
Wydarzenia z kampanii prezydenckiej w USA dobitnie pokazały, że kłamstwo opłaca się bardziej niż prawda, bo jest bardziej atrakcyjne. A dzięki internetowi rozprzestrzenia się łatwiej i szybciej niż kiedyś. Google i Facebook zapowiedziały walkę z kłamstwami, ale czy to z kolei nie pachnie Orwellem?
Do tego Trumpowi w zwycięstwie mogły pomóc kłamstwa rozprzestrzeniane przez innych. Jak się okazało, na rozpowszechnianiu bzdur na temat Hillary Clinton fortunę zbiła grupa młodych ludzi z Macedonii. Utworzyli około stu stron z fałszywymi informacjami na temat rywalki Trumpa. A że strony z kłamstwami klikały się świetnie, to zarabiali na tym nawet i parę tysięcy dolarów dziennie. – Jasne, że te informacje są fałszywe, ale skoro ludzie chcą w to kliknąć i się w to zaangażować, to my to wykorzystujemy – wyjaśniał z rozbrajającą szczerością jeden z macedońskich studentów w serwisie buzzfeed.com.
Jak to zrobią? Redaktor naczelny serwisu chip.pl Konstanty Młynarczyk nie ma wątpliwości, że za pomocą samych algorytmów jest to niewykonalne. – To będzie wymagało zaangażowania bardzo wielu ludzi, którzy musieliby w przypadku każdej wątpliwej informacji wykonać pracę śledczą, żeby móc stwierdzić, czy to jest prawda, czy to kłamstwo. Nie jesteśmy na takim etapie, żeby dało się to zrobić dzięki sztucznej inteligencji – mówi Młynarczyk w rozmowie z naTemat.
System, z którego Google korzysta do układania kolejności wyników wyszukiwania, jest dość wyrafinowany. Stara się ocenić treść wyniku pod kątem tego, na ile on odpowiada zapytaniu użytkownika. Ten algorytm opiera się na takich narzędziach, jak odnośniki, popularność, wiarygodność stron. Ale wszystko to daje się stosunkowo łatwo zmanipulować. Na tym zresztą polega cała sztuka pozycjonowania wyników w wyszukiwarce.
Naczelny chip.pl przyznaje, że działania Google, czy Facebooka można uznać za pewną formę cenzury. Nie doszukuje się w tym jednak motywów politycznych. Przypomina, że są to koncerny ponadnarodowe i muszą one brać pod uwagę kulturę i zasady obowiązujące w wielu krajach.
Facebook, Google, czy Twitter to platformy otwarte dla ludzi o wszelkich poglądach. Zapowiedź usuwania nieprawdziwych informacji nie jest wymierzona wyborców Trumpa. Ona wynika z istnienia farm nieprawdziwych newsów, a te istnieją dlatego, że się klikają. W nich nie chodzi o politykę, a o pieniądze zarabiane na reklamach. To jest mechanizm o tyle prosty, co przerażający. Zupełnie bez jakiejkolwiek refleksji grupka młodych ludzi z Macedonii być może wpłynęła na wybór najpotężniejszego człowieka na świecie.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl
