"Dlaczego Polacy sprzedają nam swoje zatrute jaja?! Chcemy naszych, belgijskich!" - krzyczy nagłówek portalu internetowego w Belgii. To samo we Francji, Danii, Niemczech, nawet Hongkongu. Pisze się o niebezpiecznych, skażonych salmonellą polskich jajach. Czesi postanowili zniszczyć ponad 5 mln jaj z Polski. Twierdzą, że bakterią z polskich jaj zatruło się już 150 osób.
Za histerią, która właśnie ogarnęła już konsumentów w 13 krajach stoi niepozorny polski przedsiębiorca, Zbigniew Woźniak ze wsi Żylice, woj. wielkopolskie. W tamtejszym byłym PGR, w ciągu 30 lat zbudował największą w Europie firmę produkującą jaja. Zaczynał biznes od produkcji kiszonej kapusty, rozwożenia jaj polonezem po bazarach. Dziś najnowocześniejszych w branży kurnikach jego kury znoszą od 7 do 8 milionów sztuk jaj dziennie. Z tego około 20 procent Woźniak sprzedaje do największych sieci handlowych w Europie m. in. Tesco, Kaufland, Ahold. Był tani, dostarczał sprawnie, dlatego kosił lokalną konkurencję, jak kukurydzę na własnych polach.
Nie wiedzieliście, że w Polsce istnieje taka firma? Nie szkodzi, bo prawie nikt nie wiedział. Aż do października tego roku, gdy podczas konferencji szefów państw w Brukseli dziennikarz zapytał premier Beatę Szydło co Polska robi w sprawie zatrutych jaj. – Monitorujemy te zagrożenia i reagujemy - odparła z refleksem zaskoczona premier.
Polak rekinem branży
Afera zaczęła się niepozornie. 20 października o wykryciu "śladów salmonelli " w jajkach oraz produktach zawierających jajka z Polski poinformowała za pośrednictwem systemu RASFF holenderska agencja ds. kontroli jakości żywności. "Do setek restauracji w Belgii trafiły polskie jajka zakażone salmonellą" - podały wieczorem belgijskie media, powołując się na tę informację. Na temat wskoczył dziennik "Le Soir": "polskie jajka są zakażone bakterią salmonelli enteritidis". Trop prowadził do jednej z ferm Woźniaka.
– To co zwaliło nam się na głowę w ostatnich dniach przechodzi pojęcie. Kontrola za kontrolą. Kolejni klienci zza granicy zwracają albo niszczą dostarczone im jaja. Część wykorzystuje sytuację, aby zwyczajnie nie zapłacić - mówi współpracownik biznesmena. Sam Woźniak nie znalazł czasu na rozmowę z naTemat. "Jest zajęty ratowaniem firmy".
Woźniak eksportuje jaja od niedawna. Jednak już zdobył znaczące udziały na wielu europejskich rynkach. W dodatku w niekorzystnym dla innych producentów okresie nadprodukcji jaj. Dlatego teraz firma skarży się na "czarny PR" konkurentów i to że specjalnie rozdmuchuje się aferę, aby zniszczyć reputację jego firmy, a przy okazji wraz z jajami zepchnąć z półek marketów inne polskie produkty żywnościowe.
Producent otworzył zakład na wszelkie urzędowe kontrole. Okazało się, że trzy stada kur niosek są zainfekowane salmonellą. Bakterie znaleziono także w kurzu znajdującym się w kurniku. To jednak jeszcze nie przesądza o dużym zagrożeniu.
Polski producent broni się tak:
"Partie zakwestionowanych produktów zostały przebadane i nie wykryto w nich bakterii. Pomimo to, dla zachowania większego bezpieczeństwa, podjęta została decyzja o ich wycofaniu ze sprzedaży" - czytamy w komunikacie z 28 października. "Badania wykonane w akredytowanym laboratorium nie wykazały obecności salmonelli w produktach. Jednocześnie pragniemy poinformować, że powyższe działania podejmowane przez nasza firmę są działaniami prewencyjnymi." - donosi kolejny komunikat.
Reputacja firmy legła już w gruzach. Afery nie dało się już zatrzymać. Nawet klienci z krajów, do których jaja z podejrzanej partii nie trafiły zaczęli zgłaszać pretensje. Sieci handlowe bezwzględnie zażądały obniżek cen.
Cała wina na Polaków
Właśnie z jajami Woźniaka zagraniczne media powiązały 260 przypadków zachorowań na salmonellozę odnotowane w takich krajach jak: Belgia, Dania, Luksemburg, Holandia, Norwegia, Szwecja, Wielka Brytania. W Chorwacji jedna osoba zmarła. Na nic tłumaczenia, że wspomniani pacjenci chorowali od maja do października, a zakwestionowana w Holandii partia jaj nosiła datę produkcji 12 października.
Jajeczną aferę podchwycili niedawno Czesi. Opisywaliśmy już, że walczą z eksportem polskiej żywności. Czeski minister rolnictwa, Marian Jurečka nawoływał do kupowania czeskich jaj i innych produktów żywnościowych, bo dzięki temu "każdy będzie wspierać nasze rolnictwo i przemysł spożywczy". Twierdził "Republika Czeska ma potencjał, aby być samowystarczalna w produkcji jaj". W efekcie zniszczono 5 mln jajek z Polski.
Sprawa przypomina niedawne kłopoty rynkowego potentata w branży mięsnej, firmy Animex, gdy w mięsie świń dostarczonych do zakładu w Polsce znaleziono pozostałości antybiotyków. Ta należąca do zagranicznej korporacji spółka popisowo ugasiła medialny pożar w zarodku, zaledwie w kilka dni. Takiego refleksu zabrakło naszemu przedsiębiorcy.
– Polskie firmy szturmują rynek produktów spożywczych, a firmom z Belgii, Holandii, Niemiec czy Danii nie jest z tym dobrze. Takie przypadki będą się powtarzać, bo jako wciąż początkujący w biznesie nie mamy marek odpornych na kryzysy – komentuje w rozmowie z naTemat prof. Krzyszof Obłój, kierownik Katedry Strategii, Akademii Leona Koźmińskiego. Dodaje, że dziś nikt już nie pamięta o kłopotach P&G z tamponami wywołującymi szok toksyczny u klientek, skażonej wodzie mineralnej Perrier i innych aferach potentatów. – Podobnie będzie z jajami Pana Woźniaka, klienci wykrzyczą swoje oburzenie i wrócą. Jeśli na belgijski rynek, masowo dostarczano jaja, aż z Polski to znaczy, że belgijskie kury pewnie można oglądać tylko w agroturystyce - dodaje.
dr Paweł Grzesiowski, Instytut Profilaktyki Zakażeń
Wiele z produktów żywnościowych pochodzenia zwierzęcego jest skażonych salmonellą, ponieważ jest to bakteria żyjąca u u zwierząt jako flora naturalna. W przypadku kur salmonella bierze z ich przewodu pokarmowego, jeśli dojdzie do nadmiernego rozrostu flory bakteryjnej to podczas znoszenia jaj bakterie znajdują się na skorupie. Ugotowane jajo czy jajecznica wciąż jednak są bezpieczne, bakteria ginie już w 60 stopniach.Czytaj więcej