zdobyć tzw. Czarną Różdżkę, w której władaniu osiągnął absolutne mistrzostwo. Brzmi jak doskonała rola dla Deppa.
Barwnie i smakowicie
Wśród krytyków słychać głosy, że "Fantastyczne zwierzęta…” nie są tak dobre, jak mogłyby być. Że postaci są mało rozbudowane, fabule trochę brakuje spójności, a prezentacja wszystkich fantastycznych zwierząt trwa o wiele za długo. Niemniej ktoś, kto - jak ja - dorastał razem z Harrym Potterem, na "Fantastyczne zwierzęta..." wybierze się niezależnie od tych przytyków.
I nie zawiedzie się, bo po filmie, którego budżet wyniósł 180 milionów dolarów, należy spodziewać się fajerwerków. Prócz urzekającej scenografii zobaczymy dopracowane w każdym calu, naprawdę fantastyczne bestie, które rozbiegają się po Nowym Jorku, przyczyniając się do ogólnego zamętu.